Irańsko-rosyjska ułuda

Wiara w to, że Rosja pomoże Stanom Zjednoczonym i Unii Europejskiej rozwiązać problem irańskiego programu nuklearnego to zwyczajna ułuda. Dotychczasowe postępowanie Moskwy wobec Teheranu pokazuje, że Kremlowi zależy na czymś zupełnie odwrotnym. Rosjanie nie tylko nie zamierzają rozwiązywać problemu, ale wydatnie wspierają ajatollahów w ich dążeniach.

Nie kto inny jak Rosja buduje w irańskim porcie w Bushehr elektrownię atomową i dostarcza do niej niezbędne paliwo. Nie kto inny jak Rosja sprzedaje Iranowi systemy obrony przeciwlotniczej S-300, niejako w odpowiedzi na groźby nalotów ze strony Izraela i Stanów Zjednoczonych. Nie kto inny jak Rosja (ramię w ramię z Chinami) wytrwale broni Iranu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – choć dwa razy Moskwa przystała na przyjęcie rezolucji potępiających Teheran, wzywających do zaprzestania wzbogacania uranu oraz nakładających ograniczone sankcje gospodarcze.

To także Rosja, w odpowiedzi na informacje o zaangażowaniu Izraela w Gruzji, zapowiada intensyfikację kontaktów wojskowych z Syrią, jedynym arabskim sojusznikiem Islamskiej Republiki Iranu. Rosjanie przebąkują o utworzeniu w Syrii bazy dla swojej floty, a także chcą sprzedawać Syryjczykom nowoczesne uzbrojenie. Warto pamiętać, że Syria oraz Iran to główni sponsorzy i patroni Hezbollahu, organizacji polityczno-terrorystycznej, która praktycznie włada Libanem. Syria natomiast, samodzielnie, prowadzi od lat kampanię mordowania swoich przeciwników politycznych w Libanie, na czele z ex-premierem Rafikiem Hariri.

Z takim właśnie Iranem i taką Rosją byli szefowie Departamentu Stanu USA: Colin Powell i Henry Kissinger chcą rozmawiać i apelują o porzucenie wojowniczej retoryki. Ich zdaniem Rosja jest kluczem do rozwiązania problemów w Iranie, Pakistanie oraz kwestii proliferacji broni nuklearnej. Uważają też, że poprzez rozmowy z przywódcami irańskimi uda się dojść do kompromisu.

Nie śmiem porównywać swojej wiedzy i doświadczenia z takimi postaciami jak Powell czy Kissinger, ale uważam, że wykazują się w swoich ocenach dużą naiwnością. O rozmowach z Iranem wiele mówił na początku swojej kampanii Barack Obama. Potem jego stanowisko się zaostrzało i zbliżyło ostatecznie do pozycji zajmowanej przez Johna McCaina. Z Iranem nie ma na razie o czym rozmawiać, gdyż rządzący twardogłowi konserwatyści tego nie chcą. Porzucenie wojowniczej retoryki ze strony Waszyngtonu z pewnością pozbawiłoby argumentów Ahmadineżada i jego kompanów, ale nie oznacza to automatycznie możliwości negocjacji.

Iran nieustannie podkreśla, że ma prawo do prowadzenia programu nuklearnego – i jest to prawdą. Nie ma jednak prawa do łamania traktatu NPT oraz lekceważenia postanowień Rady Bezpieczeństwa ONZ. Gdyby ze strony Teheranu było widać choć odrobinę dobrej woli, sprawa nie zabrnęłaby tak daleko, a negocjacje już dawno doprowadziłyby do rozwiązania problemu. 

Kwestia Rosji natomiast to zupełnie inna bajka. Obecne kierownictwo na Kremlu postawiło sobie za cel działanie na złość Amerykanom gdziekolwiek się da. Stąd bliskie stosunki z np. Wenezuelą. Doktryna „sukinsyn, ale nasz sukinsyn„, stosowana z powodzeniem przez Amerykanów w latach zimnej wojny, jest teraz równie skutecznie wprowadzana w życie przez Rosjan. Wszyscy wrogowie Waszyngtonu stali się przyjaciółmi Moskwy. Popatrzmy, z kim Rosja ma najlepsze i najcieplejsze relacje. W odpowiedzi na ekspansję, tak rozumie to Moskwa, amerykańskich wpływów na terytorium „bliskiej zagranicy” i kolorowe rewolucje, Rosja wzmacnia więzy z państwami, które są Ameryce mniej lub bardziej wrogie. 

Byli szefowie dyplomacji jedynego supermocarstwa twierdzą, że partnerstwo z Rosją jest ważniejsze od wspierania Gruzji czy Ukrainy. Ich zdaniem USA muszą przyjąć bardziej pragmatyczną linię wobec Moskwy i zrozumieć, że Rosja ma swoje strefy wpływów, które należy uszanować. Problem w tym, że żadnego partnerstwa z Federacją Rosyjską nie ma. Rosjanie wspieranie Amerykanów tylko tam, gdzie jest to w ich wyraźnym interesie, ale nigdzie indziej. Cała doktryna „nowej Rosji” zbudowana jest na opozycji wobec Stanów Zjednoczonych. Jak można więc liczyć na porozumienie?

Ani Rosji ani Iranowi nie zależy na ułożeniu sobie dobrych relacji z Ameryką. Wręcz przeciwnie. Oba kraje robią wszystko co w ich mocy, aby Amerykę osłabić i uwiązać w różnych regionach świata, głównie na Bliskim Wschodzie. Posługując się swoimi sojusznikami i przyjaciółmi, Iran i Rosja raz za razem dają Waszyngtonowi prztyczki w nos. Trzeba porzucić złudzenia o ugłaskaniu Rosji i partnerstwie na rzecz twardej realistycznej polityki, w której za swoje czyny ponosi się odpowiedzialność. Próba integracji Rosji w ramach zachodnich struktur się nie powiodła. Nie ma żadnego powodu, aby dalej utrzymywać fikcję w postaci obecności Rosji w G8 czy Radzie Europy.

Iran natomiast należy przestać straszyć, nie rezygnując przy tym z twardości. Zamiast gróźb i pohukiwań trzeba położyć na stole realną ofertę gospodarczą, która będzie odpowiadać na największe potrzeby Teheranu. A Iran ma wiele wewnętrznych problemów, chociażby z ogromnym bezrobociem wśród swojej licznej, młodej części populacji. Wysoka inflacja i duże bezrobocie, przestarzałe technologie i uzależnienie od eksportu ropy naftowej – Iran potrzebuje wsparcia. Można umożliwić mu sięgnięcie po pomoc. Jeśli po przedstawieniu oferty ajatollahowie nadal będą szli w zaparte, wszystkie marchewki powinny przepaść, a w ruch pójdzie kij. Stara taktyka Teddy’ego Roosevelta.

Piotr Wołejko

Share Button