4 marca 2018 roku to wyjątkowy dzień dla przyszłości Europy. W Italii odbywają się wybory, których wynik jest nieprzewidywalny. Owszem, przewidywania przed głosowaniem były stabilne – wygrywa populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd, ale więcej głosów zdobywa prawicowa koalicja z nieśmiertelnym Sivlio Berlusconim na czele. Kto stworzy rząd? Jutrzejsze ogłoszenie wyników może niewiele pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie. Tymczasem w Niemczech członkowie socjaldemokratów zagłosowali za kontynuacją koalicji z chadekami Angeli Merkel. Trwający od końca września serial pt. „Czwarta kadencja Angeli Merkel” dobiegł końca. Kanclerz wywalczyła czwartą kadencję, lecz wiele wskazuje na to, że będzie to zarazem kadencja ostatnia. Gdy dzięki Berlinowi Europa mogłaby złapać oddech, Rzym daje powody do bólu głowy. Do tego zbliża się kulminacyjny moment negocjacji brexitowych z Londynem. Co z tego wyniknie?
Znacząco słabszy niż dotychczas wynik dużych partii (CDU/CSU i SPD) w Niemczech dał wszystkim do myślenia. O ile sukces Alternatywy dla Niemiec (AfD) może być raczej tymczasowy, to spadek poparcia dla klasycznych ugrupowań wpisuje się w ogólnoświatowe trendy. Dla członków SPD istotną zachętą dla kontynuacji Wielkiej Koalicji – czego po wyborach kategorycznie nie chcieli – były sondaże dające im jeszcze mniejsze poparcie, niż we wrześniowych wyborach. Nowy-stary rząd i tworzące go partie mają trochę czasu na próbę znalezienia odpowiedzi na kluczowe pytanie: dlaczego, skoro jest w sumie całkiem dobrze, poparcie wygląda coraz gorzej? Na dziś wątpliwe jest, by tej odpowiedzi miała szukać kanclerz Merkel, a na 99% nie będzie już sprawdzać „nowej platformy/narracji wyborczej” w kolejnych wyborach. Dlatego ta kadencja będzie dla niej trudna, bo zaplecze partyjne może dość aktywnie się ze sobą kłócić, w poszukiwaniu klucza do odzyskania utraconego poparcia.
Jednocześnie dla stabilności Europy spokój w Berlinie jest niezbędny. To Niemcy kierowały wspólnotą w ostatnim czasie, gdy Francja z racji problemów wewnętrznych straciła pozycję niemal równorzędnego partnera dla Berlina. Teraz wydaje się, że to prezydent Macron będzie nadawał ton, a przynajmniej „da twarz” polityce europejskiej. Kanclerz Merkel powinna na to przystać, skupiając się na sprawach wewnętrznych. Z drugiej strony rośnie niepewność co do posunięć USA pod przywództwem Donalda Trumpa (ostatnio pojawiło się ryzyko wojen handlowych), Rosja Putina pręży muskuły, a w Chinach odradza się silne przywództwo jednostki – te i inne wydarzenia prowadzą do oczywistej konkluzji: w polityce globalnej potrzebny jest silny głos Niemiec. Tymczasem Berlin jak ognia unikał do tej pory aktywnej polityki globalnej, wychodzenia na czoło i podejmowania prób przewodzenia. Być może kanclerz Merkel nie będzie miała wyjścia i porzuci dotychczasową, dość wycofaną politykę międzynarodową.
W obliczu utraty Wielkiej Brytanii, Unia Europejska nie za bardzo może pozwolić sobie na „utratę” Włoch. Stąd w Brukseli i kilku stolicach wznosi się niemalże błagania o to, by Silvio Berlusconi uratował Rzym od populizmu Ruchu Pięciu Gwiazd. Kampania wyborcza w Italii była bardzo głęboko zmanipulowana przez rosyjskie boty, trolli oraz inne narzędzia, które z dużym sukcesem użyto do podkręcenia nastroju w USA w 2016 roku. Nie wróży to dobrze przyszłości kraju, ani włoskiej sceny politycznej. W najlepszym dla Europy przypadku, władzę będzie sprawował słaby i chwiejny rząd, a trudno wykluczać to, że w najbliższych dwunastu miesiącach trzeba będzie zorganizować nowe wybory.
W tym całym zamieszaniu brytyjska premier Theresa May przedstawiła propozycje na końcową fazę negocjacji ws. Brexitu. Nie stanowią one większego zaskoczenia, nie będzie też zaskoczeniem reakcja Brukseli na to, co zaoferowała May. Brytyjczycy cały czas próbują mieć ciastko i zjeść ciastko, oczekując układu, który – gdyby Londyn go wynegocjował – stanowiłby prostą drogę do końca wspólnoty. Nie jest możliwe, by Londyn miał poza UE lepiej, ani nawet tylko nieznacznie gorzej, niż wtedy, gdyby Brexit nie nastąpił. Nie ma zgody w UE na to, by Brytyjczycy korzystali z przywilejów wspólnego rynku i unii celnej, ale już nie podlegali jurysdykcji unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Mało prawdopodobne jest też to, by udało się utrzymać „brak granicy” między Irlandią, a Irlandią Północną. Teraz, gdy w Niemczech wreszcie powinien powstać rząd, negocjacje z Londynem będą prowadzone w 100% na poważnie.
Głęboki oddech po zakończeniu bezkrólewia w Berlinie nie będzie zatem trwał zbyt długo. Jak zwykle lista problemów, które trzeba rozwiązać – oraz tych, które rysują się na horyzoncie – jest długa. Kanclerz Merkel do tej pory była dość skuteczna w zarządzaniu kryzysami. Nie decydując się jednak na twarde rozwiązania, często odsuwała tylko problemy i wyzwania. Teraz, gdy wydaje się być najsłabsza odkąd objęła rządy, stoją przed nią istotne decyzje. I jeśli zdecyduje się je odłożyć na później, najpewniej będzie je podejmował już inny niemiecki przywódca.
Piotr Wołejko