Pod koniec marca br. amerykański senator John McCain popisał się zgrabnym retorycznym chwytem, nazywając Rosję stacją benzynową, która udaje państwo. Działo się to podczas przejmowania przez Rosjan kontroli nad Krymem (teraz podobny manewr powtarza się w przypadku wschodniej części Ukrainy). O ile trudno polemizować z faktem, iż rosyjski budżet opiera się na pieniądzach z eksportu ropy i gazu, to jednak stacje benzynowe nie dysponują triadą nuklearną, ani nie posiadają statusu stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. W ostatnim czasie okazało się jednak, że inny kraj zdaje się wpisywać w definicję McCaina. Tym krajem jest Katar, który zaliczył szybki wzrost swojej pozycji – zarówno regionalnej, jak i globalnej – a teraz zalicza jeszcze szybszy upadek. Powraca do roli stacji benzynowej (dokładniej – terminala eksportowego LNG), który udaje państwo?
Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz
Kariera Kataru, niewielkiego emiratu położonego na półwyspie nad Zatoką Perską (więcej info), nabrała rozpędu wraz z wybuchem tzw. arabskiej wiosny w grudniu 2010 r. Emir Kataru Hamad bin Khalifa Al Thani wykorzystał pieniądze i telewizję Al-Dżazira do budowy pozycji i wpływów swojego kraju. Katar zjednywał sobie rewolucjonistów, którzy obalali arabskich dyktatorów, w szczególności w Egipcie i Libii, przekazując im środki finansowe oraz pośrednicząc w dostawach uzbrojenia. Potęga medialna Al-Dżaziry została zaangażowana do zwalczania skostniałych autokracji arabskich. Promowano natomiast ruchy islamistyczne, w tym Bractwo Muzułmańskie. Tak przynajmniej odebrali to sojusznicy Kataru z Rady Współpracy Zatoki, a najbardziej zaniepokoił się hegemon tej organizacji – Arabia Saudyjska. Dla saudyjskiej monarchii Bractwo Muzułmańskie stanowi bardzo poważne zagrożenie. Bracia uważają arabskich władców za sprzedajnych apostatów wyzyskujących własnych poddanych, traktując podobnie zarówno monarchów, jak i świeckich dyktatorów (typu Mubarak czy Kaddafi). W tym miejscu warto zwrócić uwagę na pewien paradoks – Arabia Saudyjska, gdzie obowiązuje wahabicki odłam islamu, od dekad wspiera islamskich radykałów w różnych miejscach świata – w tym w Afganistanie. Wiadomo jednak, że co wolno wojewodzie…
Katar tymczasem pozycjonował się jako kluczowy element nowej układanki w świecie arabskim (a nawet dalej, bo decydenci katarscy zapowiadali m.in. swój udział w meblowaniu sceny politycznej w Mali), brał udział w ustanawianiu strefy zakazu lotów nad Libią, wspierał prezydenturę Mohameda Mursiego w Egipcie. W efekcie tego od pół roku w areszcie przebywa kilku dziennikarzy telewizji Al-Dżazira, których pod koniec 2013 r. zatrzymano za kontakty z przedstawicielami Bractwa Muzułmańskiego. Wkrótce po obaleniu prezydenta Mursiego przez egipskie siły zbrojne Bractwo uznano w Egipcie za organizację terrorystyczną.
Początkiem końca dyplomatycznego eldorado dla Kataru okazała się wojna domowa w Syrii. Katar i Arabia Saudyjska od początku zaangażowały się po stronie przeciwników reżimu Baszara al-Assada, jednak – jak się później okazało – nie po tej samej stronie. Katar postawił m.in. na syryjski odłam Bractwa. Arabia Saudyjska ma innych faworytów, a Bractwo byłoby ostatnim wyborem Rijadu. Postępująca irytacja Saudów postępowaniem Kataru osiągnęła na jesieni ubiegłego roku punkt kulminacyjny. To wtedy Egipt dokręcał śrubę Braciom i dał wyraźną kontrę wpływom Kataru. Gdy ówczesny generał (dziś emerytowany marszałek) Sisi obalał prezydenta Mursiego, Rijad wraz ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Kuwejtem zadeklarowały wsparcie finansowe w wysokości 16 miliardów dolarów. Dla pogrążonego w gospodarczym chaosie Kairu takie wsparcie jest niezbędne. Pozwala także uniknąć uginania się pod żądaniami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, domagającego się m.in. ograniczenia subsydiowania energii w zamian za uzyskanie pożyczki.
W marcu br. kryzys w relacjach Kataru z Arabią Saudyjską osiągnął apogeum – ambasador Królestwa, a w ślad za nim dyplomacji ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Bahrajnu, zostali odwołani z katarskiej stolicy. Rijad postawił Katarowi twarde warunki w zamian za normalizację stosunków – koniec ze wspieraniem Bractwa Muzułmańskiego w regionie, czy to finansowym, medialnym, czy przygarnianiem przedstawicieli organizacji i oferowaniem im bezpiecznego dachu nad głową; koniec z atakowaniem arabskich monarchii w katarskich mediach (głównie w telewizji Al-Dżazira); koniec z działalnością, która może godzić w stabilność regionalnych monarchii. Początkowy sprzeciw Kataru nie zdał się na nic, gdyż kraje Rady Współpracy Zatoki nie zamierzały ustąpić nawet o włos. W połowie kwietnia br. Katar musiał przyjąć saudyjskie żądania, a przez najbliższe dwa miesiące będzie znajdował się pod szczególnym nadzorem Rijadu. Dopiero później może nastąpić pełna normalizacja.
Co dalej z Katarem?
Czy Katar powróci do roli stacji benzynowej, zapewniającej dostawy LNG krajom azjatyckim (a wkrótce także Polsce)? Na chwilę obecną nie ma mowy o powrocie do dyplomatycznej ofensywy na Bliskim Wschodzie, chyba że na warunkach Arabii Saudyjskiej. Nie takie wolty widział świat. Nie można jednak zapominać o tym, że Katar jest ważnym regionalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych – „gości” dużą bazę wojskową oraz wysuniętą kwaterę główną CENTCOMu (bliskie stosunki z USA pozostają immunizowane na przejściowe trudności z Rijadem). Jednocześnie, Katar utrzymuje w miarę dobre relacje z Iranem, przede wszystkim w sferze gospodarczej. W okresie najsurowszych sankcji gospodarczych uważano, że Katar jest irańskim oknem na świat.
Najpewniej arabska wiosna nie będzie już paliwem kolejnej dyplomatycznej ofensywy, gdyż – za wyjątkiem Tunezji – poniosła bądź ponosi klęskę i nie doprowadziła do zmian ustrojowych i wyłonienia nowych elit politycznych. Nie widać żadnego kraju, w którym rewolucja mogłaby się odrodzić i ponownie nabrać rozpędu. Znalezienie nowej platformy do zwiększania własnych wpływów może zająć dłuższą chwilę i, jak w przypadku arabskiej wiosny, może być okazją, która zwyczajnie się nadarzy, a nie zostanie wykreowana. Katar posiada potencjał finansowy i propagandowy (Al-Dżazira) do odgrywania większej roli niż McCainowska stacja benzynowa, lecz musi brać pod uwagę poglądy swoich sąsiadów i sojuszników z Rady Współpracy Zatoki (czyt. Arabii Saudyjskiej). W przeciwnym razie spotka się z kontrą i kolejną ofertą, której nie będzie mógł odrzucić.
Piotr Wołejko