Miesiąc temu z powodu usuniętych przez prezydenta Musharrafa sędziów o mały włos nie rozpadła się koalicja dwóch największych partii w Pakistanie. Pakistańska Liga Muzułmańska Nawaza Sharifa, ex-premiera, którego władzy pozbawił zamach stanu ówczesnego szefa sztabu Perveza Musharrafa, domaga się natychmiastowego przywrócenia usuniętych w listopadzie ub.r. roku sędziów, zwłaszcza tych z Sądu Najwyższego.
Przypomnijmy, że prezydent Musharraf wprowadził stan wyjątkowy i wymienił niepokornych sędziów, wprowadzając do Sądu Najwyższego posłuszne sobie marionetki, dzięki czemu zapewnił sobie uznanie jego, bardzo wątpliwej z prawnego punktu widzenia, reelekcji. Musharrafa wybrał stary parlament oraz zgromadzenia prowincjonalne, a sam prezydent nie „zrzucił” munduru przed elekcją, do czego zobowiązywała go konstytucja. W okresie obowiązywania stanu wyjątkowego do aresztów trafili sympatycy opozycji, a w areszcie domowym znaleźli się m.in. przewodniczący Sądu Najwyższego Iftikhar Chaudhry (na zdjęciu) oraz liderka opozycyjnej Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP) Benazir Bhutto. Uniemożliwiono także powrót do kraju Nawazowi Sharifowi, który został cofnięty z lotniska.
O majowym zamieszaniu pisałem dość obszernie. Teraz szykuje się dalszy ciąg. Wydaje się, że pętla wokół szyi Perveza Musharrafa zaciska się coraz bardziej. Dziś rozpoczyna się „Długi Marsz” tysiąca pakistańskich prawników, którzy zamierzają, w ramach protestu, przejść z Karaczi do Islamabadu. Musharraf ma w prawnikach zaprzysięgłych wrogów, a wzajemna nienawiść sięga początku ubiegłego roku, kiedy Musharraf zdecydował się odwołać Chaudhry’ego ze stanowiska przewodniczącego Sądu Najwyższego. Demonstracje prawników przetoczyły się przez cały kraj i wydatnie przyczyniły się do klęski partii proprezydenckiej w wyborach parlamentarnych z lutego br. Prawnicy domagają się usunięcia prezydenta z urzędu.
Z podobnym postulatem występuje także druga siła w pakistańskim parlamencie – PML (N) Nawaza Sharifa. Były premier występuje z radykalnie antyprezydenckich pozycji, atakując jednocześnie swoich koalicjantów z PPP za zbytnie umiarkowanie. Tymczasem PPP znajduje się w bardzo niezręcznej sytuacji, gdyż Musharraf dla tej partii „ni brat, ni swat”, ale odwołanie go w trybie natychmiastowym może grozić krajowi chaosem i, co należy bardzo poważnie brać pod uwagę, nowym zamachem stanu – przejęciem władzy przez armię w zaledwie trzy miesiące po przywróceniu de facto rządów cywilnych.
Usunięcie Musharrafa oznacza także konflikt z Waszyngtonem. Musharraf zbudował sobie bardzo mocną pozycję w Stanach i administracja Busha z pewnością będzie naciskać na powstrzymanie się od pochopnych kroków, czyli doprowadzenia do jego dymisji. Musharraf posiada także silne wpływy w armii, której całe dowództwo pochodzi z jego nadania. Szefem sztabu jest ex-szef wywiadu pakistańskiego ISI, uważany za oddanego przyjaciela prezydenta.
Straszenie powrotem do rządów wojskowych i niezadowoleniem Ameryki nie powinno oczywiście wstrzymać procesu przywracania stanu zgodnego z prawem. Jednak widoczne gołym okiem jest to, że nowy rząd nie bardzo umie sobie ułożyć relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Tymczasem, bez Pakistanu wojna w Afganistanie jest skazana na porażkę. Stąd Ameryka w naturalny sposób musi być mocno zaangażowana w wewnętrzne sprawy Pakistanu. Istotna jest także postawa wojskowych, którzy – póki co – dają do zrozumienia, że nie zamierzają wtrącać się w politykę. Wątpliwe jednak, aby powstrzymali się od ingerencji w sytuacji podjęcia próby ekspresowego impeachmentu Musharrafa.
W trzy miesiące po wyborach w Pakistanie nadal panuje chaos i nie do końca wiadomo, czego można się spodziewać. Raczej niczego dobrego.
Piotr Wołejko