Przejaciele, czyli o relacjach USA-Pakistan

Język angielski łatwiej znosi słowotwórstwo w postaci łączenia dwóch słów w jedno. Tytułowi przejaciele to moje autorskie tłumaczenie angielskiego frenemies, powstałego ze słów friends (przyjaciele) i enemies (przeciwnicy, wrogowie). Przejaciele (frenemies) doskonale opisują stan relacji amerykańsko-pakistańskich, a powodem nieustannego pogarszania stosunków pomiędzy Waszyngtonem a Islamabadem jest walka z radykalnym islamem.

Wielokrotnie pisałem o trudnościach, jakie napotykają Amerykanie i ich zachodni sojusznicy w Afganistanie. Po zwycięskiej wojnie z reżimem talibów i wytępieniu (w znacznym stopniu) Al-Kaidy w Afganistanie, ciężar rebelii i zwalczania islamskiego terroryzmu przenosi się na pakistańską stronę granicy. To Pakistan stał się bezpieczną przystanią dla radykałów, stanowi też bazę zaopatrzeniową dla talibów i rozmaitych ugrupowaniach zwalczających siły USA i ISAF w Afganistanie.

Warunki nie do spełnienia

Pakistan prowadzi w przypadku Kabulu grę obliczoną na utrzymanie kraju we własnej strefie wpływów, jako zabezpieczenie na ewentualność konfliktu z Indiami. Ten strategiczny imperatyw nakazuje Pakistanowi wspierać m.in. ugrupowania Hekmatjara czy Hakkaniego, które nie kryją się z przeprowadzaniem ataków na wojska koalicji i siły bezpieczeństwa afgańskiego rządu. Co więcej, od listopada ub.r. Islamabad blokuje lądowe szlaki logistyczne, którymi zaopatrywane są wojska USA i ISAF. Decyzja ta zapadła po omyłkowym zaatakowaniu pakistańskich pograniczników przez Amerykanów, w wyniku czego 24 żołnierzy poniosło śmierć.

W międzyczasie, w połowie kwietnia br., Pakistan przyjął nowe wytyczne polityki zagranicznej, z których jasno wynika, iż zamierza twardo postawić się Amerykanom. Postulaty prezydenta Zardariego, uczestniczącego w trwającym w Chicago szczycie NATO, nie są dla Sojuszu i Waszyngtonu żadną niespodzianką. Są kopią wspomnianych wytycznych. Islamabad domaga się oficjalnych przeprosin od Białego Domu za listopadowy omyłkowy atak na pakistańskich pograniczników, a także wstrzymania licznych nalotów dokonywanych przez drony na pakistańskim terytorium.

Pakistan stawia jednak jeszcze jeden warunek, jakim jest drastyczna podwyżka opłat za transport zaopatrzenia. Podwyżka ma być podobno kilkunastokrotna (licząc od każdej ciężarówki), łącznie koszt przewozu przez Pakistan miałby zbliżyć się do 400 mln dolarów. Licząc po dzisiejszym kursie NBP (3,39 zł) byłoby to 1,35 mld zł. Czy tyle nie kosztował przypadkiem Stadion Narodowy w Warszawie? Jeśli Islamabad zacietrzewi się na sumie zbliżonej do 400, a nawet 300 mln dolarów (wysoko licytują, będzie z czego zbijać), to na miejscu Amerykanów można zrobić tylko jedno – zgodzić się, a następnie odliczyć absurdalnie wysokie koszty transportu od miliardowej pomocy amerykańskiej dla Pakistanu (wojskowej i cywilnej). Jest mało prawdopodobne, aby Amerykanie przystali na którąkolwiek z pakistańskich „propozycji” (konkretniej mówiąc – żądań).

Pakistański plan gry

Wracając do tytułowych przejaciół, problem jest następujący: Amerykanie wygrali w Afganistanie, rozbijając talibów i niemalże przepędzając Al-Kaidę. Teraz Zachód tkwi po uszy w afgańskiej wojnie domowej, którą z całych sił wspiera Pakistan, dążąc do zainstalowania zależnych od siebie władz w Kabulu. Terroryści i radykałowie islamscy, w tym talibowie, działają głównie w Pakistanie, gdzie mają zapewnione swobodne warunki do działania i względne bezpieczeństwo, a sami organizują sobie finansowanie, uzbrojenie i obozy szkoleniowe. Rosnąca liczba ataków dronów w Pakistanie jasno wskazuje, gdzie znajduje się źródło zagrożenia radykalnym islamem w Azji.

Na szczycie w Chicago NATO potwierdziło zamiar wycofania większości sił z upływem 2014 roku (moim zdaniem zbyt późno), natomiast od połowy 2013 roku misja ISAF ma zmienić charakter z bojowego na szkoleniowy. Ciężar walk z talibami mają przejąć afgańskie siły bezpieczeństwa. Jest mało prawdopodobne, by mogły odnieść w tej walce sukces. Polityczne rozwiązanie zależy wyłącznie od Pakistanu (ten musiałby jeszcze wpłynąć na swoich „talibskich” sojuszników). Na razie nie widać, aby Amerykanie mogli skłonić Islamabad do konstruktywnego dialogu w tej sprawie. Posiadają instrumenty nacisku, jak chociażby wspomniana wcześniej pomoc finansowa, jednak Islamabad pozostaje nieugięty.

Piotr Wołejko

Share Button