Funkcją umowy jest regulowanie stosunków między układającymi się stronami. Prawnicy określają umowę mianem konstytucji dla stron, gdyż określa ona ich uprawnienia i obowiązki. Źle sporządzona umowa, czyli – mówiąc potocznie – zła umowa, jest gorsza niż brak jakiejkolwiek umowy. W polityce jest tak samo.
Niestety, opozycja w Zimbabwe zdecydowała się pójść inną drogą, przyjmując złą umowę, zamiast konsekwentnie odmawiać jej zawarcia. Oczywiście Morgan Tsvangirai i jego Movement for Democratic Change (MDC) oraz mniejsze ugrupowanie Artura Mutambary nie byli w komfortowej sytuacji. Presja sąsiadów Zimbabwe na zawarcie umowy z prezydentem Robertem Mugabe była ogromna. Zwłaszcza RPA, lokalny i kontynentalny hegemon dużo „zainwestowała” w porozumienie.
Porozumienie z Mugabe może być jednak dużym błędem. W zasadzie utrzymuje on pełnię władzy, kontroluje 15 z 31 ministerstw, w tym armię (zaś sprawy wewnętrzne podlegają wspólnemu nadzorowi opozycji i reżimu), a opozycja przejęła m.in. finanse, czyli bezpośrednią odpowiedzialność za zwalczanie katastrofalnego – hodowanego przez lata przez Mugabe – kryzysu. W obliczu sięgającej setek milionów procent inflacji Harare dokonało cięcia dwunastu (sic!) zer w swojej walucie, a także dopuściło używanie innych walut w obiegu wewnętrznym. Tym samym radosna polityka dodrukowywania pieniędzy, gdy były one potrzebne, dobiegła końca.
Końca nie dobiegły natomiast fatalne dla Zimbabwe rządy Mugabe. Bohater wojny o niepodległość, popularny na wsi Mugabe pociąga za wszystkie sznurki, a porozumienie z opozycją jest tak skonstruowane, że może on w każdej chwili, bez potrzeby tłumaczenia, odwołać lidera opozycji Morgana Tsvangirai ze stanowiska premiera. Jak to się u nas w Polsce mawia, Mugabe może wymienić zderzak, ale najpierw pozwolić mu się skompromitować. Z jednej strony Mugabe może wyrzucić Tsvangiraia kiedy zechce, a z drugiej zachował możliwość blokowania prób naprawy, które opozycja spróbuje podjąć.
Nic dziwnego, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania ostrożnie podchodzą do złego porozumienia reżimu z opozycją i nie spieszą z deklaracjami hojnej pomocy. Zimbabwe jest nadal zbyt chore, aby pomocą okazały się wyłącznie pieniądze. Dopóki jakąkolwiek funkcję publiczną pełni Robert Mugabe, dopóty nie ma żadnej nadziei na poprawę. Przez poprawę rozumiem rozpoczęcie procesu naprawy państwa, skończenie z gigantyczną korupcją i patronażem zaprowadzonym przez Mugabe oraz rozliczenie blisko 30-letnich rządów krwawego dyktatora. Niezbędna jest także naprawa gospodarki, zwłaszcza poprzez przywrócenie dawnej roli rolnictwa. Niegdysiejszy spichlerz Afryki, dziś jest ruiną i domem milionów spauperyzowanych, głodujących ludzi.
Dogadywanie się z Mugabe, choć wymuszone z zewnątrz oraz przez okoliczności wewnętrzne, to duży błąd. Treść umowy, z której tak dumna jest Republika Południowej Afryki, jest haniebna. Pretoria zamiast robić wszystko, aby zapewnić Mugabe pozostanie u władzy, powinna robić co w jej mocy, aby zmusić go do ustąpienia (nawet kosztem azylu i wygodnego życia dyktatora na terytorium RPA). Jak widać, południowoafrykańscy politycy są zbyt miękcy i nie chcą pomóc nie tylko mieszkańcom Zimbabwe, ale i sobie. Wiele problemów przysparzają RPA miliony imigrantów z Zimbabwe, rok temu dochodziło do dantejskich scen i napaści na obcokrajowców w RPA.
Zła umowa, niczym zła konstytucja – nie może doprowadzić do niczego dobrego. Trudno liczyć na zimbabweański Okrągły Stół i udane pojednanie. Strony umowy sobie nie ufają, a Mugabe z pewnością nie zamierza oddawać władzy. To człowiek chory na władzę, który doprowadził swój kraj do całkowitej ruiny, ale władzy nie oddał. I chyba sprawdzi się powiedzenie, że odda ją dopiero po śmierci.
Piotr Wołejko