Prezydent Barack Obama wygłosił orędzie o stanie państwa. Co oczywiste, skupił się na sprawach wewnętrznych, w szczególności na gospodarce. Poświęcił jednak trochę czasu polityce zagranicznej. I na niej się skupimy.
Climate change na poważnie
Zaczęło się od zmian klimatycznych i przeciwdziałaniu nim. Obama wezwał Kongres do podjęcia działań w tej dziedzinie. Legislacja powinna wprowadzać rozwiązania oparte na modelu rynkowym, który dobrze się w Ameryce sprawdził, chociażby w przypadku ograniczenia emisji tlenku siarki. Prezydent zagroził przy tym, że jest gotów do podejmowania jednostronnych decyzji w sytuacji braku porozumienia na Kapitolu. Przypomniał, że zdarzenia takie jak huragan Sandy można uznawać za przypadkowe albo powiązać je z dominującym w świecie naukowym poglądem o rosnącym wpływie emisji gazów cieplarnianych na zmiany klimatyczne. Żeby im przeciwdziałać potrzeba nie tylko działań na własną rękę, lecz również współpracy międzynarodowej. O niej nie było mowy. Tymczasem cały czas trwają prace nad przyjęciem traktatu, który zastąpi słynne porozumienie z Kioto. Bez USA nie będzie miał on sensu. A inni główni emitenci, z Chinami na czele, nie palą się do nakładania na siebie żadnych wiążących zobowiązań.
Afganistan i Al-Kaida
Następnie prezydent podniósł kwestię Afganistanu i walki z terroryzmem. Według słów Obamy, dzięki poświęceniu żołnierzy i cywilów „Stany Zjednoczone zakończą misję w Afganistanie i osiągną nasz cel, jakim jest pokonanie rdzenia Al-Kaidy”. Misja afgańska zbliża się do końca – to fakt. Obama przed wyborami wycofał dodatkowe 33 tys. żołnierzy, a do końca 2014 roku wycofane zostaną pozostałe siły. Trwają negocjacje z rządem afgańskim w sprawie zaangażowania USA w Afganistanie po 2014 roku. Możliwe są wszystkie opcje, od pozostawienia znacznego kontyngentu po totalne wycofanie się z kraju (jak w przypadku Iraku).
To wszystko wiedzieliśmy już wcześniej. Ważniejsze jest twierdzenie Obamy o pokonaniu rdzenia Al-Kaidy. Jak pisaliśmy w maju ub.r. z Michałem Holą, terroryzm ewoluuje i trudno o jednoznaczną ocenę, czy jesteśmy bezpieczniejsi po zabiciu Osamy bin Ladena i rozprzestrzenieniu się Al-Kaidy w innych miejscach świata (Jemen, Afryka Północna, Somalia, Sahel). Trudno więc uznać za prawdziwe słowa, iż „organizacja, która zaatakowała nas 11 września 2001 r. jest cieniem samej siebie”. Jest inna, jeszcze bardziej zdecentralizowana, ale wcale nie mniej niebezpieczna. We współpracy z lokalnymi ugrupowaniami jest w stanie, co pokazuje przykład Jemenu, Somalii a ostatnio Mali, kontrolować znaczne terytorium i narzucać własną ideologię. Al-Kaida jest elastyczna i nadal atrakcyjna.
W kontekście terroryzmu Obama zapowiedział też informowanie Kongresu, społeczeństwa oraz świata o podejmowanych przeciwko terrorystom działaniach. Wynika to zapewne z chęci uspokojenia wzburzenia wywołanego polityką ekspansji ataków samolotów bezzałogowych na pograniczu pakistańsko-afgańskim czy w Jemenie oraz nieustannie powracających doniesień o potężnej sieci tajnych więzień i katowni CIA. Administracja Obamy musiała dojść do wniosku, że zaczyna tracić piarowsko w tym zakresie i potrzebne jest kontrnatarcie.
Atom, otwarcie na Europę i obrona wartości
Następnie Obama napomknął o Korei Północnej i Iranie, potępiając prace nad rozwojem militarnej technologii nuklearnej i wzywając Teheran do negocjacji. Obama ma zamiar kontynuować współpracę z Rosją w dziedzinie redukcji potencjału atomowego. Tutaj pojawia się pytanie, czy Moskwa jest gotowa do kooperacji. Od powrotu Putina na Kreml widzimy zdecydowanie ochłodzenie w relacjach amerykańsko-rosyjskich. Nie widać natomiast potencjału do kolejnego resetu.
W relacjach z Europą Obama zaproponował rozpoczęcie prac nad kompleksowym porozumieniem o wolnym handlu i inwestycjach z Unią Europejską. Trudno nie odnieść wrażenia, że to chęć podbudowania więzi transatlantyckich, nadwerężonych przez amerykański zwrot ku Azji. Amerykanie pracują już nad układem o wolnym handlu na Pacyfiku. Teraz chcą nadrobić zaległości w Europie. Zwracając się ku przyszłości, która najpewniej znajduje się na azjatyckich rynkach, warto pamiętać o teraźniejszości – tutaj przewaga Europy nad resztą świata jest nadal ogromna. Poprawa kondycji gospodarek państw europejskich jest istotna również przez wzgląd na NATO.
Na koniec Obama zapewnił o poparciu dla dążeń wolnościowych, przywołując przykłady pokojowej demokratyzacji w Birmie oraz wojny domowej w Syrii. O interwencji w tej ostatniej nie ma mowy. Będzie natomiast „presja na reżim” oraz poparcie Izraela w jego działaniach na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa i pokoju. Niestety, nie wymienił w tym kontekście Palestyńczyków. A bez nich osiągnięcie czegokolwiek będzie niemożliwe. Swoją drogą, trudno spodziewać się tego, że Obama uzgodni cokolwiek z Netanjahu. Musiałby wykazać naprawdę ogrom determinacji i zaangażować się w sprawę osobiście. A raczej nie ma na to czasu ani ochoty. Uniknie też okazji to poniesienia spektakularnej porażki.
Jak widać, polityka zagraniczna została potraktowana po macoszemu. Prezydent Obama pominął szereg państw i poważnych problemów, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć (relacje z Pakistanem czy Chinami, spory terytorialne na Morzu Południowochińskim, meksykańskie kartele narkotykowe, eksploracja surowców w Arktyce). Jego przemówienie to jednak orędzie o stanie państwa, a nie o działaniach na arenie międzynarodowej. O tych więcej powie sekretarz Kerry. A wszystko skomentujemy na Dyplomacji.