Wszyscy pamiętamy dość żenujący spór związany z przyjazdem do Polski prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego. Francuskie media spekulowały, że wizyta prezydenta oraz połowy francuskiego rządu została przełożona z powodu sporów pomiędzy premierem a prezydentem… Polski. Ostatecznie Sarkozy przyleciał do Polski na zaledwie kilka godzin, w dodatku, nad czym ubolewała większość parlamentarzystów, nie zabrał ze sobą swej żony Carli Bruni.
W przemówieniu w polskim Sejmie Sarkozy rysował wizję przymierza polsko-francuskiego, a prezydenta Kaczyńskiego i premiera Tuska zapewniał o strategicznym partnerstwie, które połączy Paryż z Warszawą. Co bardziej rozgarnięci komentatorzy podkreślali, że takie partnerstwa łączą Francję z kilkudziesięcioma państwami, a słowa Sarkozy’ego to tylko piękna retoryka, za którą zionie pustka jeśli chodzi o treść.
Nawet jeśli tak nie było, w co mocno wątpię, po dzisiejszych deklaracjach prezydenta Kaczyńskiego bańka prysła i żadnego strategicznego partnerstwa nie będzie. Słowa dotyczące odrzuconego przez Irlandczyków traktatu (chwała im za to) musiały mocno ugodzić Sarkozy’ego. Francja bardzo skrupulatnie przygotowywała się do prezydencji unijnej, której inauguracja przypadła na dzień dzisiejszy. Sarkozy zamierzał zrealizować naprawdę ambitne cele, a przede wszystkim przygotować Unię Europejską do funkcjonowania w nowych ramach prawnych. To na rządy Sarko w Brukseli miały przypaść dyskusje o wyborze prezydenta Rady Europejskiej oraz wysokiego przedstawiciela ds. zagranicznych i bezpieczeństwa. Francuski przywódca chciał również posunąć mocno do przodu pomysł stworzenia europejskiej armii.
Wszystkie te plany wzięły w łeb po głosowaniu w Irlandii. Sarkozy był wstrząśnięty wynikiem referendum i nie ukrywał tego, miotając oskarżenia na prawo i lewo. Kozłem ofiarnym stała się Komisja Europejska, a w szczególności Peter Mandelson, brytyjski komisarz ds. handlu. Jest pewne, że Sarkozy będzie próbował wymusić na Irlandczykach powtórkę głosowania. Bardzo zależy mu na tym, aby pozostałe państwa jak najszybciej przyjęły traktat reformujący – co ma wywrzeć dodatkową presję na rządzie w Dublinie, który wyraźnie nie ma koncepcji, co dalej.
Deklaracja prezydenta Lecha Kaczyńskiego, iż ratyfikacja przez niego traktatu byłaby bezprzedmiotowa i że nie zamierza składać podpisu pod ustawą przyjętą przez parlament wiele tygodni temu była dla Sarkozy’ego policzkiem. W dzisiejszych Wiadomościach TVP korespondentka stacji w Paryżu powiedziała, iż Sarkozy jest pamiętliwy. I z pewnością zapamięta Kaczyńskiemu jego woltę. Może to wyjść nam bokiem w chwili, kiedy będzie nam na czymś w unii szalenie zależało. Oby taka sytuacja nie miała miejsca, gdyż ratyfikacja nic by nas nie kosztowała. Wątpliwe na dziś wydaje się bowiem, aby Irlandia miała nagle zmienić zdanie.
Zagraniczni komentatorzy oraz politycy nie są w stanie pojąć zachowania Kaczyńskiego. Trzeba przyznać, że nasz prezydent wygląda komicznie – co nie powinno nikogo z nas cieszyć. Lech Kaczyński traktat negocjował, podpisywał i przez długi czas uważał tekst dokumentu za swój wielki sukces (osiągnięty zresztą po długich i ciężkich negocjacjach). Teraz ciężko więc zrozumieć, jeśli nie zna się sytuacji na polskim podwórku, dlaczego prezydent jest nieprzychylny traktatowi.
Część polskich komentatorów pochwali prezydenta, a krytykę ze strony zagranicznych mediów zbędzie zwyczajowym stwierdzeniem, iż to antypolska propaganda i zdarzenie bez znaczenia. Niestety, ale od powtarzania tej mantry mogli nawet uwierzyć w te słowa. Prawda jest bowiem taka, że naszej polityki zagranicznej prawie nikt nie rozumie. Miotamy się ze skrajności w skrajność, nie wiadomo które nasze stanowisko jest tym właściwym i obowiązującym. Dzwoniąc do jednego pałacu otrzyma się inną odpowiedź, a gdy zadzwoni się do drugiego pałacu, otrzyma się na 99 procent stanowisko odmienne od poprzedniego.
Taka sytuacja nie dodaje nam powagi i jest szkodliwa dla naszego kraju. I nawet jeśli w przypadku traktatu racja jest po stronie prezydenta (traktat powinien wylądować w koszu), to szkoda, że tak nieumiejętnie rozgrywamy tę sprawę. Mogliśmy skorzystać z rady ex-prezydenta Francji Chiraca i być cicho, tzn. nie być w awangardzie przeciwników traktatu. Spokojnie można było ustąpić miejsca np. Włochom, którzy z radością przyjęli Irlandzkie „nie”. Niestety, nie skorzystaliśmy z porady Chiraca – a tym razem było warto, bez ujmy dla nas (dla porządku: słowa ówczesnego prezydenta uważam za skrajnie głupie i skandaliczne, ale teraz można było „zastosować” się do tej rady, wypowiedzianej w chwili poparcia przez Polskę interwencji USA w Iraku).
Piotr Wołejko