Blackwater – najpotężniejsza armia najemników na świecie (III)

Czytaj drugą część artykułu

Niewiele wskazuje na to, aby po zmianie w Białym Domu, nowy prezydent podjął decyzję o rezygnacji z usług Blackwater w Iraku. Autor recenzowanej książki, Jeremy Scahill, na łamach Los Angeles Times zwraca uwagę na liczby: Blackwater posiada więcej „ochroniarzy” w samym Bagdadzie, niż wyspecjalizowana komórka Departamentu Stanu [posiada] na całym świecie. I choć Scahill pisze, że Obama jako zwierzchnik sił zbrojnych będzie odpowiadał za przestępstwa popełniane przez prywatne firmy ochroniarskie (a są one praktycznie bezkarne, przez wiele lat nie podlegały żadnym sądom), nie ma złudzeń, że uda się je szybko wyprowadzić z Iraku czy Afganistanu.

Sam Blackwater posiada w Iraku ok. 20 tysięcy ludzi, zaledwie 7 razy mniej niż liczy kontyngent US Army. W sumie w Iraku liczba prywatnych ochroniarzy jest równa liczbie amerykańskich żołnierzy. Chyba nikt nie łudzi się, że przy realizacji wyborczej obietnicy Obamy, wyprowadzania wojsk znad Tygrysu i Eufratu, będzie można zrezygnować z firm prywatnych private contractors), których ludzie (operatives) zapewniają bezpieczeństwo dyplomatom, przedsiębiorcom i ochraniają linie zaopatrzeniowe wojsk okupacyjnych. (

Dość przewrotnie powiedziałbym, że bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz odwrotny – utrzymanie obecnej bądź nawet zwiększenie się liczby private contractors w Iraku. Ktoś musi przecież wypełnić lukę po wojskach amerykańskich i raczej na pewno nie będzie to irackie państwo i jego instytucje. Blackwater i podobne firmy wcale się z Iraku nie wyprowadzą. Firma z Moyock ma zresztą kilka innych opcji, które gwarantują jej spore zyski i spokojną przyszłość.

Blackwater działa także w Afganistanie, gdzie świadczy usługi podobne do tych znanych z Iraku. Administracja Busha przyznawała także Blackwater kontrakty na m.in. szkolenie azerbejdżańskich sił specjalnych. Pod nosem Rosji umundurowani żołnierze amerykańscy wywołaliby grymas na twarzy Putina, ale prywatna amerykańska firma to już co innego. A specjaliści może nawet lepsi niż ci z wojska, sami weterani grup i jednostek specjalnych, głównie byli SEALS. 

Firma Erika Prince’a z pewnością działała na zlecenie administracji nie tylko w Azerbejdżanie. Inne, głównie tajne misje to pewnik. Jednak poza działalnością w cieniu, Irakiem czy Afganistanem, Blackwater rozwija swoją działalność także w Ameryce Południowej. W ramach programu walki z narkotykami, wspieranego finansowo przez Waszyngton, firmy typu Blackwater czy DynCorp mogą liczyć na wielomilionowe kontrakty. Oprócz rządu Blackwater świadczy usługi także sektorowi prywatnemu, głównie amerykańskim przedsiębiorstwom. 

Poza działalnością stricte ochroniarską, Blackwater posiada własny wywiad (zatrudnia wielu byłych, w tym kilku wysokich rangą, pracowników CIA i innych agencji bezpieczeństwa). Chyba najbardziej znanym przedstawicielem służb w Blackwater jest Cofer Black, który spędził w wywiadzie prawie trzy dekady, a w latach 2002-2004 był koordynatorem ds. walki z terroryzmem w administracji Georga W. Busha. Black był pochłonięty misją pojmania Osamy bin Ladena, którego „ścigał” już podczas swojego pobytu w Sudanie w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Kto wie, jak wyglądałby świat, gdyby administracja Clintona zgodziła się wówczas na wyeliminowanie saudyjskiego terrorysty. Scahill w swojej książce dość szczegółowo omawia życiorys Blacka oraz opisuje jego działalność w Sudanie.

Kiedy somalijscy piraci trafili na pierwsze strony światowych mediów, reakcja Blackwater była natychmiastowa. Firma poinformowała, że jest gotowa wesprzeć firmy transportowe i oddaje do dyspozycji swój okręt, gruntownie wyremontowany statek McArthur. Tylko czekać, aż okręty handlowe na szlakach wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki będą korzystać z usług prywatnych firm ochroniarskich, w tym Blackwater. O ile wątpliwe wydaje się wystawienie przez nie własnej floty, która byłaby wynajmowana przez armatorów, to w pojawienie się na samych statkach handlowych prywatnych ochroniarzy jest wielce prawdopodobne. 

Blackwater posiada nie tylko ogromne zapasy broni, własny statek, ale także flotę samolotów i helikopterów oraz produkuje własne transportery opancerzone i samoloty bezzałogowe. Grizzly, bo tak nazywają się transportery opancerzone, należą do klasy tzw. MRAP (Mine Resistant Ambush Protected), w wolnym tłumaczeniu oznacza to, że są odporne na miny i zasadzki. Pojazd zaprojektowany i produkowany przez Blackwater jest odporny na dwa największe zagrożenia – RPG-7 oraz przydrożne miny-pułapki. Tutaj można obejrzeć filmik nakręcony dla programu Future Weapons na Discovery Channel. 

Na koniec kwestia najbardziej kontrowersyjna, która niektórym jeży włosy na głowie. Czy zastanawialiście się kiedyś, czy siły pokojowe, wysyłane na misje ONZ, mogłyby składać się z de facto najemników? Ujmując rzecz inaczej, czy zamiast regularnych oddziałów wystawić kontyngent złożony z byłych żołnierzy, obecnie zatrudnionych w prywatnych firmach „ochroniarskich”? Jak zapewniał wielokrotnie Erik Prince czy prezes Blackwater Gary Jackson, Blackwater może „o wiele szybciej i taniej” wystawić niezbędną liczbę żołnierzy. Co więcej, kontyngent będzie składał się ze świetnie wyszkolonych i uzbrojonych ludzi, posiadających doświadczenie i – co istotne – zgranych i rozumiejących się bez większych problemów – zapewnia Prince.

Czy można, pyta właściciel Blackwater, pozwolić na cierpienie tysięcy ludzi, kiedy państwa dogadują się kto, ile i w jakim czasie żołnierzy wyśle, gdy istnieje możliwość błyskawicznego wysłania odpowiedniej ilości ludzi w rejon konfliktu czy katastrofy humanitarnej? Jako przykład miejsca idealnego do takiej właśnie interwencji Prince i jego podwładni wskazują sudański Darfur, w którym zginęły setki tysięcy ludzi, a miliony musiały opuścić swe domy. Jak wiemy, do dziś w Darfurze nie znajduje się wystarczająca liczba „błękitnych hełmów”, a gwałty na miejscowej ludności wcale nie ustały. 

Idąc dalej, Blackwater przebąkuje też o możliwości wystawienia całej dywizji złożonej z najemników. Mogłaby ona zostać wykorzystana właśnie w Darfurze, Kongo czy, czego Prince już nie mówi (ale czego można się domyślić), np. u boku wojsk amerykańskich w jakiejś wojnie. Prywatna dywizja najemników do usług Waszyngtonu, a w razie potrzeby także ONZ czy NATO. 

I może w tym miejscu skończę opisywanie Blackwater i zachęcę wszystkich do lektury książki Jeremy’ego Scahilla. Jest to, bez wątpliwości, pozycja bardzo interesująca i dająca wiele do myślenia. Nie można oczywiście bezkrytycznie przyjmować wszystkiego, co autor napisał. Scahill, jak każdy, ma własne poglądy i są one widoczne od pierwszych stron książki – to zupełnie oczywiste. Czytając książkę Scahilla dowiemy się, jak przebiegał proces outsourcingu i prywatyzacji zadań armii oraz jak firmy pokroju Blackwater mogły błyskawicznie przekształcić się w prężne i potężne przedsiębiorstwa. Poznamy powiązania pomiędzy założycielem Blackwater, Erikiem Princem a establishmentem republikańskim oraz neokonserwatystami. 

Poznamy także codzienną rzeczywistość Iraku oraz skalę klęski pomysłów administracji Busha, a zwłaszcza efekty rozwiązania armii i debaasyfikacji kraju. Dowiemy się również, dlaczego to właśnie Falludża była dla Amerykanów „twardym orzechem do zgryzienia” i skąd niechęć jej mieszkańców do wojsk amerykańskich. Scahill pisze też o amerykańskich planach „odkorkowania” ropy kaspijskiej, czyli stworzeniu szlaków tranzytowych omijających Rosję. 

Reasumując, książka Scahilla pt. „Blackwater. The rise of the world’s most powerful mercenary army” jest na tyle wartościowa, że nie można jej ominąć. 

Piotr Wołejko

Czytaj też dwie pierwsze części recenzji: pierwsza, druga.

Share Button