Administracja Obamy nie ma ostatnio szczęścia do dyplomatycznych posunięć dotyczących Polski. Najpierw Amerykanie próbowali wysłać swój dziesiąty garnitur na obchody rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej. Uratowali się w ostatniej chwili dorzucając do delegacji gen. Jamesa Jonesa, doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego (choć wróble w Waszyngtonie ćwierkają, że Jones jest na wylocie z ekipy 44. prezydenta USA).
Dzisiaj natomiast aż huczy od plotek, jakoby Obama chciał nas uraczyć informacją o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z planów rozmieszczenia w Polsce i Czechach elementów systemu obrony rakietowej, zwanego potocznie tarczą antyrakietową. Wyczucie czasu zaiste idealne – 17 września i okrągła siedemdziesiąta rocznica sowieckiego ciosu w plecy II Rzeczpospolitej. Wbrew pozorom, trudno jednak o jakiekolwiek analogie z tamtymi czasami, choć zapewne część komentatorów się do tego posunie.
Nie ma bowiem mowy o żadnym ciosie w plecy Polski. Od wielu miesięcy było wiadomo, że tarcza stoi pod znakiem zapytania i może jej nie być. Obama entuzjastą programu antyrakietowego nigdy nie był i jego zwycięstwo oznaczało w najlepszym przypadku spowolnienie prac nad tarczą (w ogóle, nie tylko w naszym regionie).
Niewłaściwy timing ogłoszenia przewidywanych od dłuższego czasu decyzji nie powinien zajmować naszej uwagi. Ważniejsze są przyczyny i skutki takiego obrotu zdarzeń. Trzy główne to niechęć Demokratów do idei tarczy, oszczędności finansowe oraz chęć zbudowania nowych relacji z Rosją i zyskania jej przychylności dla załatwienia rozmaitych spraw, m.in. irańskiego programu nuklearnego.
I w tym ostatnim upatrywałbym głównego powodu, dla którego Obama zdecydował się wycofać z tarczy w Europie Środkowo-Wschodniej (choć jest też drugi istotny powód – nowy układ o redukcji zbrojeń strategicznych). Wielokrotnie pisałem już na łamach niniejszego bloga, że wiara w możliwość wywarcia istotnego (ergo skutecznego) nacisku na Teheran przez Moskwę jest złudna i nie należy przeceniać rosyjskich wpływów w islamskiej republice. Dziś wesprę się podobną opinią autorstwa Jeffreya Mankoffa z wpływowego – co przyznała wprost sekretarz stanu USA Hillary Clinton – think-tanku Council on Foreign Relations.
Ekspert CFR wskazuje kilka powodów, dla których obecny układ rosyjsko-irański jest dla Rosji korzystny. Po pierwsze, Moskwa trzyma Iran z daleka od swojego miękkiego kaukaskiego podbrzusza. Rosjanie dobrze wiedzą, że Iran potrafi skutecznie mieszać w innych krajach, wspierając pośrednio i bezpośrednio akty terroru – trzymając sztamę z mułłami minimalizują ryzyko na i tak niespokojnym terenie.
Drugi powód, który wyłuszcza Mankoff, to gospodarka. Izolacja Iranu sprzyja Rosji, gdyż automatycznie ubywa jej większość konkurentów do robienia w Iranie dobrych interesów. Kluczowa jest oczywiście energetyka i ogromne irańskie złoża gazu ziemnego. Podtrzymując izolację Teheranu Rosjanie zyskują pewność, że irański gaz nie trafi na lukratywny europejski rynek, a zachodnie koncerny nie będą miały dostępu do irańskich surowców. Gra Rosji na wsparcie obecnego kierunku postępowania Teheranu pozwala jej nie tylko czerpać doraźne zyski gospodarcze, ale przede wszystkim odcina groźnego konkurenta od europejskiego rynku energetycznego.
Reasumując, Rosjanie nie tylko nie pomogą Amerykanom zmienić postępowania mułłów, ale zrobią wiele, aby podtrzymać ich na duchu i utrzymać obecny status quo. Podobnie mają się rzeczy z traktatem o redukcji zbrojeń nuklearnych. Nowy układ jest raczej korzystny dla Rosji, niż Ameryki, gdyż sztucznie utrzymuje parytet, gdy Moskwa nie nadąża za dotychczasowym.
Daleki jestem od dokonywania ostrych ocen, choćby jak określenia rezygnacji z tarczy mianem kapitulacji przed Rosją Władimira Putina (The Weekly Standard), ale wygląda na to, że administracja Obamy przegrywa z doświadczonymi rosyjskimi strategami. W zamian za mgliste (i najczęściej nieszczere) zapowiedzi pomocy, Obama dokonuje realnych ustępstw na rzecz Rosji. Obserwując rosyjskie poczynania oraz retorykę, trudno cieszyć się ze strzelających na Kremlu korków od szampana.
Decyzja o rezygnacji z tarczy oraz sposób jej przekazania pokazują, że potraktowano nas jak przedmiot stosunków międzynarodowych. Nasza dyplomacja musi jak najszybciej rozpocząć działania mające na celu zmianę tego stanu rzeczy. Przedmioty się przestawia, a podmioty pyta o zdanie.
Piotr Wołejko