Bełdzikowski o kandydaturze Sikorskiego na szefa unijnej dyplomacji

Radek Sikorski został w końcu ujawniony jako oficjalny kandydat na unijnego ministra spraw zagranicznych – a dokładnie wysokiego przedstawiciela do spraw kontaktów zewnętrznych. Nawet krajowe media nie wyglądały na zaskoczone, choć w kontekście prowadzonej w sposób konspiracyjny przez obecny rząd polityki europejskiej, otwartość tego oświadczenia musi budzić uznanie.

Promocja ministra

Brak szerszych komentarzy wynika zapewne z tego że nawet dla osób niezbyt uważnie obserwujących politykę europejską ta kandydatura nie jest jakimś specjalnym zaskoczeniem. Nie tylko sam zainteresowany ale również jego międzynarodowe otoczenie zmierzało w tym kierunku od dobrych kilku lat, dokonując sporych wysiłków – nie tylko wizerunkowych – aby Radek Sikorski został tzw. high repem. Dość zaskakujące jest to, że tej działalności nie dostrzegli polityczni – kiedyś sojusznicy a obecnie adwersarze ministra. Od około dwóch lat wyraźnie prowadzi on kampanię promocyjną związaną z własną kandydaturą na to stanowisko. Choć mówimy tutaj o dość lokalnej synekurze, a nie np. o sekretarzu generalnym ONZ, to i tak naszego ministra było pełno na świecie – od czarnej Afryki, przez imprezę z okazji przyznania nagród Nobla, a na wyjazdowym posiedzeniu Trójkąta Weimarskiego w Kijowie, gdzie podpisano znane wszystkim porozumienie pod hasłem or you all will be dead, skończywszy.

Do kraju starano się ściągać światowych decydentów, często w sposób mocno kontrowersyjny – dla przykładu zapraszanie zagranicznych gości na doroczną odprawę ambasadorów, która ma służyć – oprócz zwykłej integracji środowiska – uzyskania feedbacku ze świata i wypracowaniu spójnego sygnału na jego potrzeby jest zachowaniem dość nietypowym. Pokazywanie swojej skromnej osoby na salonach świata, jak i własnych możliwości w tym obszarze, specjalnie sprawom Polski nie szkodzi, ale przez bardzo długi czas wysiłki te wydawały się daremne. Paradoksalnie minister Sikorski w tej chwili ma więcej szans na to stanowisko niż kiedykolwiek wcześniej. Jego przyszły szef, Jean-Claude Juncker, w sposób pośredni dystansuje się od kandydatury nie-kobiety i nie-socjalisty.

Na przekór wszystkim zjawiska w naszej części wszechświata zaczynają wyraźnie faworyzować kandydata z Polski jako unijnego MFA (akronim od Ministry of Foreign Affairs). Najważniejszym zarzutem wobec Sikorskiego było postrzeganie jego wyboru jako trzeciej kadencji baronessy Ashton na tym stanowisku. Po objęciu przez Martina Schultza stanowiska szefa europarlamentu na kolejną kadencję zarzut ten mocno stracił na aktualności. Polityka wschodnia, związana z bardziej symulowanym niż realnym powstrzymywaniem Putina, również wydaje się grać na plus Sikorskiego. Choć wyraźnie stara się on nie być postrzegany jako jastrząb w tej relacji, to oddanie mu stanowiska wysokiego przedstawiciela byłoby doskonałym listkiem figowym dla głównych graczy europejskich. Ponieważ High Rep niewiele może, to umieszczenie na nim kogoś symulującego ostra politykę wschodnią byłoby doskonałym rozwiązaniem.

Faworyt Londynu?

Warto zwrócić uwagę na wyraźną zmianę pozycjonowania się Sikorskiego w tym kontekście. Podczas gdy na początku roku wyraźnie starał się nie tylko nie antagonizować Ławrowa, ale i unikać skojarzeń z typowo polską „rusofobią”, to jego ostatnie wypowiedzi są coraz bardziej jastrzębie. Również kłopoty głównego promotora naszego kandydata na stanowisko – czyli premiera Camerona – wydają się grać na plus, a nie na minus. Coś, co sam minister określił jako głupią propagandę brytyjskiego premiera, czyli ściganie się ze swoim antyeuropejskim skrajnym skrzydłem, z definicji zakłada brak mocnego angażowania się w sprawy Brukseli. A jakiś własny kandydat na świeczniku mógłby być wręcz szkodliwy, bo byłby niespójny z prezentowaną strategią wycofywania się z Europy. Tutaj Radosław Sikorski jest idealnym zamiennikiem – będąc co prawda posiadaczem brytyjskiego paszportu, samym Brytyjczykom z Brytanią się nie kojarzy.

Wyżej notowana na brukselskich salonach włoska kontrkandydatka ma dość istotną wadę, jaką jest zmęczenie krajów północy problemami południa. Oprócz bankructwa krajów PIIGS jest nim cała polityka śródziemnomorska – począwszy od pomysłów prezydenta Sarkozy’ego „unii śródziemnomorskiej”, a na tzw. arabskiej wiośnie kończąc. Generalnie jest to pasmo porażek, które będzie odnosiło się również do najbliższej i dalszej przyszłości. Dlatego nie tylko nie tylko high rep, ale i cała wspólnota będzie zapewne trzymała się z daleka od kierunku południowego.

Warto również podkreślić, że spór na linii północ–południe w obsadzie wspólnotowego ministra spraw zagranicznych może mieć również rozwiązanie kompromisowe. Mogłoby ono polegać na podziale portfolio wysokiego przedstawiciela zarówno wedle kryterium geograficznego jak i merytorycznego. Tutaj można by sięgnąć po politykę rozszerzenia wspólnoty i odpowiednie podniesienie jej rangi w ten sposób, żeby obejmowała elementy unijnej dyplomacji. Musiałyby wówczas wejść w jej obszar również elementy ekonomiczne, takie jak polityka sąsiedzka (np. partnerstwo wschodnie) wraz z programami pomocowymi dedykowanymi dla krajów oczekujących w przedpokoju do wspólnoty. W składzie Komisji byłby więc traktatowy wysoki przedstawiciel jak i „zwykły” komisarz mający kawałek uprawnień wysokiego przedstawiciela.

Na koniec warto zadać sobie pytanie czy ewentualne zdobycie przez Polaka stanowiska high repa i niejako z automatu wiceprzewodniczącego Komisji będzie można odtrąbić jako sukces? Bez wątpienia tak, jednak będzie to co najwyżej sukces wizerunkowy. Najlepiej dał temu wyraz były już prezydent Francji, który po załatwieniu przez następcę Blaira posady baronnesie Ashton nazwał Brytyjczyków największymi przegranymi ówczesnego rozdania stanowisk. Sam bez ogródek stawiał na innego komisarza i równie bezceremonialnie wskazywał mu zadania.

Zawsze sukces?

Oczywiście pozycja Polski jest całkowicie odmienna niż Francji czy Wielkiej Brytanii i jakiekolwiek stanowisko komisarza objęte przez Radosława Sikorskiego będzie z perspektywy Warszawy sukcesem. Również niepowodzenie w wyścigu po stanowisko high repa nie będzie specjalnie szkodliwe, zarówno dla interesów Polski jak i dla interesu wizerunkowego samego rządu. Głównie dlatego, że wiedza o faktycznych rolach i wadze poszczególnych komisarzy jest w naszym kraju niewielka. Dlatego nawet stanowisko komisarza do spraw ceł i podatków – jednego z bardziej technicznych – będzie mogło być przedstawione jako objęcie – z racji unii celnej i wspólnej zewnętrznej granicy celnej – stanowiska na pierwszej linii konfrontacji z Władimirem Putinem.

Marek Bełdzikowski

Share Button