Za kulisami akcji „Zjedz jabłko na złość Putinowi”

Wracam z urlopu i co? O kilku refleksjach pisałem już wczoraj. Nie odniosłem się jednak do dość sympatycznej akcji stanowiącej odpowiedź na polityczne embargo polskich owoców – „Zjedz jabłko” (na złość Putinowi – ta część została dodana później). Embargo na produkty żywnościowe to jedna z najprostszych i najpopularniejszych, a zatem także najczęściej stosowanych metod wywarcia nacisku politycznego przez Rosję na niewygodne państwa.

Rosja stosuje embargo zarówno wobec potęg, jak Stany Zjednoczone, lecz zdecydowanie częściej sięga po nie w przypadku państw mniejszych i mniej ważnych – jak Mołdawia, Gruzja czy Polska. Znane i uznane w świecie produkty, jak mołdawskie wino, gruzińska woda mineralna czy polskie jabłka co jakiś czas nie spełniają, raczej nieprzesadnie wyśrubowanych, norm fitosanitarnych w Rosji. Szkoda, że rosyjskie władze nie podchodzą z taką atencją do niemieckich maszyn – a nuż i one nie spełniałyby jakichś norm? Ale żarty na bok. Wiadomo o co chodzi i co jest grane. Wróćmy do jabłek.

  1. Po pierwsze, nie ma szans, żebyśmy zjedli wystarczająco dużo jabłek, żeby wyrównać straty wynikające z zamknięcia dla nich rynku rosyjskiego. Akcja ma więc wymiar symboliczny.
  2. Po drugie, gdzie są te polskie jabłka, żebym mógł je kupić i zjeść? W sklepach osiedlowych od ponad dekady nie ma szans wybierać spośród szerokiego portfolio gatunków jabłek. Kiedyś każda skrzynka była podpisana – ligol, champion, lobo etc. Dziś w zieleniakach jest jedna bądź kilka skrzynek, w których znajdują się po prostu jabłka. Jakieś jabłka, sprzedawca może nawet powiedzieć jakie, ale nie mamy w zasadzie ŻADNEGO wyboru. Gdzie się podziały różne gatunki jabłek? Nie ma ich na pewno w największej sieci dyskontowej w Polsce, gdzie wczoraj widziałem bodaj trzy skrzynki z jabłkami, z czego jedne pochodziły z Włoch. Z Włoch?! A co z polskimi jabłkami?!
  3. Po trzecie, tutaj odpowiedź na powyższe pytanie, polskich jabłek w tym sezonie często nie opłaca się nawet zbierać. Ceny w skupach wynoszą po kilka do kilkunastu groszy za kilogram, czyli znacząco poniżej granicy opłacalności. Zresztą taka sytuacja dotyczy nie tylko jabłek, lecz również innych owoców, na przykład porzeczek. Sadownicy twierdzą, że nie opłaca im się zbierać owoców – pozostawią je na drzewach. Czyli co, nie zbieraj jabłek na złość Putinowi?

Dlatego może warto zostawić Putina państwom, które – w semantyce bokserskiej – chodzą w jego wadze. One są dość powściągliwe w robieniu mu czegoś na złość. Zapewne mają po temu istotne powody. My weźmy się za nasze jabłka. I za nasze porzeczki. I za inne owoce, które rosną na urodzajnej polskiej ziemi. Weźmy się za nie, by ich producenci nie żyli w wiecznej niepewności co do przyszłych zbiorów. I by ich owoce docierały nie tylko do największej sieci handlowej w Polsce, lecz również do najmniejszego warzywniaka w małej polskiej miejscowości – by każdy z nas miał WYBÓR polskich jabłek. I innych polskich owoców. Bo jedzenie owoców jest zdrowe. I nie warto ich jeść na złość komuś. Złość piękności szkodzi, a poza tym od złości można dostać wrzodów albo skrętu kiszek. Tymczasem jabłka świetnie działają na trawienie. Nie psujmy tego efektu.

Piotr Wołejko

Share Button