Traktat bez legitymacji

Kilkadziesiąt minut temu szefowie rządów i głowy państw członkowskich UE podpisali Traktat Reformujący. Z lekka przemalowana dawna Eurokonstytucja, pozbawiona elementów sugerujących quasi-państwowość unii – herbu i hymnu, a także złagodzona w kilku innych kwestiach, m.in. brak oficjalnego stanowiska ministra spraw zagranicznych UE, czy Karta Praw Podstawowych wyłączona z traktatu. Jednak kiedy zdrapać niedawno zaschniętą farbę z nazwą Traktat Reformujący, otrzymamy starą niedobrą konstytucję dla Europy.

Nowy-stary traktat jest przepychany za wszelką cenę. Pisałem już o tym 24 maja (vide Eurokonstytucja musi być, bo musi) oraz 23 czerwca (vide Szczyt UE: wszyscy wygrali?). Wskrzeszono umarły już tekst, dokonano niewielkich poprawek i obwieszczono wszem i wobec, że jest to zupełnie nowy traktat. Co więcej, ma on usprawnić działanie UE oraz spowodować, że unia będzie gotowa na nowe rozszerzenia (bliskie sercu m.in. Polaków czy Brytyjczków). Niektórzy bowiem jak mantrę powtarzali, że w Brukseli panuje chaos, a o żadnych nowych akcesjach nie może być mowy, dopóki UE nie upora się z problemami wewnętrznymi.

Ratyfikacja
Sposób ratyfikacji traktatu: przez parlament (niebieski), wymagane referendum (zielony), referendum rozważane (czerwony). Grafika: Wikipedia

Problem nawet nie w tym, że UE nie działa wcale tak źle, jak ogłaszali to krytycy. Najitotniejszą sprawą dla liderów zjednoczonej Europy powinna być legitymacja nowego traktatu. A tą można uzyskać tylko przez zapytanie się obywateli o zdanie. Niestety, wszędzie gdzie się da, traktat zostanie ratyfikowany (przepchnięty) przez parlamenty, a tylko tam, gdzie konstytucja zmusza rząd do rozpisania referendum, zostanie ono przeprowadzone (np. w Irlandii). Legitymacja traktatu o tak wielkim znaczeniu (redukcja zasady 1 państwo-1 komisarz, wprowadzenie prezydenta UE oraz znaczne zmiany w sposobie głosowania w kilkudziesięciu dziedzinach, czyli przekazanie sporej części suwerenności na rzecz unii) będzie mizerna. A przecież głównym celem dawnej eurokonstytucji, oprócz zmian instytucjonalnych, miało być przybliżenie Europy do obywateli. Tymczasem będzie dokładnie odwrotnie – traktat zostanie przepchnięty niemalże „w zaciszu gabinetów”.

Traktat bez legitymacji z pewnością nie rozwiąże problemów Europy. Nawet jeśli część z jego zapisów jest słuszna i uprości pewne procedury, nie można nadawać mu mocy wiążącej lekceważąc głos obywateli. W pełni podzielam stanowisko zaprezentowane przez The Economist w tekście pt. Give Europe a say. Jest to apel do liderów państw unijnych, aby – dla własnego dobra – nie ukrywali zawartości Traktatu Reformującego. Jeśli są bowiem prawdziwymi liderami, powinni uczciwie poinformować społeczeństwo o treści traktatu i bronić ich w referendum (o ile naprawdę popierają zapisy traktatowe). Chowanie głowy w piasek i liczenie na to, że obywatele niczego nie zauważą nie jest ani chwalebne, ani roztropne.

Brutalna prawda jest taka, że nowy-stary traktat powinien wylądować w koszu, a nie na półkach urzędów, jako element prawa wspólnotowego mającego prymat nad prawem krajowym. Te słowa, powtarzane przez liczne grono ekspertów, będą wspominane w niedalekiej przyszłości.

Piotr Wołejko

Share Button