Słowo kryzys jest teraz odmieniane przez wszystkie przypadki i gości każdego dnia w większości gazet oraz mediów elektronicznych. Nie jest to w żadnym razie zaskakujące, skoro codziennie jesteśmy wręcz przygnieceni złymi, bardzo złymi i fatalnymi informacjami. Globalna wioska nie zna litości, informacja krąży po świecie tak szybko, iż wydarzenia na jednym końcu świata błyskawicznie wywierają wpływ na sytuację na drugim końcu.
Co było przyczyną kryzysu, który porównuje się – na razie w sposób zupełnie nieuprawniony – do Wielkiej Depresji z lat 30. ubiegłego wieku? Ogromne zadłużenie, wynikające z życia ponad stan. W przyrodzie zaś nie ma miejsca na zbyt dużą nierównowagę. Zawsze istnieje punkt, którego osiągnięcie oznacza kolokwialne „wyjście poza bandę” i konieczność odreagowania. Nie dało się utrzymać sytuacji, w której np. Amerykanie nabywali dom dzięki ultrataniemu kredytowi hipotecznemu, a następnie brali kredyty pod zastaw tej samej nieruchomości i biegli do salonu po nową Toyotę czy Forda.
Za życie ponad stan płacą teraz Amerykanie, Brytyjczycy oraz inni, gdyż w okresie ogólnoświatowej prosperity wydawali dużo więcej, niż powinni. Polityka rządów i banków centralnych sprzyjała, a wręcz promowała konsumpcję oraz zadłużanie się na ogromną skalę. Nagle praktycznie każdego było stać na dom bądź mieszkanie, drugi samochód, trzecią plazmę itd. Wiele państw było równie mało przezornych jak ich obywatele i także utrzymywało wysoki deficyt budżetowy. Teraz mamy efekty tak krótkowzrocznej polityki.
Zadziwiające jest, że pomysłem na walkę z kryzysem, którego praprzyczyną jest zbyt duże zadłużenie, jest jeszcze większe zadłużanie się. To, co robią Stany Zjednoczone jest skrajnie nieodpowiedzialne i gdyby nie hegemoniczna pozycja Ameryki, byłoby niemożliwe do udźwignięcia. Plan Paulsona + niedawny plan Obamy + zapowiadany plan wsparcia dla właścicieli mieszkań mających problemy ze spłatą hipoteki = 700 + 800 + 275 miliardów dolarów! A to tylko część prawdziwych kosztów tych wszystkich programów.
Pompowanie w gospodarkę tak ogromnych ilości pożyczonych pieniędzy wcale nie musi być pozytywnym bodźcem. Mamy już zresztą coraz więcej sygnałów świadczących o tym, że plan Paulsona, czyli pomoc dla banków, okazał się porażką, a banki i tak zostaną znacjonalizowane. Byłby to krok całkowicie sprzeczny z amerykańską filozofią ekonomiczną, ale przede wszystkim byłoby to przyznanie się do klęski planu ratunkowego i wyrzucenia w błoto setek miliardów dolarów. Do tego miliardów pożyczonych, które będą spłacać kolejne pokolenia Amerykanów. Okazuje się, że republikański slogan „generational theft” – kradzież pokoleniowa – jest wyjątkowo trafnym opisem tego, co serwuje Amerykanom kolejna administracja (plan Paulsona to „dziecko” administracji Busha).
Wyrzucono miliardy na banki, które same przyznawały, że nie księgowały zbyt gorliwie otrzymywanych pieniędzy i trochę „wlały” tu, a trochę tam; teraz Obama zapowiada wyrzucenie 275 miliardów na domy, których właściciele nie radzą sobie ze spłatą kredytu. Wiadomo, żaden polityk nie powie im tego wprost, ale taka jest prawda: żyliście ponad stan, obraliście drogę na skróty w celu realizacji „American Dream”; musicie za to zapłacić, tracąc dom, być może samochód i odkładając Wasze plany na dekadę bądź dwie.
Mało kto przypomina dzisiaj o tym, że to właśnie zachęcane przez Kongres i administrację giganty hipoteczne Fannie Mae i Freddie Mac odpowiadają w dużej mierze za wypaczenia na rynku nieruchomości, tj. za to, że miliony Amerykanów mogły nabyć dom, choć tak naprawdę nie było ich na to stać. Mało kto był na tyle rozważny, aby odmówić przedstawicielom banków i innych firm oferujących tanie jak barszcz kredyty i możliwość przeprowadzki do nowego domu w dobrej dzielnicy. Wystarczyło pokazać dowód tożsamości i złożyć podpis pod umową kredytową, a od przeprowadzki dzieliło Joe’go i Susan zaledwie kilka chwil.
Fannie Mae i Freddie Mac zostały znacjonalizowane, gdyż w pewnej chwili ich wartość sięgnęła prawie zera, a rozprowadziły one kredyty hipoteczne o wartości ponad 5 bilionów dolarów! Teraz Obama zamierza wesprzeć każdą z tych firm kwotą w wysokości 100 miliardów dolarów, aby powstrzymać falę tzw. foreclosures, czyli przejmowania domów przez wierzycieli, głównie banki oraz ułatwić spłatę tym, którzy próbują spłacać, ale w obliczu trudności na rynku pracy jest im trudno. Nie wiem jak można skompromitowanym instytucjom powierzyć choćby centa, ale to akurat małe piwo. Problemem jest to, że Obama za wszelką cenę nie chce dopuścić do niezbędnej weryfikacji tego, kto próbował realizować „American Dream” na skróty.
Drogą Ameryki idą inne państwa (i nie tylko), wydając pożyczone pieniądze, aby ratować na siłę różne firmy i sektory. Idea dosypania pieniędzy firmom motoryzacyjnym i bankom jest bardzo popularna. W Niemczech kryzys finansowy może doprowadzić do zmiany utartego i sprawdzającego się do tej pory modelu gospodarczego, w którym banki należące do landów odgrywają wielką rolę w finansowaniu przemysłu. Landesbanki nie tylko zapewniały kapitał, ale także wywierały wielki wpływ na finansowane przedsiębiorstwa, posiadając w ich radach nadzorczych czy zarządach swoich, potężnych, przedstawicieli. Landy z trudem ratują teraz własne banki, które straciły fortunę na inwestowaniu w amerykańskie instrumenty oparte na kredytach hipotecznych.
Europejczycy, choć ostatnio Amerykanie – niestety – też, spoglądają coraz śmielej w stronę protekcjonizmu i zamiast dbać o utrzymanie wolnej wymiany handlowej idą łatwą ścieżką populizmu i zbijania kapitału wewnątrz (własnych państw). Szczytem absurdu była propozycja prezydenta Francji Sarkozy’ego, który chciał wesprzeć francuskie koncerny motoryzacyjne pod warunkiem zachowania miejsc pracy we Francji i likwidacji linii produkcyjnych w krajach Europy Środkowej. Propozycje Europy na kryzys to ochrona własnego rynku, stos nowych przepisów (szczęśliwie na razie tylko zapowiadanych, a nie wprowadzanych) oraz wykorzystanie okazji do wskazania palcem rajów podatkowych i pogrożenia im palcem.
Wszystkie te działania nie przybliżą nas ani o milimetr do rozwiązania problemu trwającego kryzysu. One go wręcz pogłębiają i czas najwyższy przestać odrzucać rzeczywistość. Nie pożyczki i nowe długi, a zaciśnięcie pasa jest odpowiedzią na obecny kryzys.
Piotr Wołejko