Jak donosi Reuters, północna część Syrii stała się mekką dla Al-Kaidy. Rozmaite organizacje o profilu zbliżonym do Bazy działają na ww. dość swobodnie, dysponując znaczącymi zasobami kadrowymi, finansowymi oraz materialnymi. Radykałowie zaprowadzają na kontrolowanym terytorium swoje porządki, z jednej strony zapewniając rozmaite „usługi socjalne” (dostawy żywności, bezpieczeństwo), z drugiej zaś dopuszczając się okrutnych mordów (vide raport HRW). Czy Syria stanie się drugim Jemenem, czyli źródłem najpoważniejszego zagrożenia ze strony Al-Kaidy dla Zachodu, tyle że położonym bliżej Europy, niemalże u jej bram?
Libanizacja Syrii, czyli dezintegracja kraju
Z Assadem czy bez niego, Syria jaką znaliśmy sprzed wybuchu rebelii przeciwko jego rządom przepadła. Nawet jeśli Assad pozostanie prezydentem Syrii, nie uda mu się raczej odzyskać kontroli nad całym terytorium kraju. Czas działa, w tym przypadku, na jego niekorzyść. Przelano zbyt dużo krwi, dopuszczono się zbyt wielu zbrodni, a w wojnę domową zaangażowało się zbyt wielu aktorów zewnętrznych, aby można to było po prostu pozamiatać i wrócić do tego, co było przed marcem 2011 r. Przykład sąsiedniego Libanu, gdzie również miała miejsce brutalna wojna domowa, nie nastraja optymistycznie. Konflikt w tym kraju trwał bowiem 15 i pół roku. Brali w nim udział sąsiedzi (Syria, Izrael) oraz siły zachodnie mocarstwa (USA, Francja). Do dziś Liban jest głęboko podzielony według linii etnicznych i religijnych. Syria może podążyć tą samą ścieżką.
W czasach wojny domowej w Libanie nie istniała jednak Al-Kaida ani coś takiego jak globalny dżihad (dopiero rozkręcał się w Afganistanie). Do kraju nie nadciągały więc tysiące zdeterminowanych, często świetnie wyszkolonych bojowników. Główne role w konflikcie odgrywały etniczno-religijne milicje. Ograniczona była także liczba aktorów. W Syrii działają setki „ugrupowań opozycyjnych”. Cóż, w warunkach rozpadu struktur państwowych wystarczy garstka mężczyzn uzbrojonych w kałasznikowy stanowi siłę, z którą trzeba się liczyć. W szczególności dotyczy to cywilów. Podczas wojny domowej czy chaosu kwitną – a zarazem mogą szybko więdnąć – grupki bandytów i watażków wykorzystujących sytuację do szybkiego wzbogacenia się. W grę wchodzi też wyrównanie dawnych – prawdziwych bądź urojonych – krzywd. Takie grupy nie stanowią, w przeciwieństwie do terrorystów z Al-Kaidy, zagrożenia zewnętrznego.
Jak odpowiedzieć na syryjskie zagrożenie?
Dozbrajanie tzw. opozycji syryjskiej w sposób oczywisty sprawia, że w siłę rosną także radykałowie. Ba, mogą oni liczyć na bogatych sponsorów, głównie z państw Zatoki. Radykałowie są zazwyczaj lepiej wyszkoleni, a praktycznie zawsze bardziej zdeterminowani od świeckiej części opozycji. Walczą w imieniu boga, a nie interesów politycznych. Nie oznacza to, że takie interesy nie istnieją. Liderzy Al-Kaidy i pokrewnych ugrupowań mają dość jasno sprecyzowane cele. Budowa panislamskiego kalifatu, zaprowadzenie szariatu, walka z niewiernymi – w szczególności ze Stanami Zjednoczonymi (i Zachodem, czyli także z Europą).
Al-Kaida w Syrii skupia się na razie głównie na zwalczaniu sił reżimu Assada oraz innych wewnętrznych przeciwników. Wkrótce może jednak podjąć operacje poza Syrią – w Turcji, a także w Europie. Istotnym zagrożeniem jest udział w syryjskim dżihadzie setek, a zapewne tysięcy europejskich bojowników. Część z nich będzie chciała wrócić do domów. Czy zapomną o dżihadzie? Wątpliwe. Raczej będą działać, w pojedynkę (samotni zabójcy) albo w komórkach (grupach). Czy służby dbające o bezpieczeństwo na Zachodzie są gotowe do stawienia czołu opisanemu wyżej wyzwaniu? Europejska swoboda przemieszczania się osób będzie dodatkowym utrudnieniem w walce z europejskimi terrorystami spod znaku Al-Kaidy. Jesteśmy już jednak przyzwyczajeni, że terroryści wykorzystują nasze osiągnięcia przeciwko nam.
Tymczasem świecka opozycja staje się coraz słabsza. Ponad 60 jednostek (oddziałów) walczących dotychczas w ramach Free Syrian Army (FSA) wymówiło posłuszeństwo dowództwu ugrupowania oraz jej politycznej reprezentacji w postaci Narodowej Koalicji Syryjskiej (NSC). Nie jest jasne, czy wspomniane jednostki „idą na swoje”, czy dołączą do innego ugrupowania, np. radykałów z Jabhat al-Nusra.