Wojna domowa w Syrii

Po masakrze w miejscowości Houla, której siepacze reżimu Baszara Asada dokonali 25 maja (co najmniej 108 ofiar, głównie kobiety i dzieci), trudno było oczekiwać czegoś innego niż dalszego obstawania przy swoim. Zdaniem Asada trwające już 14 miesięcy walki z jego reżimem są wynikiem zagranicznego spisku (wiadomo, USA i Izrael), a opozycjoniści to terroryści, których trzeba wytępić przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Niestety, dopóki Rosja i Chiny nie zgodzą się na kolejne sankcje, a tym bardziej na jakąś formę interwencji z zewnątrz, Syria będzie pogrążała się w wojnie domowej.

Problem z interwencją jest jednak taki, że nie bardzo wiadomo, kto miałby ją przeprowadzić. Amerykanie nie palą się do wysyłania swoich żołnierzy w kolejne miejsce na Bliskim Wschodzie, a w zasadzie tylko oni mają możliwość przeprowadzenia szybkiego, druzgocącego ataku w dowolnym miejscu na świecie. Francuzi i Brytyjczycy mogą co najwyżej wspomóc Waszyngton. Wielokrotnie pojawiały się plotki o ewentualnym zaangażowaniu militarnym Turcji, coraz bardziej zaniepokojonej wydarzeniami w sąsiedniej Syrii. Druga armia NATO na pewno posiada siłę niezbędną do pokonania Asada, jednak w obu przypadkach – interwencji pod auspicjami USA bądź wkroczenia wojsk tureckich do Syrii – nie bardzo wiadomo, co ma nastąpić później, po obaleniu Asada?

Przeciągająca się wojna domowa

Syryjska opozycja jest podzielona liniami etniczno-religijnymi. Teoretycznie bardziej jednorodna Libia do dziś nie pozbierała się po zdemontowaniu reżimu Kaddafiego. W Syrii na pewno nie będzie łatwiej, gdyż jest to ważny gracz na Bliskim Wschodzie. Ścierają się tutaj wpływy Iranu (Damaszek to najbliższy sojusznik Teheranu), Arabii Saudyjskiej wraz z Katarem (coraz mocniejsze wsparcie dla sunnitów), Rosji (miliardowe kontrakty zbrojeniowe i dostęp rosyjskich okrętów do śródziemnomorskiego portu w Tartusie), Stanów Zjednoczonych i Francji. Każda strona inwestuje w swoich akolitów i normalnym jest, że broni własnych interesów. Ułożenie nowego układu władzy w Damaszku wydaje się zadaniem wyjątkowo skomplikowanym i długotrwałym.

Tymczasem trzeba pamiętać, że obecny reżim nadal trzyma się w miarę mocno i realizuje z żelazną konsekwencją raz obraną drogę – siłowego utrzymania się przy władzy. Asad i jego współpracownicy postawili na przemoc i utopienie rebelii w krwi. Nic dziwnego, że w nieco ponad rok zginęło ponad 13 tys. osób, a kolejne tysiące zginą w najbliższym czasie. Wątpliwa jest zmiana stanowiska Rosji i Chin, a więc tzw. społeczność międzynarodowa (głównie najsilniejsze kraje Zachodu) będą miały związane ręce. Możliwe jest wspieranie rebeliantów pieniędzmi, bronią, doradcami wojskowymi (za czym optują główni sunniccy rozgrywający regionu), lecz jest wiele argumentów przeciwko uzbrajaniu oponentów Asada (wyłożył to syntetycznie prof. Juan Cole).

Różne barwy arabskiej wiosny

Obserwując przebieg tzw. arabskiej wiosny i powstawania nowego porządku w Tunezji, Egipcie i Libii można pokusić się o kilka wniosków, które mogą znaleźć zastosowanie również w przypadku Syrii. To miejscowa ludność powinna być główną siłą, która doprowadzi do upadku reżimu. Do tego potrzebne jest przynajmniej chwilowe porozumienie sił reprezentujących większość lokalnych społeczności/obywateli. Widzieliśmy to w Tunezji i Egipcie, nie widzieliśmy tego w Libii. Tym bardziej nie widzimy tego w Syrii. Rebelia musi zwyciężyć politycznie, a dopiero później może odnieść sukces militarny. Ważne jest też zachowanie armii. Siły zbrojne Kaddafiego i Asada masakrują protestujących obywateli, natomiast w Tunezji i Egipcie odmówiły strzelania do cywilów.

Czy można przekonać syryjskie siły zbrojne do zaprzestania pacyfikacji demonstrantów? Z każdą kolejną ofiarą cywilną maleje chęć do podjęcia próby przekonania wojska, by stanęło z boku. Jeśli jednak udałoby się osiągnąć porozumienie na szczeblu politycznym, gwarantujące mniejszości alawickiej bezpieczeństwo i ograniczone rozliczenia (kary dla najwyższych dowódców, niższy szczebel i szeregowcy otrzymaliby amnestię), rebelianci osiągnęliby wielki sukces. Od razu pojawia się jednak pytanie, kto miałby to bezpieczeństwo zapewnić, jak uniknąć odwetu prześladowanych i zrozpaczonych ludzi? Przecież nie od razu powstaną siły bezpieczeństwa zdolne zapanować nad rozemocjonowanymi ludźmi. W Libii nie udało się to do dzisiaj, w Egipcie też nie jest różowo.

Upadek Ben Alego, Mubaraka i Kaddafiego pokazał, że im twardszą ręką rządził dyktator, tym trudniej uporządkować sprawy wewnętrzne po jego obaleniu. W Syrii najpewniej mielibyśmy do czynienia ze scenariuszem libijskim, tylko że jeszcze bardziej skomplikowanym. A niepokój w Syrii oznacza poważną destabilizację sąsiedniego Libanu (z czym mamy już dzisiaj do czynienia), gdzie wcale nie tak dawno toczyła się krwawa wojna domowa z elementami czystek etnicznych. Nikomu nie powinno zależeć na odnowieniu podobnych starć, a może do tego dojść zarówno w Libanie, jak i w Syrii.

Jak pomóc rebeliantom?

Z którejkolwiek strony spojrzeć, nie widać dobrego rozwiązania. Moment, w którym Asad mógł z gracją ustąpić i pozwolić na pokojowe zmiany dawno minął. Stosując brutalne metody wyzwolił z butelki dżina krwawej przemocy, którego trudno będzie okiełznać. Wojna domowa w Syrii może trwać jeszcze wiele miesięcy. Reżim nie jest, jak widać, wystarczająco silny, aby zdławić rebelię przy użyciu siły. Nie ma też większych szans na polityczne rozwiązanie konfliktu. Zmiana władzy wydaje się nieunikniona, lecz raczej nie nastąpi szybko.

Jeśli ktoś chce pomóc Syrii, powinien wspierać budowę porozumienia politycznego syryjskiej opozycji. Bez tego wojna domowa będzie trwać jeszcze długo, zabierając ze sobą tysiące niepotrzebnych ofiar. Chociaż w Syrii dominują teraz nastroje zemsty i odwetu, potrzebna jest oferta dla społeczności alawitów (sekta religijna, z której wywodzi się Asad i jego reżim), która musi poczuć, że w ich interesie nie leży już wspieranie krwawego dyktatora. Wiele win musi zostać darowanych, o wielu wydarzeniach będzie trzeba zapomnieć. Dla rodzin ofiar i osób prześladowanych takie rozwiązanie będzie trudne do przyjęcia, lecz nie ma innej drogi do pojednania. Nie oznacza to bezkarności dla morderców. Nie można jednak pozwolić, by alawici zostali ukarani in gremio, a tym bardziej nie wolno dopuścić do odwetu na bezbronnych cywilach.

Polska lekcja

Patrząc na rewolucyjny zamęt w Syrii, a wcześniej w Libii, coraz bardziej doceniam pokojowe oddanie władzy przez komunistów w Polsce i innych państwach bloku sowieckiego. Okrągły stół jest niezmiernie ważnym doświadczeniem na skalę międzynarodową. Nie dajmy sobie wmówić, że była to zdrada i usankcjonowanie bezkarności funkcjonariuszy dawnego systemu. Owszem, zapłacono pewną cenę, lecz wielki cel, jakim była pokojowa transformacja ustrojowa 40-milionowego państwa został osiągnięty. Takiej wyobraźni, wrażliwości i zdolności przewidywania zabrakło w Libii czy Syrii. Być może tych przymiotów nie zabrakło juncie w Birmie, która dwadzieścia lat temu krwawo spacyfikowała pierwszą próbę demokratyzacji, a teraz sama ją przeprowadza.

Piotr Wołejko

Share Button