ISIS/ISIL, Państwo Islamskie, Daesh – dyskusja o tym, jak nazywać organizację władającą częścią terytoriów Syrii i Iraku, zdaje się nie dotykać sedna sprawy. Szczerze mówiąc, to raczej debata akademicka, w której rozbiera się przedmiot na części pierwsze, pomijając przy tym coś, co amerykanie nazywają big picture. Odmawianie proklamowanemu przez Abu Bakra al-Bagdadiego kalifatowi państwowości przez niektórych jest uznawane za ważne. Pytanie tylko, czy ma to sens?
Pytanie to powraca po ponad roku na Blogu Dyplomacja, a uzasadnieniem dla tego powrotu jest artykuł w Guardianie poświęcony dokumentom ukazującym sposób, w jaki Państwo Islamskie opisuje swoją państwowość. A jest to wizja rozległa, uwzględniająca wiele aspektów działalności współczesnego państwa – w tym administrację, edukację, propagandę, sprawy wojskowe oraz,last but not least, gospodarkę. Wizja została spisana na kilkudziesięciu stronach datowanych na przedział między lipcem a październikiem 2014 r.. Kalifat został proklamowany 28 czerwca 2014 r.. Opis wizji funkcjonowania kalifatu zdaje się zatem korespondować z jego proklamacją i stanowi jego logiczną konsekwencję.
Państwo Islamskie jest zatem, i nikt nie powinien mieć co do tego żadnych wątpliwości, czymś więcej niż organizacją terrorystyczną czy grupą zbrojną, która specjalizuje się w realizacji wszystkich pozycji z księgi „Brutalna śmierć na 1001 sposobów – podręcznik pokazowych egzekucji”. Gdyby odciąć ISIS od otoczki religijnej (co jest trudne, ale zróbmy to chociażby jako eksperyment myślowy), to grupa ta stanowiłaby odpowiednik rebeliantów zmierzających do wykrojenia dla siebie terytorium znajdującego się pod kontrolą państwa bądź kilku państw. Nie jest to nic nowego w historii ludzkości. Rozmaici rebelianci, motywowani najróżniejszymi ideologiami (w tym religią), niejednokrotnie rzucali wyzwanie istniejącym strukturom państwowym. I zazwyczaj przegrywali, wypada dodać dla porządku.
Czy Państwo Islamskie/ISIS również przegra? Na pewno nie przegra w wyniku nalotów – te są nieefektywne, a być może również i kontrproduktywne. Nawet bowiem najbardziej „inteligentne” bomby i najbardziej precyzyjne naloty nie rozróżniają w 100% pomiędzy celami cywilnymi a wojskowymi, a także nie gwarantują 100% skuteczności. Margines błędu bywa spory. Co więcej, permanentnie narażona na naloty społeczność lokalna niekoniecznie będzie winić za ten stan rzeczy Państwo Islamskie/ISIS, tylko państwa koalicji zaangażowane w ataki z powietrza. Banalne jest wytłumaczenie tego społeczności lokalnej, gdy na każdym rogu ulicy będzie stał propagandysta ze „szczekaczką”, a podczas piątkowych modłów zostanie to powtórzone 1000 razy przez prowadzących je duchownych. Zachodni przekaz o walce z ISIS poprzez naloty przebije się w takich warunkach do świadomości co najwyżej niewielkiego ułamka cywili.
Najgorsze jest to, że nawet po pokonaniu Państwa Islamskiego – rozbiciu jego struktur, odzyskaniu kontroli nad terytoriami i zamieszkującymi je społecznościami – w głowach tysięcy ludzi pozostanie toksyczna, agresywna i radykalna ideologia spod znaku ISIS. Państwo Islamskie może stać się bardzo trudnym do pokonania państwem podziemnym, obecnym zarówno w tzw. realu, jak i – a może przede wszystkim – w sieci. Oczywiście znaczenie i wpływy Państwa Islamskiego znacząco zmaleją w sytuacji, gdy państwo zostanie rozbite i wymazane z mapy, a co za tym idzie odejdzie od niego część zwolenników, a potencjalni zwolennicy mogą zmienić zdanie/porzucić swoje plany. Jednocześnie, patrząc na osłabienie Al-Kaidy w minionych latach, nawet niekoniecznie stosując jako cezurę zabicie Osamy bin Ladena w 2011 r., nie przekłada się ono na brak zainteresowania tą organizacją, wykorzystywania jej marki, inspirowania się jej ideologią i sposobami działania. To samo może dotyczyć Państwa Islamskiego, które w wielu aspektach poszło o wiele dalej niż Al-Kaida.
Piotr Wołejko