Niedziela 14 kwietnia to dzień wyborów prezydenckich w Wenezueli. Już wkrótce okaże się, czy następcą zmarłego 5 marca br. Hugo Chaveza będzie Nicolas Maduro, delfin chavistowskiej partii PSUV, czy reprezentujący opozycję Henrique Capriles Radonski. Sytuację polityczną w Wenezueli pomoże nam zrozumieć Mateusz Doliński, ekspert zajmujący się Ameryką Łacińską m.in. na Portalu Spraw Zagranicznych – PSZ.pl. Oddajmy mu głos:
Krótka, ale bardzo intensywna kampania wyborcza, podczas której obaj kandydaci usiłowali osiągnąć jak najwięcej. Zarówno tymczasowy prezydent, Nicolas Maduro, wystawiony przez rządzącą partię PSUV, jak i Henrique Capriles Radonski, kandydat środowisk opozycyjnych, postawili na masową mobilizację swojego elektoratu i wielotysięczne wiece na ulicach wenezuelskich miast.
Przez ostatnie dni mieliśmy do czynienia z emocjonalnymi wystąpieniami i nawiązywaniem do osoby zmarłego prezydenta Hugo Chaveza. Nicolas Maduro liczy na wygraną dzięki ogromnemu sentymentowi za Chavezem. W tym celu wykorzystał media i sprawnie poprowadzoną kampanię, w której starał się podkreślić związki z rewolucją boliwariańską oraz przedstawić siebie w roli gwaranta i kontynuatora przemian społecznych zapoczątkowanych przez Chaveza. Spoglądając na ogromne plakaty i wszechobecne ulotki wyborcze, jakie w ciągu minionych dziesięciu dniu pojawiły się na wenezuelskich ulicach, można było odnieść wrażenie, że to sam Chavez ubiega się o kolejną reelekcję.
Maduro próbuje naśladować Chaveza, jednak od razu daje się zauważyć, że brakuje mu wielkiej charyzmy i łatwości w nawiązywaniu kontaktu z masami, które charakteryzowały zmarłego prezydenta. Maduro nie potrafi porwać tłumów i przyciągnąć wyborców swoją osobą. Właśnie dlatego cała kampania została oparta na spuściźnie Chaveza i poczuciu tęsknoty za ukochanym przywódcą.
Okoliczności niewątpliwie sprzyjają Maduro, który mimo braku charyzmy może liczyć na poparcie wyborców Chaveza, który zaledwie w ubiegłym roku pobił Caprilesa w wyborach prezydenckich w stosunku 54 do 44 procent oddanych głosów. Co więcej, partia PSUV odniosła imponujące zwycięstwo w wyborach stanowych w grudniu ub.r., wygrywając w 20 z 23 stanów (opozycja utraciła cztery). Henrique Capriles Radonski obronił stanowisko gubernatora stanu Miranda, jednak poparcie dla niego nieznacznie spadło, a dla rywala z PSUV wzrosło.
W obliczu tego wszystkiego kandydat opozycji nie mógł frontalnie atakować Chaveza. Jak mówi Mateusz Doliński, Radonski z szacunkiem odnosił się do zmarłego prezydenta. „Wytykał natomiast błędy systemu panującego w kraju. Przede wszystkim zwracał uwagę na liczne patologie i problemy targające społeczeństwem Wenezueli m.in. korupcję, nepotyzm i rosnącą przestępczość (liczba zabójstw wyniosła w ub.r. niemal 3,5 tys.). Obiecywał nowy model społeczno-ekonomiczny wzorowany na rozwiązaniach brazylijskich, a więc szerokie programy socjalne przy jednoczesnym utrzymaniu mechanizmów wolnorynkowych.”
W analizie sprzed miesiąca pisałem, że szanse Maduro są zdecydowanie większe niż Radonskiego, a największym zagrożeniem dla Rewolucji Boliwariańskiej jest dekompozycja obozu władzy. Z oczywistych powodów nie nastąpiła ona w ciągu kilku tygodni od śmierci Hugo Chaveza do dzisiejszych wyborów. Sondaże dają zwycięstwo Maduro, który ma szansę powtórzyć wynik swojego poprzednika, bijąc Radonskiego różnicą 10 procent głosów. Mateusz Doliński wskazuje na mechanizm, który zapewne zadziała w dzisiejszym głosowaniu:
Kandydat opozycji otrzymał metkę „kapitalisty” i „liberała”, zaś dla wielu przeciętnych Wenezuelczyków, którzy pobierają od państwa wydatną pomoc materialną, jawi się po prostu jako zagrożenie. Obawiają się ewentualnych zmian i rewizji dotychczasowej polityki socjalnej, więc w niedzielę zagłosują na Maduro. Capriles i opozycja mogą spodziewać się wygranej tylko w sytuacji, gdyby jeszcze bardziej zmobilizowali swój elektorat, zaś część zwolenników Chaveza pozostała w domach.
Sukces Maduro tylko teoretycznie oznacza, iż niewiele się zmieni w obecnym systemie władzy. Zmieni się bardzo dużo, ponieważ osobowość Chaveza nadawała treść temu systemowi, wypełniając jego liczne luki i odwracając uwagę od niespójności. Podtrzymuję swoją prognozę z marcowej analizy, iż niezależnie od tego, kto będzie rządził krajem w krótkim i średnim terminie, najważniejsze wyzwania mają charakter czysto wewnętrzny. Najpewniej zmierzy się z nimi Nicolas Maduro. Jeśli jednak wygra Henrique Capriles Radonski, sytuacja mocno by się skomplikowała, ponieważ – o czym przypomina Mateusz Doliński – większość samorządów znajduje się w rękach chavistów. Z drugiej strony, pamiętamy nie tak dawne przecież doświadczenie rządów w naszym kraju, opartych na zasadzie „wasz prezydent, nasz premier”. Tylko czy Radonski i jego ekipa potrafiliby się zachować jak drużyna Tadeusza Mazowieckiego?
Piotr Wołejko