Gafa amerykańskiego Departamentu Stanu, który nie umiał (nie chciał?) przetłumaczyć właściwie słowa reset jest więcej niż symboliczna. Kiedy polskiemu prezydentowi jacyś złośliwcy wywieszali złe flagi, mówiono o ubekach w Pałacu, którzy pracują nad tym, aby głowie państwa powinęła się noga. W Departamencie Stanu mogło być podobnie, ale jest to mocno wątpliwe.
Przeciążenie jest wyjątkowo trafnym podsumowaniem stosunków rosyjsko-amerykańskich w ostatniej dekadzie. Amerykanom trudno było przewidzieć tak gwałtowne pogorszenie stosunków, zwłaszcza po słynnych słowach prezydenta Busha o wejrzeniu w duszę prezydenta Putina oraz po tym, jak Putin pierwszy zadzwonił do Busha po atakach na World Trade Center. Rosjanie kalkulowali, że za przymierze ze Stanami zostaną stosownie wynagrodzeni. Poprzednia administracja sądziła zaś, że Rosjanom nie należy się nic w zamian – w końcu terroryzm zagraża także Rosji.
Z czasem pełne zrozumienia i sympatii relacje zaczęły się psuć. Kolorowe rewolucje na zapleczu Rosji były niczym policzek dla rządzących na Kremlu czekistów. Wyniesienie do władzy proamerykańskich prezydentów Gruzji (Saakaszwili) oraz Ukrainy (Juszczenko) diametralnie zmieniły atmosferę. Rosja coraz wyraźniej, bez chowania się za fasadą pięknego pustosłowia, zaczęła działać na szkodę Ameryki i wbrew amerykańskim interesom. Naczelną doktryną Kremla, z którą czekiści coraz mniej się kryli, było robienie na złość Waszyngtonowi.
Jak bowiem inaczej nazwać zawiązywanie bliższych relacji z Iranem, Syrią czy Wenezuelą, a także wznowienie patroli uzbrojonych w głowice atomowe bombowców strategicznych Tu-95 Bear oraz wizyty okrętów rosyjskiej floty na Morzu Karaibskim? Jawne prowokacje oraz dyplomatyczne policzki to jednak nic w porównaniu do wspierania Iranu (co jest częściowo w rosyjskim interesie – zwiększone napięcie w regionie = wyższe ceny ropy) czy – prawdziwy rosyjski majstersztyk ostatnich tygodni – przekupienia Kirgizji i usunięcia Amerykanów z bazy w Manas, ważnego punktu na szlaku transportowym do Afganistanu.
Oglądałem kilka dni temu w BBC World wywiad z kirgiskim prezydentem, który zapewniał, że zamknięcie bazy w Manas to suwerenna decyzja Biszkeku i że decyzja w tej sprawie nie ma absolutnie nic wspólnego z rosyjską pożyczką w wysokości 2 miliardów dolarów. Po prostu, zwyczajny zbieg okoliczności, że zamknięcie bazy dla Amerykanów zbiegło się z rosyjską pożyczką, a prezydent Kirgizji ogłosił decyzję „game-over” dla Amerykanów w Moskwie – „zapytano mnie o to w Moskwie, to odpowiedziałem”, tłumaczył.
Równie dziwnym zbiegiem okoliczności wyeliminowanie bazy w Manas z amerykańskich planów zbiegło się z rosyjską zgodą na tranzyt zaopatrzenia dla wojsk amerykańskich i sił NATO przez terytorium Federacji Rosyjskiej oraz Tadżykistanu i Uzbekistanu. Nie trzeba dodawać, jak wielki wpływ na władze w tych dwóch ex-sowieckich republikach wywiera Moskwa. Rosjanie, pod płaszczykiem „zresetowania” relacji z USA i nowego otwarcia wykorzystują słabość dopiero raczkującej administracji i uzależniają w dużej mierze powodzenie misji afgańskiej od własnej dobrej woli.
Jednocześnie odbywa się pożałowania godny handel tarczą antyrakietową, w którym Rosjanie podbijają stawkę, a najwyżsi przedstawiciele administracji amerykańskiej licytują, wystawiając Polskę, Czechy, a przede wszystkim samych siebie na pośmiewisko. Joe Biden, Hillary Clinton i wreszcie sam Barack Obama, ze swoim słynnym listem do prezydenta Miedwiediewa, zdają się nie zauważać, jak są robieni przez Rosjan w przysłowiowego „balona”. Niczym naiwne dzieci podążają prosto w zastawione przez Moskwę sidła.
Mówienie o tym, że wszystko to dzieje się w imię powstrzymania Iranu przed skonstruowaniem bomby atomowej jest naprawdę śmieszne. Jak pisałem jeszcze we wrześniu ub.r., Rosji zależy na podtrzymywaniu wysokiego napięcia na Bliskim Wschodzie, do czego Iran nadaje się wręcz wyśmienicie. Rezygnacja z instalacji 10 antyrakiet w Polsce i radaru w Czechach jest niczym w porównaniu z „narzędziem”, jakim jest dla Moskwy kraj ajatollahów. Po drugie, na co także zwracałem uwagę, wpływ Kremla na Teheran nie jest tak wielki, jak się niektórym wydaje, a Iran też nie jest w ciemię bity i nie zamierza być wasalem Rosji, jej chłopcem na posyłki.
Współpraca z Rosją nie jest dla Ameryki sprawą pierwszorzędną. Jest nią natomiast zachęcenie Moskwy do zaprzestania wtykania kija w szprychy gdzie tylko się da. Doceniając próbę ocieplenia stosunków należy stwierdzić, że stan przeciążenia nadal trwa, a Rosjanie nie robią nic, aby to zmienić. Wręcz przeciwnie, wykorzystują dobrą wolę do umocnienia swojej pozycji. Stąd pomyłka amerykańskich tłumaczy (albo celowe działanie, zależy jak na to patrzeć) jest tak wymowna – naciśnięcie jednego przycisku przez Clinton i Ławrowa oznacza dla Ameryki i Rosji dokładnie to, co napisy „Przeciążenie” i „Reset”.
Nie da się zbudować nowych stosunków, gdy obie strony zmierzają w przeciwnym kierunku. Zanosi się na kontynuację chłodu i ledwo skrywanej wrogości (ze strony Moskwy), znanych z czasów Georga W. Busha.
Piotr Wołejko