Administracja Baracka Obamy unika używania sformułowania „war on terror” (wojna z terroryzmem), wycofuje wojska z Iraku i zamierza w przyszłym roku zacząć wycofywać wojska z Afganistanu. Rozpędzona przez prezydenta Georga W. Busha machina zwalczania terrorystów schodzi na drugi plan, gdy pierwsze miejsce zajmuje stan amerykańskiej gospodarki. Obama nie zamierza jednak zwijać interesu i odpuścić terrorystom. Nadal twierdzi, że Al-Kaida jest istotnym zagrożeniem, zagrożenie ma wymiar globalny i wymaga militarnej (choć nie tylko) odpowiedzi.
W dzisiejszych realiach ekonomicznych Ameryki nie stać na znaną z ostatnich dwóch-trzech dekad politykę obrony każdego przyczółka z wykorzystaniem praktycznie wszystkich dostępnych możliwości. Świat stał się na tyle współzależny, że większość zagrożeń ma charakter co najmniej regionalny, a często globalny. Nie można zajmować się wszystkim i wszędzie. Brak zasobów na powstrzymywanie radykałów na każdym skrawku terytorium, które mogliby wykorzystać. Przecież nie chodzi tylko o obszar pomiędzy Rogiem Afryki a Hindukuszem, na który zwraca uwagę Charles Krauthammer w felietionie w dzisiejszym Washington Post. Cały czas trzeba też pamiętać, iż radykałowie/terroryści to tylko jedno z zagrożeń, którym trzeba się przeciwstawić.
Finanse i charakter systemu międzynarodowego wymuszają dostosowanie zamiarów do posiadanych sił. Racjonalizacji wymagają także stosowane do rozwiązywania problemów narzędzia. Użycie siły militarnej będzie raczej ograniczone do niewielkich rozmiarów, a zaangażowanie wojska krótkotrwałe. Nikt nie ma dziś ochoty na kolejną misję typu nation-building, czyli budowanie państwa od podstaw.
W modzie będzie raczej punktowe uderzenie, powtarzane w razie potrzeby, przy jak najmniejszym stałym zaangażowaniu na „wrażliwym” (mogącym stanowić zagrożenie) terytorium. Większe znaczenie zyskają także lokalni partnerzy, których będzie można wspierać pieniędzmi, sprzętem czy odpowiednimi szkoleniami. Można spodziewać się również zatrudniania, w większym niż dziś zakresie, prywatnych firm do tzw. roboty wywiadowczej, przez co rozumiem także eliminację wskazanych celów. Prywaciarze w stylu dawnego Blackwater będą potrzebni bardziej niż dotychczas, jakkolwiek wielka nie byłaby publiczna krytyka korzystania z usług firm tego typu [Więcej o firmie Blackwater w trzech artykułach (cz. I, cz. II, cz. III), które przygotowałem w oparciu o ksiażkę Jeremy’ego Scahilla pt. Blackwater. The rise of the world’s most powerful mercenary army].
Piotr Wołejko