Trzydniowa wizyta Baracka Obamy w Moskwie uznawana jest za najważniejsze wydarzenie dyplomatyczne bieżącego roku. Spotkania amerykańskiego prezydenta ze swoim odpowiednikiem, Dmitrijem Miedwiediewem oraz ex-prezydentem a obecnie premierem Putinem przykuwają uwagę świata. Trochę na wyrost, gdyż waga teraźniejszych rozmów jest o wiele mniejsza niż w czasach istnienia Związku Radzieckiego oraz dwóch przeciwstawnych bloków politycznych.
Dla mniej wytrwałych czytelników od razu napiszę, że przełomu nie będzie i spodziewanie się jakichś wielce istotnych decyzji jest niczym innym jak naiwnością. Co wykażę w niniejszym wpisie, oba kraje mają odmienne interesy i nie zamierzają z nich rezygnować w imię dobra wspólnego (jak zawsze zresztą, trudnego do zdefiniowania).
Zacznijmy od rozbrojenia atomowego i kwestii podpisania nowego porozumienia, w miejsce wygasającego pod koniec bieżącego roku traktatu START. Prezydent Barack Obama od początku swojego urzędowania postawił w sposób zdecydowany na kartę redukcji broni atomowej, z dalekosiężnym celem jej eliminacji w dalszej przyszłości. Demokrata wyłożył swe atomowe credo podczas kwietniowego przemówienia w Pradze, o którym więcej można przeczytać tutaj.
W kwestii redukcji głowic atomowych sporu między Obamą a Miedwiediewem nie będzie. Obu stronom zależy na osiągnięciu porozumienia, choć trochę z innych powodów. Rosjanie nie są w stanie unieść finansowego ciężaru utrzymania ogromnej nadal ilości głowic, Amerykanie zaś chcą pokazać światu, że za słowami idą czyny. Finanse także grają istotną rolę, jednak nie tak wielką, jak w przypadku Moskwy. Co więcej, dogadanie się z USA jest dla Rosji prestiżowym sukcesem o istotnym wymiarze politycznym. Oto Moskwa pokazuje, że nadal utrzymuje nuklearny parytet ze Stanami Zjednoczonymi, ergo rozmawia z Waszyngtonem jak równy z równym.
Nie należy przejmować się rosyjskimi próbami powiązania zgody na redukcję ilości głowic z rezygnacją przez Amerykę z rozmieszczenia w Polsce i Czechach elementów tarczy antyrakietowej. Rytualne pohukiwania Moskwy w tej sprawie to nic więcej jak czysty PR. Nie sądzę, aby Rosjanie odrzucili traktat rozbrojeniowy pod pretekstem tarczy antyrakietowej. Tym bardziej, że – teoretycznie – mają w garści inne argumenty, które zechcą wykorzystać, aby rezygnację z tarczy (przynajmniej eliminację jej z Europy Środkowo-Wschodniej) na Obamie wymusić.
Drugim punktem rozmów z pewnością będzie Iran i program atomowy prowadzony przez Islamską Republikę. Część obserwatorów oraz ekspertów forsuje tezę, wedle której Moskwa może dogadać się z Waszyngtonem i wywrzeć presję na Teheran, aby ten wstrzymał prace nad wzbogacaniem uranu i zagwarantował pełną transparentność swojego programu. Ten tok myślenia oparty jest na przekonaniu, jakoby Rosja miała istotny wpływ na władze irańskie i mogła przeforsować swoje zdanie bez większego sprzeciwu Teheranu. Iran uważany jest więc za państwo-klienta Rosji, które powinno tańczyć tak, jak zagra jego patron.
Ujmując rzecz delikatnie, takie myślenie cechuje się wielką naiwnością oraz niezrozumieniem nie tylko sytuacji międzynarodowej, ale również wewnętrznych układów panujących w Iranie. Przecenianie wsparcia udzielanego przez Rosję Iranowi jest powszechne i opiera się na fałszywych przesłankach zależności Teheranu od Moskwy. Gdzie niektórzy widzą relację patron-klient, ja dostrzegam taktyczny sojusz dwóch równoprawnych partnerów.
Dla Rosji liczą się głównie kwestie energetyczne. Iran idealnie spełnia swoją rolę „złego chłopca” w regionie, zwiększając napięcie i podbijając w ten sposób cenę ropy naftowej. Co więcej, nastawiony antyzachodnio Iran nie będzie mógł eksportować własnej ropy i gazu (w szczególności tego ostatniego) do Europy, podważając tym samym dominację Gazpromu na europejskim rynku. Pozory wpływu Moskwy na Teheran zwiększają również potęgę Rosji w oczach społeczności międzynarodowej, angażując jednocześnie zasoby amerykańskie do powstrzymywania Iranu.
Iran, tymczasem, może bez większych obaw realizować swoje plany, polegające na zwiększeniu siły państwa i jego wpływów w regionie. Posiadanie nuklearnego odstraszacza nie tylko zapewni mu większe bezpieczeństwo, ale podniesie także prestiż Iranu. Warto pamiętać, że Persowie są bardzo dumnym i pewnym siebie narodem, przekonanym o swojej wyjątkowości.
Obie strony odnoszą korzyści z taktycznej współpracy, jednak wpływ Rosji na Iran bądź Iranu na Rosję jest niewielki. Wspólnota interesów sprowadza się do antyamerykańskiej retoryki oraz utrzymania cen ropy na wysokim poziomie. Rosja nie jest jednak Iranowi niezbędna, gdyż rolę obrońcy Teheranu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ spełniają także Chiny. Możliwość lawirowania między Pekinem a Moskwą zostawia Teheranowi dużą dozę swobody i uniezależnia Iran od ewentualnej presji ze strony Rosji.
Reasumując, Rosja nie może efektywnie wpłynąć na Iran, a więc nie ma niczego do zaproponowania Obamie. Może go łudzić, że jest inaczej, ale Obama powinien wiedzieć, jak sprawy się mają. Ewentualne przehandlowanie Iranu za tarczę byłoby absolutnym zwycięstwem Rosji a zarazem kompromitującą porażką Ameryki.
W komentarzu video nie wspomniałem co prawda o Korei Północnej, jednak wpływ Moskwy na Phenian jest jeszcze mniejszy niż na Teheran. Reżim północnokoreański to zresztą kłopotliwy klient Chin i to z Pekinem należy rozmawiać o ostatnich wybrykach atomowo-rakietowych.Warto nadmienić jedynie, iż związanie Ameryki na Półwyspie Koreańskim jest równie korzystne jak związanie jej na Bliskim Wschodzie – zostawia szersze pole manewru dla Rosji, która stara się wykorzystać każdą nadarzającą się okazję.
Podczas swej trzydniowej wizyty w Rosji Barack Obama powinien porozmawiać także o Gruzji. Pojawiły się bowiem informacje, jakoby Rosjanie mieli „dokończyć” Gruzję, być może jeszcze tego lata. Uprzednia wojna doprowadziła tylko do ostatecznego oderwania od Gruzji separatystycznych prowincji Abchazji i Osetii Południowej. Nie udało się jednak obalić Micheila Saakaszwilego i osadzić w Tbilisi prorosyjskiego reżimu.
Niektórzy wywodzą analogię kubańską, gdy stary wyga Chruszczow próbował ograć młodego i niedoświadczonego Kennedy’ego. Inni widzą tutaj scenariusz irański i słabość prezydenta Cartera, której ceną okazał się upadek Rezy Pahlawiego i utrata Iranu. Nie przywiązując zbyt dużej wagi do porównań historycznych należy zauważyć, że Gruzja jest łakomym kąskiem dla Rosji, a Amerykanie nie robią wiele, aby kraj ten przed Rosjanami obronić.
Tymczasem, utrata Gruzji przez Zachód de facto zamyka bogaty w surowce energetyczne region Morza Kaspijskiego dla europejskich klientów. Bez Gruzji tranzyt ropy i gazu będzie praktycznie niemożliwy. Rezygnacja z Gruzji oznacza oddanie walkowerem kaspijskich surowców pod władanie Rosji (ewentualnie Chin, które wymuszą na Rosji eksport surowca na wschód). Zostawienie Gruzji na pastwę Rosji oznacza również powrót Azerbejdżanu pod skrzydła Kremla. Wobec antyzachodniego nastawienia Iranu, znacząco zawęża się spektrum alternatywnych do rosyjskich dostaw surowców energetycznych.
Zezwolenie na przejęcie Gruzji zostanie również odebrane w Moskwie jako ostateczna zgoda na powrót stref wpływów, czego Rosjanie od dawna się domagają. Byłe republiki radzieckie znajdą się pod presją Rosji. Większość z nich nie będzie mogła odmówić, gdy Kreml złoży propozycję „nie do odrzucenia”. Nawet bez nowej wojny w Gruzji Rosjanie ostrzą sobie zęby na upadającą Łotwę.
W interesie Ameryki, Europy, a także Turcji jest przesłanie Moskwie jasnego sygnału – ręce precz od Gruzji. Milczenie bądź niezdecydowanie Obamy może zostać wykorzystane przez Rosjan jako przyzwolenie, a wówczas przebieg wypadków może być następujący.
Krytyka prezydenta Obamy pod adresem władz rosyjskich, które widzą świat w zimnowojennych barwach była efektowna retorycznie, ale pusta jeśli chodzi o zawartość. Podczas Zimnej Wojny, jak i przed oraz po jej zakończeniu, mocarstwa zachowywały się w podobny sposób – dążyły do zwiększenia potęgi oraz wpływów, wzmacniając tym samym własne bezpieczeństwo i szanse na przetrwanie. Strefy wpływów, sojusze i bloki polityczne, a także pośrednie starcia w Afryce, Ameryce Południowej bądź Azji, wszystko wynikało z racjonalnej kalkulacji.
Realia systemu międzynarodowego nie uległy zmianie i walka o wpływy nadal trwa. Rosjanie, widząc przewagę Ameryki, starają się, jak tylko mogą, wzmocnić własne państwo, jak i ograniczyć bądź powstrzymać wpływy Stanów Zjednoczonych. Zimny realizm dyktuje kolejne posunięcia. Jeśli za idealistyczną retoryką Obamy nie kryje się głębokie przywiązanie do realizmu, Rosja wykorzysta okazję do wzmocnienia swoich wpływów. Wizyta Obamy w Moskwie powinna dać Rosjanom odpowiedź w tej kwestii.
Piotr Wołejko