Smok na amerykańskim podwórzu

Niezaspokojony głód surowców naturalnych skierował uwagę Chin na Afrykę oraz Amerykę Łacińską. Relacje handlowe Państwa Środka z Czarnym Lądem sięgają 127 miliardów dolarów, natomiast z Ameryką Łacińską zbliżają się do 180 miliardów dolarów. Dysponujący niemal nieograniczonymi środkami finansowymi oraz hołdujący zasadzie nieingerencji w sprawy wewnętrzne swoich partnerów Chińczycy podbijają kolejny kontynent. Tym razem, w przeciwieństwie do Afryki, lokują swoje interesy na podwórzu Stanów Zjednoczonych. Czy wywoła to reakcję Ameryki?

Strefa minionych wpływów?

Osiem lat braku polityki wobec Ameryki Łacińskiej to szmat czasu. Tak właśnie wyglądała sytuacja na odcinku latynoamerykańskim za prezydentury Georga W. Busha. Stany Zjednoczone zignorowały swoich południowych sąsiadów, a przecież zachodnia półkula stanowi sferę uprzywilejowanych interesów USA. Chociaż Amerykanie nie lubią takiego określenia, de facto usankcjonowali strefę wpływów na zachodniej półkuli już w 1823 roku – przedstawiając tzw. doktrynę Monroe. Zachodnia hemisfera, według prezydenta Jamesa Monroe oraz jego sekretarza stanu Johna Quincy’ego Adamsa powinna być wolna od wpływów obcych mocarstw. Europejczycy z grubsza stosowali się do doktryny, jednak wynikało to głównie z faktu, iż w XIX w. interesowały ich inne obszary globu.

Czy w Waszyngtonie mogli przewidzieć, że to nie ze Starego Kontynentu, a z Chin pojawi się zagrożenie dla tradycyjnej dominacji Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej? Połączenie kilka czynników, które wystąpiły jednocześnie, sprawiło, iż na „amerykańskim podwórzu” pojawił się chiński smok. Początek obecnego tysiąclecia to okres dynamicznego wzrostu gospodarczego świata, a Chin w szczególności. Błyskawicznie rosnąca produkcja przemysłowa na eksport oraz inwestycje infrastrukturalne w kraju sprawiały, że rósł głód surowców w Państwie Środka. Z drugiej strony, w skarbcu pekińskim akumulowały się miliardy dolarów gotówki, którą należało zagospodarować.

Zagraniczna ekspansja Chin

Pierwszym celem Chin stała się Afryka  bogata w surowce, ale biedna i zacofana. Co więcej, uprzedzona do „białych” za czasy kolonializmu oraz zniechęcona stawianymi przez Zachód warunkami udzielania wsparcia finansowego. Chiny nie pytały o prawa człowieka ani nie domagały się demokratyzacji czy dobrego zarządzania. Pekin chciał surowców i nie wtrącał się w politykę wewnętrzną, płacił gotówką i często dorzucał „gratisowo” inwestycje pokroju autostrad, elektrowni oraz niskooprocentowane pożyczki.

Chińczycy nie zasypiali jednak gruszek w popiele i kuli żelazo póki gorące. Obok Afryki zainwestowali wiele wysiłku dyplomatycznego oraz pieniędzy w Amerykę Łacińską. Od roku 2000 do 2010 wymiana handlowa kontynentu z Chinami wzrosła z 12 do blisko 180 miliardów dolarów. Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone i stały się głównym partnerem handlowym nie tylko Peru, lecz również największej gospodarki Ameryki Łacińskiej – Brazylii.

Chiny sprowadzają z Brazylii, Argentyny, Peru, Ekwadoru, Chile, Kolumbii czy Wenezueli surowce naturalne – rudy metali, ropę naftową, a także żywność, głównie soję. Realizują duże projekty inwestycyjne, m.in. pożyczyły brazylijskiemu gigantowi naftowemu Petrobrasowi 10 miliardów dolarów na eksploatację położonych na dnie Atlantyku złóż ropy naftowej, w zamian za obietnicę eksportu 200 tys. baryłek ropy dziennie przez najbliższe 10 lat. Pekin planuje również ambitne inwestycje w Kolumbii – budowę linii kolejowej łączącej Pacyfik z Morzem Karaibskim (miejscowości Cupica i Uraba), która stanowiłaby konkurencję dla modernizowanego aktualnie Kanału Panamskiego. Co więcej, Chiny chcą połączyć koleją kolumbijski port Buenaventura z Cupicą, zwiększając możliwości transportu chińskich towarów przemysłowych oraz latynoamerykańskich bogactw naturalnych. Xi Shicheng z Ośrodka Studiów Latynoamerykańskich Chińskiej Akademii Nauk Społecznych wskazuje, iż „nie ma nic dziwnego w budowie linii kolejowych w Kolumbii”, gdyż „w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia Chiny pomagały w rozbudowie tamtejszych portów”. Jeszcze dobitniej wypowiada się Gao Zhengyue, chiński ambasador w Kolumbii:- „Kraj ten ma ważne strategiczne położenie i uważamy go za port dla całej Ameryki Łacińskiej”.

Tylko biznes, zero polityki

Amerykanie spoglądają na chińskie zaangażowanie na własnym podwórku z narastającą irytacją. Chiny są jednak na tyle sprytne, iż wszem i wobec ogłaszają, iż współpraca z Ameryką Łacińską ma wymiar wyłącznie biznesowy. Antyamerykanizm, prezentowany przez niektórych lokalnych przywódców, jest Pekinowi bardzo nie na rękę. Chiny formują właśnie silniejsze więzy z Waszyngtonem w sferze ekonomii. Wybór między surowcami a gniewem Wuja Sama jest trudny, a Chińczycy zrobią wiele, aby nie dać się przed nim postawić.

Współpraca chińsko-latynoamerykańska rozwija się w najlepsze i, na razie, obie strony na niej korzystają. Co prawda zagrożone są miejsca w produkcji, w sektorach, gdzie z chińskimi robotnikami trudno wygrać konkurencję, ale z powodu większego otwarcia nie nastąpiło żadne załamanie. Wręcz przeciwnie. Problemem dla Ameryki Łacińskiej może być uzależnienie od wydobycia i eksportu surowców, które niejako implikuje chiński głód tychże. Jest to jednak kwestia wewnętrzna i to rządy zdecydują, czy chcą iść łatwą ścieżką inkasowania gotówki za bogactwa naturalne, czy wykorzystają szansę na modernizację kraju i stworzenie nowoczesnej, wielogałęziowej gospodarki narodowej. Przykład Nigerii doskonale pokazuje, jak można zmarnować deszcz pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży bogactw naturalnych.

Kolejny etap erozji tradycyjnych stref wpływów?

Czy rosnące zaangażowanie ekonomiczne Chin w Ameryce Łacińskiej stanowi zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych na zachodniej półkuli? Wydaje się, że jest ono żadne bądź bardzo niewielkie. Chiny słowem i czynem potwierdzają, że nie mają aktualnie wrogich zamiarów względem kogokolwiek. Nie utrzymują systemu baz wojskowych w krajach trzecich, nie tworzą ani nie dołączają do sojuszy (formalnych, nieformalnych, hybrydalnych – wszystko jedno) wymierzonych w jakiekolwiek państwo. Co więcej, nie posiadają militarnej siły, aby realizować ofensywne interesy poza bliskim sąsiedztwem, w szczególności na zachodniej półkuli. Dużo wody upłynie w Żółtej Rzece zanim – mimo ogromnych inwestycji – chińskie siły zbrojne osiągną gotowość projekcji siły na inne kontynenty.

Chiny wykorzystały naturalną niszę, podobnie robią to w Afryce czy Azji Centralnej. Amerykanie przespali dekadę i dość biernie obserwują na postępy chińskiego smoka. Jak na razie Barack Obama nie odwrócił niekorzystnego dla Stanów Zjednoczonych trendu spadku wpływów Ameryki w „sferze uprzywilejowanych interesów”. Należy jednak przyznać, iż ma o tyle trudniej, że nie może po prostu wydać polecenia konkretnym firmom, aby dokonały inwestycji na wskazaną przez siebie skalę. „W tej chwili Ameryka ma tyle do nadrobienia w stosunku do Chin, że każdy projekt, cokolwiek da się zrobić, jest bardzo potrzebny”, mówi Ronald Scheman, były dyrektor generalny Inter-Amerykańskiej Agencji Współpracy i Rozwoju. Jego zdaniem „warunki gry uległy zmianie i Stany Zjednoczone muszą wymyślić dla siebie nową rolę w Ameryce Łacińskiej, a także stworzyć nowe podstawy partnerstwa z państwami regionu”. Powstaje pytanie, czy też Chinom uda się rozpocząć demontaż amerykańskiej strefy wpływów na zachodniej półkuli, podobnie jak czynią w przypadku rosyjskiego odpowiednika w Azji Centralnej?

Piotr Wołejko

Artykuł ukazał się w tygodniku Polska Zbrojna (41/2011).

Share Button