Minęło już 16 lat od zniszczenia przez Al-Kaidę bliźniaczych wież World Trade Center w Nowym Jorku. Ci, którzy w tym czasie byli dziećmi bądź urodzili się tuż po 11 września 2001 r., biorą albo będą brać udział w wojnie w Afganistanie. Jest ona bezpośrednią konsekwencją ataku na WTC. Trwa od początku października 2001 r. i nic nie wskazuje na jej rychły koniec. A jak przez te 16 lat zmieniło się oblicze terroryzmu?
Plan Osamy bin Ladena, by poprzez zniszczenie WTC (a docelowo także Pentagonu i Białego Domu), ściągnąć amerykańskie wojska do Afganistanu się powiódł. Nieżyjący już lider Al-Kaidy zaplanował sobie, że – niczym Sowieci w latach 80. ubiegłego stulecia – Amerykanie ugrzęzną w Afganistanie, a kraj ten, zwany cmentarzyskiem imperiów, pochłonie też Stany Zjednoczone. Pierwsza część planu bin Ladena ziściła się – Amerykanie zaatakowali Afganistan i w nim ugrzęźli. Jednak mimo gigantycznych kosztów w ludziach, sprzęcie i pieniądzach, Stany Zjednoczone są dalekie od upadku. Nic nie wskazuje na to, by Waszyngton skłaniał się do zmiany kursu i wycofania z Afganistanu. Barack Obama ograniczył liczbę żołnierzy w tym kraju, a Donald Trump zapowiadał zakończenie interwencji jako kandydat na prezydenta, lecz kilka tygodni temu zapadła decyzja o – kolejnym w historii wojny afgańskiej – zwiększeniu amerykańskiego kontyngentu. Co prawda nie będzie to zwiększenie znaczne, raptem kilka tysięcy żołnierzy, lecz nikt nie wie co ma ono dać. Talibowie i ich sojusznicy w Pakistanie już pokazali, że mają czas, a straty nie są dla nich pierwszorzędnym problemem. Nie ma szans na osiągnięcia zwycięstwa w afgańskiej wojnie, nawet jeśli miałaby ona potrwać jeszcze 100 lat.
Koniec, którego nie było
Z amerykańskiego punktu widzenia najlepszym momentem na wyjście z Afganistanu, bądź przynajmniej drastyczne ograniczenie swojej obecności (i misji NATO), był czas tuż po zabiciu Osamy bin Ladena w 2011 r. Szef wrogiej organizacji został wyeliminowany, a struktury Al-Kaidy znacząco osłabione. Wtedy można było ogłosić „mission accomplished” i zwinąć manatki, pozostawiając Afganistan regionalnym mocarstwom, w szczególności Pakistanowi – ten traktuje Afganistan jako swoje naturalne zaplecze na wypadek konfliktu z Indiami.
Śmierć bin Ladena nie była jednak punktem zwrotnym w tej historii. Amerykanie w Afganistanie pozostali do dzisiaj, a Al-Kaida nie przestała istnieć. Radykalny islamizm nie przestał być zagrożeniem dla państw zachodnich. Złowroga ideologia zatruwa umysły w Afryce (Nigeria, Czad, Niger, Mali), w Maghrebie i na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej i Południowowschodniej (Filipiny, Indonezja). W Syrii i Iraku przez kilka lat funkcjonowało nawet quasi-państwo oparte na radykalnej ideologii – Państwo Islamskie, za którym stało ISIS (grupa wyrosła ze struktur irackiej Al-Kaidy). Rekruterzy ISIS odnieśli wielki sukces w krajach zachodnich, werbując tysiące osób do walki w imieniu kalifatu. Zaczadzeni ideologią ISIS, najczęściej młodzi ludzie, nierzadko o wątpliwej bądź ewidentnie kryminalnej przeszłości, dokonali w ciągu kilku lat szeregu szokujących zachodnią opinię publiczną zamachów – Paryż, Bruksela, Berlin, Nicea, Barcelona.
Państwo Islamskie na Bliskim Wschodzie w zasadzie przestaje istnieć, Irak i Syria (oraz Kurdowie) odbili prawie całe okupowane przez ISIS terytorium. Nie oznacza to jednak, że zagrożenie radykalną ideologią – i konsekwencjami płynącymi z zaczadzenia nią – słabnie. Wręcz przeciwnie, podobnie jak w przypadku Al-Kaidy, która nie rozpadła się po śmierci bin Ladena, tak samo Państwo Islamskie może trwać i realizować, z sukcesem, operacje terrorystyczne po zniszczeniu „kalifatu”. Problemem jest bowiem ideologia, która nie potrzebuje terytorium ani scentralizowanych struktur do tego, by się rozwijać. Nie brakuje też potencjalnych sponsorów tej ideologii oraz promujących ją osób.
Terroryzm powszechny, lecz nadal słabo rozpoznany
Przez ponad półtorej dekady od 11 września 2001 r. terroryzm na stałe zagościł w powszechnej świadomości. I choć większość ofiar nie pochodzi z szeroko rozumianego Zachodu, a większość ataków nie następuje w państwach Zachodu, to właśnie zachodni politycy i społeczeństwa są bardzo wrażliwi na zagrożenie terrorystyczne. Jako lek na całe zło proponuje się rosnący poziom inwigilacji i ograniczenie prywatności. W końcu uczciwi ludzie nie mają się czego obawiać – głosi jedna z najbardziej powszechnych, a przy tym bezsensownych „mądrości” zwolenników dokręcania śruby społeczeństwu i składającym się na nie jednostkom. Kiedy jednak zamachy nastąpią i zaczyna się mozolne odtwarzanie „drogi” zamachowców, zazwyczaj okazuje się, że byli oni znani organom bezpieczeństwa, a mimo to nieszczęściu nie udało się zapobiec. Nie pomogły w tym ani inwigilacja w Internecie, ani na ulicach.
Dlaczego? Bo mimo postępów w rozwoju technologii oraz generalnie coraz lepszej pracy służb odpowiadających za bezpieczeństwo, nadal bardzo mało wiemy o tym, jak rozprzestrzenia się radykalna ideologia. Nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na to, jak powstrzymać radykalizację następującą w aresztach i więzieniach. Nie wyciągamy wniosków z tego, że radykalizacja i związane z nią członkostwo w grupie terrorystycznej bardzo często są sprzęgnięte z więzami rodzinnymi bądź koleżeńskimi. Cały czas tracimy z oczu ludzi, których czasem przez całe lata śledzimy (a znikają, bo albo przekroczą granicę albo brakuje środków do kontynuacji długotrwałej obserwacji). Bardzo słabo radzimy sobie z eliminowaniem piewców radykalnej ideologii (często imamów w meczetach bądź lokalnych liderów religijnych), którzy z różnych – najczęściej biurokratycznych – przyczyn pozostają nietykalni. Dodatkowo powielamy szkodliwe mity na temat terroryzmu.
Opisywany wyżej terroryzm ma charakter islamski. Opiera się głównie na (ale nie ogranicza się tylko do) skrzywionej interpretacji islamu, która podkreśla elementy zachęcające do nienawiści wobec innowierców. Wcześniejsze fale terroryzmu też miały swoje dominujące ideologie: anarchizm, antykolonializm, skrajną lewicowość. Czy następna fala terroru skoncentruje się na rzeczywistości wirtualnej? Skutki działań w cyberprzestrzeni są całkiem realne. Na razie jeszcze nic nie wskazuje na to, by aktualna – oparta na religii – fala miała przejść do przeszłości. Jak każde zjawisko, terroryzm ewoluuje. Po 11 września 2001 r. zdecydowanie więcej osób zwraca uwagę na to, jak ta ewolucja postępuje.
Piotr Wołejko