Fascynujące jak w ciągu 25 lat świat przeszedł drogę od „końca historii”, czyli triumfu Zachodu i demokracji w Zimnej Wojnie, do „Odwrotu zachodniego liberalizmu„, czyli twierdzenia, które stanowi jednocześnie tytuł najnowszej książki Edwarda Luce’a. Jak to możliwe, że w zaledwie ćwierć wieku demokracja przestała być modna, a Zachód, który miał w ręku wszystkie karty, został brutalnie sprawdzony i okazało się, że za zdecydowaną miną krył się kiepski blef?
Jasne jest, że na tak postawione pytanie nie odpowiem w blogowym wpisie. Ba, nie odpowiada na nie nawet Luce w swojej książce. Stawia w niej co najwyżej kilka tez, które rozwija i przedstawia szereg argumentów. Jednak nie aspiruje do wszechwiedzącego guru. Po lekturze jego książki czytelnik pozostaje raczej z pytaniami, niż odpowiedziami. Widoczne jest też to, że manuskrypt powstawał w chwili triumfu Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, gdyż nazwisko amerykańskiego prezydenta pojawia się w zasadzie na każdej, a w najgorszym przypadku na co drugiej stronie.
Próbując odpowiedzieć na pytanie o przyczyny odwrotu Zachodu w naturalny sposób przychodzą nam do głowy czynniki takie jak:
- Gospodarczy, a co za tym idzie także militarny i polityczny wzrost pozycji Chin – w regionie i na świecie, w szczególności w Azji Południowo-Wschodniej, w Afryce i – w mniejszym stopniu – w Ameryce Łacińskiej.
- Polityczny, a w zasadzie geopolityczny spadek znaczenia Stanów Zjednoczonych, które zmarnotrawiły dywidendę zimnowojennego zwycięstwa – głównie w piaskach irackiej pustyni.
- Stabilizacja polityczna i militarna pozycji Rosji przez Władimira Putina i jego reżim, co doprowadziło do przywrócenia roli Moskwy na arenie międzynarodowej.
- Dynamiczny rozwój społeczno-gospodarczy takich państw jak Indie, Brazylia, Indonezja, Turcja czy Meksyk – co można podsumować jako zmniejszanie przez „Południe” dystansu do „Północy”.
- Pogrążenie się Unii Europejskiej w wewnętrznych sporach i problemach (o rozmaitym podłożu), które skutecznie odebrały wspólnocie „wdzięk” (w oczach Europejczyków) oraz wyssały z niej siły niezbędne do skutecznego działania.
Powyższą listę można z pewnością wydłużać, lecz nie o to nam chodzi. Wspomniane czynniki, czy „metaczynniki” nie mogą przysłonić nam zupełnie innej kategorii wydarzeń, które „przyłożyły” rękę do osłabnięcia pozycji Zachodu i zmniejszyły atrakcyjność zachodniego modelu ustrojowego. Co mam na myśli? To, o czym – w dużej mierze – traktuje książka Edwarda Luce’a. I nie tylko ona, bo pozycji na ten temat, napisanych w ostatnich latach, nie brakuje. Mam na myśli kryzys trawiący klasę średnią w państwach Zachodu. A przyczyny tego kryzysu mają podłoże ekonomiczne. I bardzo trudno będzie sobie z nimi poradzić.
Klasa średnia zagrożona wyginięciem
W obszarze ekonomii dochodzimy w zasadzie do ściany. Model rozwoju firm, w szczególności dużych, jest taki, że trwa nieustanna walka o każdą dziesiątą punktu procentowego produktywności (efektywności) oraz o każdego dolara (euro, funta etc.) oszczędności w kosztach produkcji/świadczenia usług. Zarobione w ten sposób pieniądze mają trafić do udziałowców firm, którzy – co naturalne – nieustannie naciskają na zarządy, by te podnosiły produktywność i cięły koszty. Dla pracowników, czyli głównie klasy średniej, oznacza to niewiarygodną presję z dwóch stron – mają pracować wydajniej (i to najczęściej robić nie tylko swoje, ale także zastąpić zwolnionych kolegów i koleżanki) i to za mniejsze pieniądze. A w najlepszym przypadku za te same stawki. Ostatnie dekady przyniosły efektywny spadek dochodów klasy średniej w USA, czyli najprężniejszym kraju Zachodu. W tym samym czasie majątki najbogatszego jednego procenta społeczeństwa urosły o kilkadziesiąt procent. Taki stan rzeczy jest, na dłuższą metę, nie do utrzymania. Niestety, dochodzimy do ściany, czyli do momentu, w którym „sprawa musi się rypnąć”.
Dlatego kluczowe pytanie nie dotyczy tego, czy w perspektywie najbliższych dekad Chiny, które staną się największą gospodarką świata już wkrótce, zaczną rozpychać się na arenie międzynarodowej; nie dotyczy tego, czy Unia Europejska pogrąży się w post-brexitowym – podlanym imigranckim sosem – kryzysie; nie dotyczy tego, czy putinowska Rosja zdobędzie kolejne przyczółki na Bliskim Wschodzie lub podporządkuje sobie Ukrainę; nie dotyczy też tego, czy Donald Trump doprowadzi do poważnego osłabienia roli USA na świecie. Kluczowe pytanie dotyczy tego, czy uda się skorygować model gospodarczy, w którym firmom w coraz mniejszym stopniu potrzebni są pracownicy i dlatego można nieustannie ciąć liczbę pracowników oraz trzymać w żelaznym uścisku wynagrodzenia pozostałych. Pytanie to jest jak najbardziej na miejscu także dlatego, że coraz szybciej do kolejnych sektorów gospodarki wkracza automatyzacja i robotyzacja. Zdaniem niektórych ekspertów i firm konsultingowych nawet więcej niż połowa istniejących dziś zawodów jest zagrożona eliminacją przez nowoczesne technologie. Owszem, w miejsce zlikwidowanych zawodów i miejsc pracy powstaną nowe, lecz z trwającego aktualnie postępu technologicznego można wyciągnąć smutną lekcję – utraconych miejsc pracy jest więcej. Jest to szczególnie groźne dla państw zachodnich, dla zachodniej klasy średniej, gdyż firmy dla większych zysków i tak przenoszą miejsca pracy do Azji czy do Afryki.
Mając to wszystko na uwadze, trochę łatwiej zrozumieć skąd wzięło się poparcie dla populistów w Europie czy dla Trumpa w USA. Populiści wyrażają – w dużej mierze uzasadnione – obawy sporej części społeczeństwa. Gdy ktoś obawia się o własne bezpieczeństwo ekonomiczne, nie chce słuchać o, za przeproszeniem, pierdołach typu „pogłębiona integracja”, „wolny handel” etc. Oczekuje troski, zrozumienia i recepty na własne problemy. Niestety, ze strony tradycyjnych partii i ich przedstawicieli ani troski, ani zrozumienia, ani tym bardziej recept nie otrzymuje.
Dwie wersje odwrotu
Odwrót Zachodu jest w pewnym sensie nieuniknioną konsekwencją bezprecedensowego wzrostu Chin (powrotu do normy, gdy spojrzymy na to, jak wyglądała sytuacja gospodarcza przed Rewolucją Przemysłową) oraz państw tzw. Południa. Zachód demograficznie, gospodarczo, a wkrótce także politycznie – bo nie militarnie, tu ma nadal zdecydowaną przewagę – będzie tracić na znaczeniu. Jednak nie musi to oznaczać spadku atrakcyjności modelu społeczno-politycznego, z czym aktualnie mamy do czynienia. Jednak bez głębokich zmian w obszarze gospodarczym nie ma mowy o powstrzymaniu niekorzystnych tendencji. Co gorsza, nie można wykluczyć erozji demokracji i liberalnego ducha w krajach Zachodu. Czy uda się zdążyć z przygotowaniem i wdrożeniem działań naprawczych?
Piotr Wołejko