Ostatni raz pisałem o filmie w 2007 roku (Bunt. Sprawa Litwinienki), co dobitnie pokazuje, iż nie jestem krytykiem filmowym, a Dyplomacja to nie blog kinomana. Kiedy jednak polityka przeplata się z kinematografią, jak w Idach marcowych, warto napisać o tym kilka słów. Idy pokazują politykę od środka, dają wgląd w kuchnię polityczną. Konkretnie w amerykańską kuchnię wyborczą.
Głównym bohaterem filmu wyreżyserowanego przez Georga Clooney’a jest wiceszef kampanii demokratycznego kandydata do partyjnej nominacji prezydenckiej Stephen Myers, którego postać brawurowo gra Ryan Gosling. Aktor ten zupełnie nie przypadł mi do gustu w fatalnym filmie „Drive„, jednak teraz już wiem, że była to wina beznadziejnego scenariusza i jeszcze gorszej pracy reżysera. Gosling jest świetny. Wracając do Id marcowych, Stephen to zdolny i ambitny młody wilk, wybitny strateg i PRowiec, który prezentuje dość idealistyczne podejście do polityki. Wielokrotnie podkreśla, że nie mógłby promować kogoś ani czegoś, w co/kogo nie wierzy. Jak można się spodziewać, jego podejście zostanie wystawione na ciężką próbę.
Kandydat, na chwałę którego pracuje Stephen (oraz jego przełożony Paul – całkiem dobry Philip Seymour Hoffman) to gubernator Mike Morris (w tej roli Clooney), postać daleka od kryształowej. Stephen z biegiem czasu odkrywa kolejne tajemnice Morrisa, które stara się jak najlepiej tuszować przed opinią publiczną. Błyskotliwa kariera Stephena staje jednak pod znakiem zapytania w chwili, gdy decyduje się on na spotkanie z Duffym, szefem sztabu rywala Morrisa w walce o demokratyczną nominację. Przeciwnik proponuje Stephenowi opuszczenie Morrisa i przejście na stronę przeciwnika, czyli po prostu zdradę. Spotkanie okazało się pułapką, w efekcie której Stephen zostaje wyrzucony ze sztabu Morrisa, a następnie wystawiony do wiatru przez sprytnego sztabowca Duffy’ego.
W międzyczasie reżyser Clooney przypomina „operację chaos„, czyli sprytny chwyt republikanów sprzed 4 lat, polegający na udziale wyborców republikańskich w demokratycznych prawyborach w stanach, gdzie głosować mogli nie tylko sympatycy demokratów, lecz wszyscy chętni wyborcy. Operacja miała na celu przedłużenie demokratycznych prawyborów i wykrwawianie się Obamy i Clinton aż do prawyborów w ostatnich stanach. W Idach marcowych mamy do czynienia z prawyborami w kluczowym stanie Ohio, który wielokrotnie rozstrzygał o wyniku ostatecznej, listopadowej elekcji. W wyniku operacji chaos kandydat Stephena – Mike Morris – może stracić Ohio na rzecz przeciwnika. Jeśli jednak zdobędzie poparcie senatora Thompsona, który odpadł już z wyścigu, lecz posiada ponad 300 „zaklepanych” delegatów, porażka w Ohio okaże się bez znaczenia. Problem w tym, że rywal Morrisa zaproponował Thompsonowi tekę sekretarza stanu, a Morris odmawia jakichkolwiek negocjacji z Thompsonem. Po ludzku go nie znosi.
Uczucia ani poglądy polityczne nie są jednak najważniejsze, gdy w grę wchodzi władza. Morris ostatecznie zawiera układ z Thompsonem proponując mu wiceprezydenturę (a wiceprezydent ma spore szanse na przejęcie schedy po swoim przełożonym). W międzyczasie wyautowany z kampanii Stephen powraca odradzając się jak feniks z popiołów. Używając szantażu zmusza Morrisa do przywrócenia go do sztabu, do tego jako szefa całego biznesu. Czym szantażuje Morrisa? Samobójstwo popełnia młoda stażystka w sztabie gubernatora, która – o czym Stephen dowiedział się wcześniej – zaszła w ciążę z Morrisem. Stephen zachęcił ją do dokonania aborcji i cichego odejścia ze sztabu, lecz przybita młoda kobieta nie poradziła sobie z trudną sytuacją.
Trupy z szafy, czyli przeszłość kandydata i jego wcześniejsze wypowiedzi czy stanowiska to tylko jeden z elementów kuchni politycznej pokazanej w Idach marcowych w pełnej krasie. Warto przyjrzeć się relacjom polityków oraz ich spindoktorów z mediami. Określenie „czysta patologia” od razu ciśnie się na usta. Politycy szantażują się na wzajem, a wszyscy są szantażowani przez media. Przecieki i ploteczki rozsiewane przez żądnych władzy polityków rujnują kariery i niszczą życie wszystkich, którzy zdają się stać na ich drodze.
Amerykańska demokracja uchodzi za jedną z najbardziej doskonałych. Jest to jednak piękna fasada, za którą stoją nieograniczona ambicja i żądza władzy oraz gotowość do poświęcenia wszystkiego w pogoni za nią. Polityką żądzą pieniądze, a te spływają od grup interesów i zamożnych sponsorów, a wszyscy darczyńcy wystawiają politykom słone rachunki. Trwająca właśnie w Stanach Zjednoczonych kampania wyborcza po raz kolejny pobije rekordy w ilości wydanych pieniędzy oraz brutalności spotów telewizyjnych.
Teraz mogą finansować je nie tylko sztaby konkretnych kandydatów, lecz tzw. Super PACs, czyli teoretycznie niezależne komitety polityczne. Mogą one (i najczęściej tak się dzieje) utrzymywać nieoficjalne więzi ze sztabami i komitetami kandydatów, jednak nie muszą ujawniać, za kim stoją. Brak wymogu autoryzacji spotów wyborczych przez kandydatów oznacza eldorado dla telewizji, które zarobią krocie oraz osiąganie kolejnych szczytów agresji i chamstwa. Przełamane zostaną kolejne bariery, a ludzie tacy jak Stephen, Paul czy Duffy zadbają o to, by na rywali ich klientów wylane zostały kubły pomyj.
Idy marcowe to film, po którym wychodzi się z kina z niesmakiem. Jest to niesmak wynikający nie ze słabości obrazu, lecz z celnego uchwycenia rzeczywistości. Przykro dowiedzieć się (lub podtrzymać w przekonaniu), że w polityce cynizm nie zna granic i nie można nic na to poradzić. Mądrość ta znajduje odbicie w transformacji Stephena ze zdolnego naiwnego idealisty w brutalnego bezideowego gracza. Otwarta końcówka filmu pozostawia nadzieję, że Stephen nie poddał się regułom gry, ale czy można w to wierzyć?
Piotr Wołejko