RPA dryfuje, a prezydent Zuma rozpaczliwie trzyma się stołka

Republika Południowej Afryki powinna kojarzyć się nam dziś z historią sukcesu. Po pokojowym rozmontowaniu apartheidu i objęciu władzy przez Nelsona Mandelę i jego Afrykański Kongres Narodowy, kraj ten – posiadający bogate zasoby surowców naturalnych, rozwinięty system finansowy, prawny oraz przemysł – powinien stanowić motor napędowy nie tylko południa Afryki, lecz całego kontynentu. Niestety, tak nie jest. Na pytanie, dlaczego nie jest, należy odpowiedzieć – składa się na to splot okoliczności. Wisienką (nie, nie truskawką!) na torcie jest obecny prezydent Jacob Zuma i jego nieudolne rządy.

Rys historyczny

Zanim jednak dojdziemy do Zumy, który sprawuje władzę od 2009 r. i w 2019 r. powinien kończyć drugą, ostatnią kadencję, trzeba skrótowo odnieść się do tego, co było przed nim. Nelson Mandela, ikona walki z apartheidem i jeden z globalnych autorytetów politycznych, był prezydentem tylko przez jedną kadencję – 5 lat, od 1994 do 1999 r. Jego następcami byli Thabo Mbeki (dwie niepełne kadencje), Kgalema Motlanthe (pół roku – „dokończył” kadencję Mbekiego) i aktualny prezydent Jacob Zuma. Poza Motlanthe wszystkich łączy to, że byli szefami Afrykańskiego Kongresu Narodowego, czyli największej partii – dominującego ugrupowania w post-apartheidowskiej Republice Południowej Afryki. Wraz z koalicjantami, w tym związkami zawodowymi i komunistami, Kongres Narodowy (ANC) posiada zdecydowaną większość w parlamencie i kieruje państwem wedle własnego uznania. 

I to właśnie to uznanie odgrywa kluczową rolę we wspomnianym we wstępie splocie okoliczności winnych temu, że RPA dryfuje, zamiast pędzić do przodu. Mandela był ikoną, jego następcy – nawet jeśli trudno im odmówić pięknej opozycyjnej karty – to już zupełnie inna liga. Nigdy nie będą ikonami. To partyjni aparatczycy, którzy zdobyli największe poparcie w ANC. Na kimś polegają, z kimś się układają, kogoś musieli wyciąć, a komuś innemu nie powinni nadepnąć na odcisk. I wcale nie muszą to być członkowie partii, ale chociażby ludzie biznesu. W efekcie różne grupy interesów zaczęły pasożytować na państwie, a nawet przejmować poszczególne jego segmenty. Prezydent Zuma musi się gęsto tłumaczyć z niejasnych powiązań polityczno-biznesowych z braćmi Gupta, biznesmenami hinduskiego pochodzenia, którzy zbudowali w ciągu dekady duży konglomerat biznesowy.

Gospodarcza stagnacja

Zamiast rozwoju społeczno-gospodarczego mamy stagnację, a czasem nawet recesję (jak teraz). Mimo dwóch dekad polityki promowania czarnoskórej większości, bezrobocie w tej części społeczeństwa jest kilkakrotnie wyższe niż wśród białych (proporcja rzędu 4/5-1). Stopa bezrobocia wynosi 26-27%, choć przyjmując inną metodologię przekracza 35%. Miliony ludzi szukają pracy  po kilka lat. Nic dziwnego, że współczynnik Giniego, czyli wskaźnik nierówności społecznej, sytuuje RPA wśród państw o największym rozwarstwieniu. Co więcej, w RPA niemal 7 milionów osób zarażonych wirusem HIV (najwięcej na świecie), a ponad 180 tys. osób rocznie umiera z powodu zarażenia HIV. Władze RPA, z prezydentem Zumą na czele, nie traktują jednak problemu HIV poważnie. Liderzy jednego z najbardziej rozwiniętych państw Czarnego Lądu propagowali takie „mądrości” jak zachęcanie do brania prysznica po odbyciu stosunku, co miałoby uchronić przed zarażeniem wirusem.

Spośród aktualnych problemów RPA swoje do splotu okoliczności dodają nieustające problemy z elektrycznością. Wyłączenia prądu są codziennością, co skutecznie utrudnia życie obywatelom i paraliżuje prowadzenie biznesu. O latach zaniedbań inwestycyjnych w tym sektorze pisałem na Blogu Dyplomacja jeszcze w 2008 r. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Może poza tym, że prezydent Zuma forsował przez długi czas bardzo kosztowny program budowy, wraz z Rosjanami, elektrowni jądrowych, na które RPA zwyczajnie nie było stać. W tej sprawie zapadł nawet wyrok sądu, który stwierdził niezgodność z prawem umowy podpisanej przez Zumę z prezydentem Putinem.

Teflonowy prezydent

Wracając do prezydenta Zumy, parcie na umowę z Rosjanami to tylko wierzchołek góry lodowej jego prawnych problemów. Zarzuty dotyczące korupcji, malwersacji finansowych, przywłaszczenia pieniędzy publicznych etc. można liczyć w setkach, a kilka spraw w sądach prezydent zdążył już przegrać. Nakazano mu chociażby zwrot pieniędzy publicznych wykorzystanych na remont prywatnej rezydencji. W związku z licznymi skandalami opozycja parlamentarna już czterokrotnie zgłaszała wniosek o wotum nieufności wobec prezydenta. Jak można się spodziewać, arytmetyka głosów determinowała zdecydowane odrzucenie tych wniosków. Jednak teraz opozycja sięgnęła po nowy instrument, który powinien znaleźć zastosowanie przy kolejnym, piątym już wniosku o wotum nieufności. Zapytano Sąd Konstytucyjny o legalność przeprowadzenia tajnego głosowania i dziś zapadł wyrok, który uznaje taką formę rozpatrzenia wniosku o wotum nieufności za zgodną z prawem. Dlaczego to takie ważne? Opozycja liczy, że parlamentarzyści ANC zyskają odwagę przy tajnym głosowaniu i zdecydują się na usunięcie niepopularnego prezydenta, a zarazem swojego partyjnego szefa.

Nadzieje te wydają się jednak płonne, gdyż ANC twardo broni Zumy i zapewnia o odrzuceniu wniosku o wotum nieufności wobec niego. Partia jest w pełni kontrolowana przez prezydenta i jego popleczników, którzy nie są wrażliwi na powszechną krytykę Jacoba Zumy. Wkrótce ustąpi on ze stanowiska szefa partii, ustępując miejsca przyszłemu prezydentowi RPA – taka to bowiem „tradycja” polityczna w kraju, że lider ANC zostaje wybrany na stanowisko prezydenta przez parlament. Nawet mimo poważnych zarzutów wobec Zumy oraz wielu lat fatalnych rządów, dominująca pozycja ANC pozostaje niezagrożona. Partia ta nadal będzie miała większość parlamentarną, a to zapewnia jej również prezydenturę. I wydaje się, że próba osadzenia na stołku szefa partii byłej żony prezydenta Zumy tego nie zmieni. Gdyby to się udało, kraj czekają kolejne chude lata.

Gotowi na zmianę?

Przypadek RPA jak na dłoni pokazuje, że niezagrożona konkurencją dominacja jednego ugrupowania politycznego prowadzi do moralnej i gospodarczej zgnilizny. Kongres Narodowy nie uniósł ciężaru sprawowania władzy, a pod pozorem demokracji prowadzi politykę na zasadach folwarku. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby ANC rósł poważny rywal. Opozycyjny Sojusz Demokratyczny (DA) – choć jest najsilniejszym ugrupowaniem z ponad 80 posłami – jest o wiele za słaby, by rzucić wyzwanie ANC. Dopiero rozłam w Kongresie mógłby wprowadzić istotny ferment na scenie politycznej i doprowadzić do ożywiającej rywalizacji. Jeśli prezydent Zuma przeforsuje swoją byłą małżonkę na szefową ANC, być może zmusi tym samym część członków ANC do secesji. Partia jest pod jego kontrolą, ale despotyczne rządy i próba stworzenia z ugrupowania rodzinnego biznesu mogą być już ponad siły niektórych polityków. Nie jest to jednak rozwiązanie, na które warto byłoby stawiać u bukmacherów duże pieniądze w dniu dzisiejszym.

Piotr Wołejko

Share Button