Czytaj pierwszą część artykułu
W ciekawym tekście w ubiegłotygodniowym Newsweeku Michał Kacewicz napisał: „W historii Rosji zazwyczaj im pyszniejsza parada, w tym większej opresji znajdowało się rosyjskie wojsko” – odnosząc się oczywiście do wielkiej parady z 9 maja, największej od czasów sowieckich – „Wielką defiladę zorganizował Piotr Wielki tuż po druzgocącej klęsce ze Szwedami pod Narwią. W 1941 r. Armia Czerwona defilowała na Placu Czerwonym przed Stalinem w rocznicę rewolucji, podczas gdy Niemcy stali kilkadziesiąt kilometrów od Moskwy”. Ocena zdolności bojowej rosyjskich sił zbrojnych jest w tekście Kacewicza jednoznaczna: „Defilady, szumnie ogłaszane programy reform oraz groźne pohukiwania i gesty mają ukryć gorzką prawdę: armia rosyjska znajduje się w głębokim kryzysie i dramatycznie z roku na rok traci wartość bojową”.
Dziennikarz Newsweeka podaje, powołując się na ekspertów, iż „do 2015 roku rosyjska potęga rakietowa stopnieje do 300 rakiet międzykontynentalnych wszystkich typów”, a „za dwa lata flota rosyjska może pozostać z zaledwie 50 sprawnymi okrętami, czyli stopnieje do poziomu floty niemieckiej czy szwedzkiej”, chyba że ponownie przeciągnie się, i tak wielokrotnie przedłużany, resurs. Warto przy tym pamiętać, że potężna Rosja posiada zaledwie jeden lotniskowiec, który znajduje się praktycznie w permanentnym remoncie i nie posiada pełnej obsady samolotów bojowych.
Wydawałoby się, że wobec dramatycznego napływu gotówki z powodu rosnących cen ropy i gazu Rosję stać na odwrócenie trendu, i odbudowę sił zbrojnych. Nic bardziej mylnego. Choć budżet wzrósł do ok. 35 miliardów dolarów, nie oznacza to poprawy sytuacji. Nie porównując nawet budżetu rosyjskiego z budżetem Pentagonu czy Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, armia rosyjska jest jakby skamieliną, pozostałością po systemie sowieckim podlegającą nieustannej degrengoladzie. Kasta generałów oraz wysokich oficerów, jeszcze z poprzedniej epoki, skutecznie blokuje wszelkie racjonalizatorskie zmiany. Nieważne, czy u władzy jest Jelcyn, Putin czy Miedwiediew – wojskowy establishment ma się dobrze, staje okoniem wobec jakichkolwiek poważniejszych zmian, a armia „ubożeje” z roku na rok. A, jak pisze Kacewicz, w armii rosyjskiej jest najwięcej oficerów na świecie – 300 tysięcy!
Skoro więc Rosja tak naprawdę wymachuje zardzewiałą szabelką, a ostre kły niedźwiedzia okazują się z bliska sfatygowaną sztuczną szczęką, to skąd bierze się powszechna obawa przed rosyjską potęgą wojskową? Jest to mieszanka historycznych zasług i propagandy z czasów sowieckich, a także – o czym była już mowa – mistrzowskiej umiejętności maskowania własnej słabości. W świetnej książce „Żołnierze wolności” Wiktor Suworow w fantastyczny wręcz sposób opisuje przeróżne maskarady, które miały na celu wzbudzenie strachu u Zachodnich przywódców. Poniżej fragment książki:
„Operacja ‘Dniepr’, Ukraina, lato 1967” – pięćdziesiąta rocznica Rewolucji – z tej okazji zaplanowano wielkie manewry, na które zaproszono masę gości z zagranicy. Kluczowym punktem „baletów”, jak żołnierze określali manewry, było przekroczenie przez tysiące czołgów, do których podczepiono działa artyleryjskie, rzeki Dniepr. W zwyczajnych warunkach byłaby to operacja trudna do przeprowadzenia w „ładzie i składzie”, ale radzieccy planiści znaleźli i na to sposób.
Oddajmy głos Suworowowi: „Ustalono, że w pobliżu trybuny honorowej nie tylko same czołgi przejadą pod wodą, ale będą dodatkowo holować za sobą artylerię. A jeżeli coś się nie powiedzie? Jeżeli w którymś z czołgów woda zaleje silnik? Jeżeli jeden albo drugi ruszy z prądem rzeki? (…) Co wtedy pomyślą nasi zagraniczni bracia o radzieckiej potędze zbrojnej? No właśnie! Trzeba wszystko mieć szczegółowo przemyślane i być przygotowanym na każdą sytuację. Kombinowali, kombinowali i wreszcie wykombinowali. Wymościć dno rzeki.
Podczas gdy tysiące oficerów odbywały szkolenie, tysiące żołnierzy kładły szosę na dnie rzeki na wyznaczonych odcinkach przeprawy. Pod wodą ułożono tysiące ton konstrukcji stalowych i stalowej siatki. Wzdłuż wstęg siatki biegły żelbetonowe bariery, jak na autostradzie. Wyłożenie dna siatką zapewniało czołgom większą przyczepność, a bariery zapobiegały zbaczaniu z kursu. Czołg toczył się jak po torze. Takich torów skonstruowano przynajmniej setkę. Bóg jeden wie, ile w tym celu zmarnowano stali, betonu i ludzkiej pracy. Roboty trwały kilka miesięcy, ale rezultaty były znakomite.
Podczas operacji ‘Dniepr’ pięć tysięcy czołgów, z których większość taszczyła za sobą na haku ośmiotonowe działo, sforsowało rzekę bez jednego wypadku, ku wielkiemu zdumieniu wszystkich zaproszonych bratnich obserwatorów. Taki numer byłby oczywiście nie do zrobienia w czasie wojny, gdyż żaden nieprzyjaciel nie pozwoliłby, żeby nasza armia przez cztery miesiące taplała się w wodzie, urządzając sobie przejazd po dnie. Tutaj natomiast radzieccy marszałkowie mogli spokojnie obserwować przeprawę, nie blednąc, nie czerwieniąc się, nie trzęsąc się o swoje gwiazdki marszałkowskie.”
Potęga maskarady, ściemy wręcz z pewnością kwitnie i dzisiaj. Jak więc Rosjanie sprawiają, że strach przed rosyjską potęgą wojskową jest powszechny? – „Jak zwykle na chama!”, cytując fragment książki Suworowa. Chociażby wznowienie lotów bombowców strategicznych, to właśnie pójście „na chama”, na tzw. „bezczela”. Zwyczajny blef, jak w pokerze, gdzie za nieprzeniknionymi oczami oraz groźną miną Putina kryją się blotki. Nie ma powodu obawiać się „rosyjskiej potęgi” – to Rosjanie powinni się martwić stanem swojej armii, która rozłazi się w rękach i jest pozbawiona wartości bojowej. Znowu maskarada, znowu wiecznie żywy Potiomkin i znowu różni naiwniacy trzęsący portkami przed najbezczelniejszą w świecie ściemą.
Piotr Wołejko