XXI wiek ma należeć do Azji (chociaż nie musi), najludniejszego i dynamicznie rozwijającego się gospodarczo regionu świata. Skoro swój wzrok ku Azji i Pacyfikowi kierują nawet Stany Zjednoczone, coś musi być na rzeczy. W Azji znajdziemy przykłady na potwierdzenie w zasadzie dowolnej tezy, ponieważ jest to region pełen kontrastów i sprzeczności. Siedem dekad temu układ geopolityczny wyglądał tam zupełnie inaczej. Za kolejne siedem może być podobnie. Jedną z przyczyn tych zmian mogą być nacjonalizm i historia.
Bolesna historia
Spory dotyczące przeszłości to specjalność trójkąta Chiny-Japonia-Republika Korei. W tym układzie Japonia występuje w roli chłopca do bicia za swoje postępowanie od początku XX w. aż do kapitulacji po II Wojnie Światowej. Sto lat temu Japonia znajdowała się na ostatniej prostej do szczytu swej potęgi w Azji. Właśnie upokorzyła imperialną Rosję, rozbijając jej flotę, a także Chiny, odbierając jej kontrolę nad Koreą. Tokio stworzyło własną militarystyczną ideologię, pod egidą której zamierzało zjednoczyć Azję i ludy azjatyckie. Jeszcze przed atakiem Niemiec na Polskę Japończycy wszczęli wojnę z Chinami, pogrążonymi w wewnętrznej niestabilności.
Już na początku japońskiej inwazji w 1937 roku miało miejsce wydarzenie, które po dziś dzień jest cierniem w relacjach Tokio z Pekinem – masakra w Nankinie. Według różnych źródeł Japończycy zdobyli miasto i dopuścili się masowych mordów i gwałtów na ludności cywilnej, w efekcie których ok. 200 tys. osób straciło życie. Po Nankinie postanowiono stworzyć „jednostki pomocnicze” w postaci kobiet zmuszanych do prostytucji, tzw. kobiet do towarzystwa (z ang. comfort women). Skala tego procederu była ogromna i wynosiła, według różnych szacunków, od 50 do 300 tys. kobiet z terytoriów okupowanych przez armię cesarską.
Brak wrażliwości
Japończycy niezbyt chętnie i wylewnie przepraszają za swoje postępowanie z czasów próby osiągnięcia dominacji w Azji. Wystarczy wspomnieć o wizytach oficjeli, nierzadko ministrów czy nawet szefów rządów, w świątyni Yasukuni, gdzie spoczywają szczątki wielu postaci uznawanych w innych krajach za zbrodniarzy wojennych. Po każdej takiej wizycie z Seulu czy Pekinu w kierunku Japonii sypią się gromy.
Od czasu do czasu oliwy do ognia postanawiają dolać jeszcze liczni w Japonii politycy o zabarwieniu nacjonalistycznym. Tak postąpił burmistrz Osaki Toru Hashimoto, który „dość swobodnie” wypowiedział się na temat „kobiet do towarzystwa”. Stwierdził on mianowicie, iż były one niezbędne dla osiągnięcia przez żołnierzy chwili relaksu. Przecież nieustannie świstały im kule nad głowami, zasłużyli więc na odpowiednie wsparcie. Brak wyczucia, taktu i ignorancja historyczna na poziomie szokującym, jednak trudno podejrzewać burmistrza Osaki o to, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi. Wręcz przeciwnie, doskonale wiedział, jaką reakcję wywołają jego słowa.
Nie jest łatwo
A relacje japońsko-chińskie i bez takich zdarzeń są aktualnie bardzo napięte z racji sporu o suwerenność nad wyspami Senkaku/Diaoyu. Oba kraje prężą muskuły i zapewniają, że kilku skał na Morzu Wschodniochińskim nie odstąpią. Nieustanne „manewry” okrętów, czasem i tych podwodnych, podnoszą ciśnienie nie tylko stronom konfliktu, lecz również obserwatorom zewnętrznym. Chiny i Japonia stały się zakładnikami grup nacjonalistycznych w swoich krajach, a w epoce powszechnych mediów, w tym społecznościowych, najmniejsze ustępstwo zostanie szybko nagłośnione jako zdrada.
Japonia spiera się również z Republiką Korei, a przedmiotem sporu są wyspy Dokdo. W grę wchodzi oczywiście także historia, konkretnie japonizacja Korei z pierwszej połowy XX w. Nic więc dziwnego, że Seul i Tokio pozostają w dość chłodnych relacjach, a współpraca wojskowa jest powierzchowna (zagrożenie ze strony Korei Północnej) i wymuszona przez Stany Zjednoczone.
Łatwo o konflikt
Dynamiczny rozwój gospodarczy i twierdzenie, iż lepiej nie skupiać się na przeszłości, gdyż utrudnia to budowanie dobrobytu w przyszłości, nie stanowią przekonujących argumentów na rzecz pokojowego współistnienia narodów Azji. Nieustannie pojawiają się bowiem pretensje i dąsy, a wydarzenia takie jak wspomniana wypowiedź burmistrza Osaki potrafią szybko podgrzać atmosferę. Demonstracje to mały pikuś przy realnych stratach finansowych. Ostatnie miesiące to dla japońskich firm w Chinach prawdziwa katastrofa. Tylko co ma robić prawicowy rząd w Tokio? Naginać kark przed Chinami, ryzykując oburzenie rodzimych nacjonalistów, lecz jednocześnie wspierać interesy potężnych grup przemysłowych? Czy odwrotnie, twardo bronić pryncypiów ku rozpaczy przemysłu i własnego ministra finansów?
Relacje w Azji są niesłychanie płynne (zmienne) i dynamiczne. Potencjał do odgrywania znaczącej roli ma spora liczba podmiotów: oprócz gigantów w postaci Chin, Indii i Japonii, także Republika Korei, Indonezja, Tajlandia, Malezja oraz Birma. W grze chce pozostać również odległa, lecz związana gospodarczo z krajami azjatyckimi Australia. Nie można też zapominać o niewielkim, acz bogatym i wpływowym Singapurze. Nad tym wszystkim czuwają Stany Zjednoczone, które próbują utrzymać kontrolę nad biegiem wydarzeń i nie dopuścić do wyłonienia się w Azji hegemona. Takie mocarstwo mogłoby bowiem zagrozić pozycji USA i próbować tworzyć własną wersję ładu międzynarodowego.
Nacjonalizm będzie istotnym czynnikiem wpływającym na kształtowanie się sytuacji politycznej w Azji. Liczne spory terytorialne, a wkrótce zapewne także te dotyczące zasobów naturalnych (w tym mniej oczywistych, jak na przykład woda pitna) stanowią żyzną glebę dla ewentualnych konfliktów na tle narodowym. Warto pamiętać, że spory na tle etnicznym bądź religijnym trwają już w wielu krajach Azji, m.in. w Chinach, Birmie, Tajlandii czy na Filipinach. Łatwo więc o iskrę, która wznieci pożar. Czy azjatyccy przywódcy odrobili europejską lekcję i nie pozwolą na triumf egoizmów narodowych?
Piotr Wołejko