Zardzewiała szabelka, przytępione kły: Rosyjskie siły zbrojne (I)

W sierpniu ubiegłego roku Rosja wznowiła loty swoich bombowców strategicznych poza granicami kraju. Od tego czasu wielokrotnie myśliwce państw NATO podrywały się z lotnisk celem odeskortowania znajdujących się, oczywiście przypadkowo, zbyt blisko rosyjskich bombowców uzbrojonych w rakiety z głowicami atomowymi. Zwiększa się liczebność rosyjskiego kontyngentu „pokojowego” w Abchazji. Rosjanie wygrażają Polsce oraz Ameryce w odpowiedzi na plany zainstalowania na naszym terytorium zaledwie 10 antyrakiet. Niektórzy polscy politycy straszą, że w braku porozumienia z Amerykanami w sprawie tarczy, Polska niechybnie pada na kolana przed Moskwą.

Tymczasem, nie ma się czego obawiać. Armia rosyjska, a wcześniej radziecka, to instytucja potężna – zarówno jeśli chodzi o sprzęt, jak i o liczbę żołnierzy – ale ta potęga nijak przekłada się na zdolność bojową. Wznowienie lotów Tu-95 (Bear w nomenklaturze NATO) to nic innego tylko pic na wodę – klasyczna dla Rosji maskarada, którą można uznać za kontynuację tradycji sięgających księcia Potiomkina. Prezydent Putin zarządził, że 20 uzbrojonych w rakiety samolotów strategicznych będzie znajdowało się w permanentnym dyżurze bojowym. Niektórzy mogą zacząć się bać, ale sprawdźmy, ile samolotów Tu-95 posiadają Rosjanie? Pięćdziesiąt? Sto? Nic z tych rzeczy – jak pisze Robert Śmigielski w książce „Osierocona armia. Założenia polityki obronnej oraz Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej w latach 1992-2004”, w kwietniu 2005 r. Rosja posiadała zaledwie 34 sztuki bombowca Tu-95. Ile z tych samolotów jest w stanie wzbić się w powietrze? Pewnie ledwo rzeczone przez Putina 20 maszyn – sądzę, że i z tym są duże problemy.

Niegdysiejsza potęga Związku Radzieckiego opierała się głównie na ogromnej liczbie okrętów podwodnych, zwłaszcza podwodnych nosicieli głowic atomowych. Rosjanie, świadomi amerykańskiej potęgi morskiej, opierającej się głównie na lotniskowcach i ich grupach bojowych, postawili na rozwój sił podwodnych. Swego czasu radzieckie okręty stale pływały wzdłuż wybrzeży amerykańskich, gotowe do zadania odwetowego ciosu w razie wybuchu konfliktu nuklearnego. Dziś liczba patroli okrętów podwodnych spadła w zasadzie do zera, a siły podwodne ucierpiały najbardziej ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych w czasie rozpadu ZSRR oraz w latach 90. Setki okrętów rdzewieje w bazach, m.in. w Murmańsku. Wszyscy pamiętamy, że gdyby nie pieniądze z Kanady, Norwegii czy USA nie byłoby szans na usunięcie paliwa z wielu reaktorów okrętów niszczejących przy nabrzeżach.

Flota Bałtycka w roku 2000 dysponowała zaledwie dwoma sprawnymi okrętami podwodnymi – według Military Balance przygotowywanego corocznie przez International Institute for Strategic Studies. Flota Czarnomorska natomiast „dysponuje dwukrotnie mniejszym potencjałem bojowym niż siły morskie Turcji” (R. Śmigielski, „Osierocona armia…”, s. 394). przygotowywanego corocznie przez

Lepiej nie przedstawiają się ani wojska lądowe, ani wojska rakietowe – choć akurat te ostatnie mogły zawsze liczyć na więcej pieniędzy, nawet w najtrudniejszych dla armii czasach. Co z tego, że Rosja na papierze posiada dziesiątki tysięcy czołgów, dziesiątki tysięcy dział oraz tysiące myśliwców oraz bombowców, skoro zdecydowana większość tego sprzętu nie jest zdatna do użytku? Nowoczesnych czołgów T-90 jest jak na lekarstwo, a większość z dziesiątek tysięcy czołgów stanowią zakonserwowane czołgi T-72, T-6t, T-62 a nawet T-55, pamiętające czasy początków zimnej wojny.

Lotnictwo to także w większości przestarzałe maszyny, z których większość nie byłaby w stanie nawet opuścić lotniska. Od lat zresztą najnowocześniejsze uzbrojenie, a trzeba przyznać, że Rosjanie produkują sprzęt wysokiej jakości, nowoczesny oraz o wiele tańszy od zachodnich odpowiedników, jest przeznaczane na eksport. Rosjanie sprzedają chociażby setki czołgów T-90 czy samolotów Su-30 (w wersji MKI – dla Indii), ale ich własne potrzeby modernizacyjne są zaspokajane w minimalnym stopniu. Jak pisze Śmigielski: „Rosja dysponująca znakomitą bazą do opracowywania i produkcji nowoczesnej broni z racji kryzysu finansowego zmuszona została do minimum ograniczyć wprowadzanie nowego uzbrojenia na wyposażenie swoich Sił Zbrojnych. Nowe typy uzbrojenia, jeśli trafiają do SZ, to w liczbach jednostkowych, Rosja stara się natomiast modernizować broń, którą posiada, by możliwie najpełniej odpowiadała potrzebom współczesnego pola walki.” W ten sposób przedłuża się resursy (okresy używania) okrętom nawodnym i podwodnym, samolotom oraz pojazdom.

Niestety, lata niedofinansowania oraz przyczyny tkwiące wewnątrz armii sprawiają, że ponad milion żołnierzy oraz potężnie wyglądający na papierze sprzęt są niewiele warte. Większość jednostek posiada zaledwie połowę wymaganego stanu osobowego. Żołnierze są zdemoralizowani, zjawisko „fali” jest powszechne, a do wojska idą już praktycznie tylko nieudacznicy, biedacy oraz kryminaliści. Choć teoretycznie obowiązek poboru dotyczy wszystkich młodych mężczyzn, mniej niż 20 procent rzeczywiście trafia do wojska. Większość uchyla się od tego przykrego obowiązku symulując choroby lub płacąc kilka tysięcy dolarów łapówki. Pomijam tu kwestie warunków panujących w koszarach, brak mieszkań dla żołnierzy zawodowych etc.

Korupcja w armii jest wręcz legendarna i sięga początków czasów sowieckich. Tzw. lewizny, czyli wykorzystywanie szeregowych do prac niezwiązanych z wojskiem (remonty, praca przy zbiorach, na budowie etc.) to chleb powszedni – niemalże oficjalna instytucja. Żołnierze dorobią sobie trochę do żenująco niskiego żołdu, a wyżsi oficerowie mają tanią siłę roboczą oraz pieniądze. To już nie czasy Czeczenii, gdzie na front trafiali fatalnie przeszkoleni poborowi, służący w armii od zaledwie kilku miesięcy. Czeczenia została brutalnie spacyfikowana – armia mogła powrócić do stanu spokojnego letargu. Najlepiej, jakby nikt nie wtrącał się w jej sprawy.

cdn.

Piotr Wołejko

Share Button