Wyścig o Biały Dom (IX): Ryan ryzykownym wyborem Romneya

Mitt Romney i jego sztab doskonale zdawali sobie sprawę z jednego – ich strategia dotycząca kampanii nie dawała rezultatów. Dlatego musieli zaryzykować. I dlatego Paul Ryan pojawił się w sobotę jako kandydat na wiceprezydenta u boku Romneya na pokładzie USS Wisconsin w Norfolk (Wirginia). Z Ryanem Romney ryzykuje, i to bardzo. Ale w prezydenckiej grze i tak nie ma nagrody za drugie miejsce.

Dryf kampanii Romneya był widoczny od wielu tygodni. Powoli, ale systematycznie, Obama zyskiwał przewagę w sondażach, zarówno na poziomie krajowym jak i poszczególnych stanów. Zmasowany atak, jaki Demokraci prowadzili od kilku miesięcy, oparty na wykorzystaniu działalności Romneya jako szefa Bain Capital, zaczął przynosić rezultaty. W sondażach, Romney miał najgorsze rezultaty pod względem oceny jako polityka GOP w tym momencie kampanii  (favorable/unfavorable) od czasu Boba Dole’a w 1996 r.

Na dodatek Romney zaliczył nieudaną podróż zagraniczną, która miała pokazać go jako polityka radzącego sobie na arenie międzynarodowej. A pokazała go tylko jako osobę, która potrafi obrazić najbliższych sojuszników. W oczach amerykańskiej prasy podróż Romneya była katastrofą, przede wszystkim za sprawą nieudolnej działalności doradców kandydata GOP.

Dlatego jego sztab musiał znaleźć coś co, byłoby resetem tej kampanii. Tym czymś jest właśnie wybór Paula Ryana, 42-letniego kongresmena z Wisconsin, na wiceprezydenta. Ryan jest autorem kontrowersyjnego planu fiskalnego, który zakłada ostre cięcia w wydatkach federalnych z perspektywą do 2050 r. Ten plan zakłada m.in. radykalne zmiany w systemach społecznych Medicare (opieka zdrowotna dla ludzi starszych) i Medicaid (ludzie ubodzy). Tak radykalne, że dystansowali się od niego nawet niektórzy politycy Partii Republikańskiej. Ale wśród waszyngtońskiej elity Ryan uchodzi za gwiazdę, tytana pod względem zdolności intelektualnych, prawdziwego lidera pod tym względem – formułowania „policy” – całej partii.

Romney postawił więc na Ryana. Co to oznacza? Podobnie jak w przypadku Palin cztery lata temu, kandydat którego nie kochała baza GOP nagle staje się dzięki wyborowi wiceprezydenta ich idolem. Teraz entuzjazm konserwatywnych aktywistów – liczony w milionach dolarów internetowych datków, obecności na wiecach i wpisach na Twitterze – po prostu eksplodował. Romney stał się także idolem elit opinii GOP w Waszyngtonie, i częściowo – także mediów krajowych. Bo wybór Ryana gwarantuje emocje, czyli kliki i oglądalność, co w roku wyborczym uznawanym za mało fascynujący, w porównaniu z 2008, jest na wagę złota.

Ale Romney ryzykuje naprawdę dużo. Bo plan Ryana jest wybitnie niepopularny, wręcz toksyczny wśród opinii publicznej. Transformacja Medicare i radykalne cięcia w innych popularnych programach społecznych mogą sprawić, że Romneyowi będzie bardzo trudno wygrać wśród osób starszych, u robotników i ludzi mniej zarabiających. To trzy kluczowe grupy, wśród których Obama dobrze sobie radzi. Przy zmasowanej kampanii, którą szykują Demokraci, Obama może – dzięki planowi Ryana – wygrać w stanach takich jak Floryda, Ohio. Tam właśnie mieszkają ludzie, których najłatwiej nastraszyć planem Ryana. A bez Ohio i Florydy Romney może o zwycięstwie zapomnieć.

Sztab Romneya liczy, że dzięki Ryanowi pokaże, iż chce prawdziwych reform, które zawrócą USA z drogi ku bankructwu. Jego doradcy liczą, że ludzie takiego podejścia w tym roku wyborczym właśnie oczekują. Że chcą wyborczego starcia idei, nie trywialnego sporu o kolejne tematy dnia. Czy się mylą?

Romney postanowił zagrać o wszystko. Ale i tak nie miał wiele do stracenia. Przed Ryanem zwycięstwo i tak powoli wymykało mu się z rąk. Teraz przynajmniej będzie mógł powiedzieć, że zrobił wszystko co możliwe.

 

Michał Kolanko*

 

*Michał Kolanko – członek redakcji portalu 300polityka.pl

 

Wcześniejsze artykuły z cyklu Wyścig o Biały Dom 2012:

Share Button