Nowy-stary premier Pakistanu Nawaz Sharif odpalił polityczną bombę, która zagraża kruchej stabilności Pakistanu. Szef rządu wypowiedział w parlamencie następujące słowa: „Będzie musiał odpowiedzieć za swoje winy przed sądem”. Ów niewymieniony z nazwiska w tej wypowiedzi bohater to były prezydent-dyktator Pervez Musharraf – w 1999 roku ówczesny szef sztabu pakistańskiej armii, który w bezkrwawym puczu obalił premiera Sharifa. Słowa zwycięzcy niedawnych wyborów parlamentarnych nie mogą jednak dziwić. Od lat szukał zemsty na Musharrafie i domagał się postawienia go przed sądem jeszcze w 2008 r., gdy Musharraf ustępował z urzędu prezydenta.
Trudne relacje wojskowych z cywilami
Pakistan jest krajem, w którym przez większą część z ponad sześciu dekad niepodległości rządy sprawowało wojsko. Cywile rządzili epizodycznie i zazwyczaj doprowadzali do mniejszego lub większego chaosu – taki stan rzeczy wykorzystywała armia, obalając cywilów i przejmując odpowiedzialność za kraj. Gdy władza armii stawała się niepopularna, następował powrót polityków. Ten scenariusz ma szanse zostać przełamany. W niedawnych wyborach opozycja zdobyła więcej głosów od partii rządzącej, a ta przekazała władzę. Dla zachodnich demokracji to standardowa procedura, jednak dla Pakistanu stanowi to totalną nowość. Można się obawiać, czy decyzja Sharifa o sądzeniu Musharrafa za zdradę stanu nie zagrożą procesowi krzepnięcia demokracji i umacniania się władzy cywilnej w kraju, w którym armia jest najpotężniejszą instytucją, pociągającą za kluczowe sznurki.
Czy obecny szef sztabu, podwładny Musharrafa, gen. Ashfaq Parvez Kayani pozwoli na publiczny spektakl, którego ostrze będzie wymierzone przeciwko wojsku? Mocno w to wątpię. Nie chodzi tu tylko o coś tak oczywistego jak solidarność zawodowa. Jeśli można skazać byłego szefa sztabu armii za przeprowadzenie zamachu stanu, to można zdziałać dużo więcej. Postawienie wojska pod pręgierzem – a jest to instytucja, która cieszy się wyjątkowym zaufaniem obywateli – nie wróżyłoby generalicji najlepiej. Jak zauważa Ilyas Khan, reporter BBC w Islamabadzie, Musharraf nie obalił Sharifa w pojedynkę. Pomogli mu w tym rozmaici oficjele, wywodzący się nie tylko z sił zbrojnych. Na ławie oskarżonych należałoby postawić znaczną część elit politycznych – wojskowych, sędziów, polityków, urzędników etc. Czy Pakistan jest gotowy na takie postępowanie sądowe? Czy armia jest gotowa uderzyć się we własne piersi i poświęcić swoich ludzi?
Pakistan to nie Turcja, a Sharif to nie Erdogan
Podobne pytania obserwatorzy sceny międzynarodowej zadawali sobie w przypadku Turcji, gdzie premier Erdogan ostro wziął się za świeckie elity spod znaku Ataturka. W aresztach i więzieniach wylądowały setki wojskowych (w tym szefów poszczególnych rodzajów sił zbrojnych), polityków czy dziennikarzy. Głośno było o tzw. Ergenekonie czy Operacji Młot, które opisywałem na blogu Dyplomacja. W porównaniu do Sharifa Erdogan miał jednak dużo silniejszą pozycję polityczną. Nie zabrał się za swoich przeciwników od razu, tylko po skonsolidowaniu władzy. Teraz rządzi już trzecią kadencję, a ostatnie demonstracje niespecjalnie mu zaszkodziły. Tureckie siły zbrojne wydają się być spacyfikowane. Rozumiem przez to, iż jest mało prawdopodobne, by ponownie zdecydowały się wystąpić przeciwko rządowi. Niemniej, nie wykluczałbym tego całkowicie.
W Pakistanie sytuacja jest zupełnie inna. Władze cywilne mają iluzoryczną kontrolę nad siłami zbrojnymi i wywiadem wojskowym (ISI), a armia funkcjonuje niejako obok instytucji państwowych. Wojsko stanowi główne spoiwo pakistańskiego państwa, a kluczowe decyzje nie mogą być podjęte wbrew generałom. Sharif nie może tego nie rozumieć, ponieważ jest zbyt doświadczonym i wytrawnym graczem. Nie sądzę, by wymarzony powrót na stanowisko premiera (po raz trzeci jest szefem rządu) mógł zaryzykować nierozważną decyzją w postaci zemsty na Musharrafie. Spodziewałbym się raczej, iż stawką w grze jest zmuszenie byłego dyktatora do ponownego opuszczenia kraju, a obecnie chodzi o zbicie kapitału politycznego. Trudno ukryć, że powrót byłego dyktatora przed kilkoma miesiącami wywołał poważne reperkusje i mocno skomplikował sytuację polityczną. Nie dowierzam w to, że gen. Kayani i spółka zdecydują się poświęcić Musharrafa – byłego dowódcę i druha. Armia nie jest gotowa na takie gesty, nie potrzebuje ich, a Sharif nie jest na tyle silny, by mógł sobie pozwolić na przeczołganie Musharrafa przed sądem. Tym bardziej, że ława oskarżonych z jednym tylko Musharrafem jest kpiną ze sprawiedliwości – jak pisałem wyżej, setki osób pozwoliło ówczesnemu szefowi sztabu na przejęcie władzy.
A co z Afganistanem?
Jakkolwiek nie rozwinie się sytuacja, w Pakistanie nadal bez zmian – czyli niestabilnie i niepewnie. W obliczu wycofywania się zachodnich wojsk z Afganistanu z końcem 2014 r. nie wróży to najlepiej. A przecież trzeba się jakoś porozumieć z Islamabadem w sprawie porządku politycznego w Kabulu. Bez Pakistanu nie utrzyma się tam żadna władza. Tylko z kim na ten temat rozmawiać, skoro premier Sharif i szef sztabu Kayani mogą być zajęci sami sobą? Nawet gdyby sporu między nimi nie było, pytanie o wskazanie właściwego rozmówcy nie miałoby oczywistej odpowiedzi.
Piotr Wołejko