Po Iranie czas na Kubę – Obama nie traci czasu

Po pięciu dekadach Kuba i Stany Zjednoczone wznowiły kontakty dyplomatyczne. Do pełnej normalizacji jeszcze daleko – nadal obowiązuje amerykańskie embargo, Kuba widnieje na liście państwowych sponsorów terroryzmu, lecz decyzja prezydenta Obamy i tak może zostać uznana za przełomową. Pod koniec 2014 r. pisałem o potencjalnych „frontach” zagranicznych (w tym o Kubie, a także o Iranie), na których Obama może szukać sukcesów. I to sukcesów, które zaprowadzą prezydenta na karty historii – a przy okazji, a może i przede wszystkim, przyczynią się do realizacji amerykańskich interesów.

Normalizacja uzasadniona

Krytycy otwarcia się Waszyngtonu na Kubę wskazują, że w Hawanie nadal władzę sprawują bracia Castro, że nie ma żadnej istotnej poprawy w kwestii praw człowieka, że ustępuje się reżimowi ponosząc prestiżową porażkę. Zarzuty te są częściowo uzasadnione. Owszem, na Kubie nadal rządzą bracia Castro, choć nie potrwa to raczej długo – Fidel oficjalnie wycofał się już jakiś czas temu, a Raul zapowiedział odejście na 2018 r. Nawet jeśli Raul nie spełni obietnicy, wiek obu braci wskazuje jasno na zbliżający się koniec ich rządów.

Ustępstwo wobec reżimu? Owszem, ale nazwałbym to taktyczną porażką, która jest uzasadniona przewidywanym strategicznym zwycięstwem. Stany Zjednoczone dostrzegły wreszcie, że ich dominacja na zachodniej półkuli podlega erozji – niektóre kraje (jak Brazylia) wybijają się na niepodległość (rozumianą jako zdolność do bycia samodzielnym aktorem w skali regionalnej, a docelowo – w globalnej), inne (jak Wenezuela, Ekwador, Nikaragua, Boliwia, Argentyna) w mniejszym bądź większym stopniu ulegają wpływom Chin (stając się dostawcą surowców dla chińskiej gospodarki). Waszyngton po latach dostrzegł ten fakt i ponownie skupia więcej uwagi na swoim najbliższym sąsiedztwie. Kuba to potencjalny raj dla amerykańskich przedsiębiorstw.

Kwestia praw człowieka budzi poważne wątpliwości, lecz – jak sądzę – Amerykanie wyszli z założenia, że wiążąca się ze wznowieniem stosunków dyplomatycznych ofensywa gospodarcza w dłuższym czasie doprowadzi do poprawy poziomu życia, a więc w daleko większym stopniu wpłynie na Kubańczyków od ostrej retoryki i potępiania reżimu braci Castro. Widzimy tu pragmatyzm, który można oczywiście potępiać, ale warto spróbować go zrozumieć.

Imigranci głównym hamulcowym

Kluczowe dla dalszej normalizacji stosunków kubańsko-amerykańskich jest przełamanie opozycji w Stanach Zjednoczonych. Jest ona ponadpartyjna i opiera się głównie na imigrantach z Kuby. A w zasadzie to na części, do tego mniejszej, tej grupy. Jest ona dobrze zorganizowana, dysponuje strukturami i pieniędzmi, a z jej szeregów wywodzą się wpływowi politycy (np. senatorowie Marco Rubio – republikanin – oraz demokrata Bob Menendez). To właśnie imigranci z Kuby od dekad kształtowali politykę USA wobec Kuby, opowiadając się za embargiem i innymi twardymi rozwiązaniami. Dziś za taką twardością optuje tzw. twardogłowa mniejszość, która nie może pogodzić się z klęską forsowanej przez siebie polityki i która nie jest w stanie zmienić zdania (swoją drogą warto zwrócić uwagę na działalność zorganizowanych grup emigrantów, które próbują wpływać na politykę kraju, których ich gości, wobec swojej ojczyzny). Dla tej grupy twarda polityka wobec ich dawnej ojczyzny stanowi niemalże religię, a trudno się wyrzec religii. Sondaże pokazują jednak, że takie poglądy reprezentuje już mniejsza część środowiska imigranckiego, co dobrze wróży na przyszłość.

Dobrze, bo embargo i inne elementy amerykańskiej polityki wobec Kuby nie służyły ani Stanom, ani Kubańczykom. Mowa o stratach ekonomicznych i politycznych. Warto pamiętać, że kryzys kubański (widmo wojny nuklearnej między USA a ZSRR) to bezpośrednia konsekwencja polityki USA wobec Kuby – kolejne próby siłowego obalenia reżimu, zamordowania Fidela, inwazja w Zatoce Świń etc. Czas mijał, nikt nie miał na tyle odwagi, by podjąć się zadania, a przecięcie tego węzła gordyjskiego powinno nastąpić już dawno temu. Teraz wziął się za to Obama, który kończy prezydenturę, nie ma już przed sobą żadnych kampanii wyborczych i postanowił wziąć byka za rogi. Można powiedzieć, że walczy nie tylko o miejsce na kartach historii, lecz również uzasadnia przyznanie mu pokojowej nagrody Nobla wkrótce po wyborze na prezydenta. Obok Iranu i Kuby ma teraz na celowniku także zmiany klimatyczne, a przez ponad rok urzędowania może pochylić się jeszcze nad innymi problemami.

Piotr Wołejko

Share Button