Gdy w styczniu br. opisywałem przejęcie przez sunnickich radykałów z Islamskiego Państwa Iraku i Syrii (ISIS) kontroli nad Falludżą, a następnie przytaczałem wypowiedź irackiego wiceministra spraw wewnętrznych, w której stwierdził, iż bojownicy z Falludży posiadają wystarczająco dużo broni, by okupować Bagdad, nie spodziewałem się, że takie zagrożenie tak szybko stanie się realne. Przez sześć miesięcy 2014 r. radykałowie z ISIS poczynili znaczne postępy – właśnie wkroczyli do jednego z największych irackich miast, Mosulu.
Co więcej, przejęli w zasadzie kontrolę nad całą prowincją Niniwa, której stolicą jest Mosul, i wcale nie zamierzają na tym poprzestać. Ich kolejnym celem jest prowincja Salah ad-Din, gdzie znajduje się m.in. Tikrit, miejsce urodzenia Saddama Husajna i część kraju, która od nastania nowego porządku w Iraku znajduje się w opozycji do władz w Bagdadzie. Wkrótce Irak może zupełnie stracić kontrolę nad granicą z Syrią – a po syryjskiej stronie granicy trwa bratobójcza walka islamistów z ISIS z islamistami z Jabhat al-Nusra. W perspektywie kilku miesięcy na terenach wschodniej Syrii i zachodniego oraz północnego Iraku (z wyłączeniem terytorium zamieszkanego przez większość kurdyjską) może powstać islamistyczne quasi-państewko, przy którym rządy Talibów w Afganistanie i ich konsekwencje międzynarodowe (terroryzm) przestaną wydawać się tak straszne.
Efekt domina
Dezintegracja Iraku, w obliczu dezintegracji Syrii, zaczyna przybierać niebezpieczne rozmiary. Premier Nuri al-Maliki wydaje się całkowicie bezradny wobec bojowników ISIS, a irackie siły bezpieczeństwa są zdemoralizowane i niezdolne do stawienia skutecznego oporu. Czy w Iraku obserwujemy właśnie to, co czeka Afganistan, gdy – już nie wraz z końcem 2014, ale zapewne 2016/17 roku- wycofają się stamtąd ostatni amerykańscy żołnierze? A może krytykowanie Obamy za wycofanie wojsk z Iraku nie ma większego sensu, bo co niby Amerykanie mieliby teraz robić? Zwalczać ISIS broniąc nieudolnego rządu Malikiego? Co by to dało? Czy obecność amerykańskich wojsk nie stanowiłaby dodatkowego argumentu dla bojowników i zachęty dla potencjalnych rekrutów?
Trzeba powiedzieć wprost, że obecne problemy Iraku to w dużej mierze iracka robota. Oczywiście można narzekać, i będzie to częściowo uzasadnione, na Amerykanów którzy wycofali się nie pozostawiając za sobą uporządkowanej sceny politycznej, ale każdy taki porządek byłby w pewnej mierze sztuczny, obcy – a w konsekwencji zapewne odrzucony przez znaczną część sceny politycznej oraz społeczeństwo. Irackim decydentom i liderom zabrakło woli kompromisu, nadal myśleli wąskimi kategoriami własnych wyznań, plemion etc. Jednak czy w ogóle mogli myśleć inaczej, skoro po dekadach rządów tyrana, jakim był Saddam Husajn, nie istniało coś takiego jak scena polityczna czy społeczeństwo obywatelskie? Z podobnymi problemami zmaga się aktualnie Libia – a tam nie było inwazji i okupacji, tylko wsparcie rebelii przez lotnictwo państw NATO.
Rijad kluczowym bastionem oporu
Strefa chaosu wojennego i postępy radykalnego islamu od Libii na zachodzie, przez Irak na północy, po Jemen na południu, zagrażają w zasadzie całemu światowi arabskiemu. Coraz mniej mamy wysp względnej stabilności – są to zazwyczaj bogate w ropę emiraty oraz Arabia Saudyjska, patron wcześniej wspomnianych malutkich państewek. Można odnieść wrażenie, że przez państwa arabskie przewala się teraz kolejna fala wstrząsów wywołana przez tzw. Arabską Wiosnę. Sytuacja jest dynamiczna, zmieniają się porządki wewnętrzne w poszczególnych państwach (Libia, Syria, Irak, Jemen), w niektórych trwa kontrrewolucja (Egipt), a inne są pozornie stabilne i immunizowane na rewolucję (Arabia Saudyjska, ZEA, Katar). Jednak za tą fasadą stabilności kryją się potencjalne ogniska destabilizacji, a na niektóre z nich zapracowali sami władcy tych państw, wspierając różne radykalne ruchy i ugrupowania. Tektonicznym wstrząsem dla regionu byłyby jakiegoś rodzaju rozruchy w Arabii Saudyjskiej. I raczej pytanie kiedy, a nie czy w ogóle do nich dojdzie, jest bardziej właściwe.
Piotr Wołejko