Narasta presja międzynarodowa (zachodnia) na atak na Syrię. Czarę goryczy przelało zeszłotygodniowe użycie broni chemicznej przeciwko cywilom, w efekcie którego zginęły setki osób. Dokładna liczba ofiar, jak też szczegóły dotyczące użycia broni masowego rażenia nie są znane. Sam atak w Ghouta jest bardzo tajemniczy – czy Assad zdecydowałby się użyć gazu bojowego w tym samym momencie, w którym do jego kraju przybywają inspektorzy ONZ, mający zbadać przypadki wcześniejszego użycia BMR? Czy Assad sprawdzałby, po raz kolejny, „czerwoną linię” prezydenta Obamy?
W przypadku Syrii, w szczególności po wspomnianym wyżej incydencie z gazem bojowym, powracają echa kampanii medialnej przeciwko Irakowi z 2002 i 2003 r. Mieliśmy wówczas do czynienia z bezprecedensową kampanią propagandową, opartą na kłamstwach, sfabrykowanych dowodach i zeznaniach ludzi o wątpliwej wiarygodności. Wszystko podciągano pod jedną tezę – Irak posiada broń masowego rażenia, może ją w każdej chwili użyć, a jakby tego było mało, Saddam Husajn współpracuje z Al-Kaidą. Wkrótce po marcowej interwencji z 2003 r. okazało się, że żadnej BMR w Iraku nie było (co potwierdzili wcześniej inspektorzy ONZ), a związki Saddama z Al-Kaidą to bujda na resorach. Czy teraz mamy do czynienia z podobną machiną kłamstw i naciągania faktów pod z góry ustaloną tezę?
W Syrii trwa brutalna wojna domowa. Ba, konflikt syryjski toczy się na wielu poziomach: Assad vs. opozycja, Iran i Syria vs. USA i Izrael, USA vs. Rosja, szyici vs. sunnici, Iran vs. Arabia Saudyjska i Katar, a ostatnio także Hezbollah vs. Al-Kaida. W tej kwadraturze koła wszystkie chwyty są dozwolone, a populacja cywilna stanowi co najwyżej wdzięczny cel ataków. Z Syrii uciekło już ponad 2 mln ludzi, którzy gnieżdżą się w obozach dla uchodźców w Jordanii, Turcji, Iraku czy Libanie. Wielka ucieczka trwa w najlepsze.
Czy w takiej sytuacji czas na interwencję Zachodu? Obalenie Assada, które musi być dalekosiężnym celem każdej poważnej interwencji, to dopiero początek kłopotów. Pytanie, jak przywrócić ład w Syrii to zadanie dla kandydatów na pokojowego Nobla. Bez długotrwałej okupacji kraju przez siły zewnętrzne nie ma mowy o jakimkolwiek procesie politycznym (czego doświadcza Libia). A nawet przy okupacji nation building wcale nie musi się udać. Nie udał się w Afganistanie, nie udał w Iraku, dlaczego miałby udać się akurat w Syrii? Tym bardziej, że sąsiedzi Syrii (Liban, Irak) mają poważne problemy wewnętrzne, a rozmaite grupy zbrojne mogą swobodnie przemieszczać się przez – w sumie wirtualne – granice. Mało kto o tym mówi, lecz w Iraku giną w ostatnich miesiącach setki ludzi. W niektórych miesiącach nawet ponad 1000 osób traci życie. Tam też, podobnie jak w Libanie, konflikt sunnicko-szyicki zbiera krwawe żniwo. Pacyfikując Syrię należałoby także spacyfikować niespokojnych sąsiadów.
Na pełnoprawną wojnę z wykorzystaniem tysięcy, czy dziesiątek tysięcy żołnierzy nikt nie ma ochoty. Na pewno nie Barack Obama, który wycofał wojska z Iraku, a wkrótce (koniec 2014 r.) wycofa je z Afganistanu. Wiadomo, że to Amerykanie musieliby zapewnić gros potencjału wojskowego, a sojusznicy dodadzą coś na miarę swoich możliwości, które nie są zbyt duże. Zarówno Biały Dom, jak i Pentagon nie palą się do interwencji. Oby tak dalej, gdyż nie ma ona większych szans na jakikolwiek happy end. Niektórzy twierdzą, że jedyna rozważana na poważnie opcja wojskowa to atak „odwetowy” na ograniczoną skalę. Jego celem byłoby pokazanie Assadowi, że użycie broni masowego rażenia „nie przejdzie”. Taki gest niewiele kosztuje. Pokazałby natomiast, że „czerwona linia” to nie blef.
Zwolenników interwencji w Syrii zawsze pytam o to, jaki ma być jej końcowy efekt. Jaki jest plan, jakie są wyjścia awaryjne? Lekcje ostatniej dekady (Afganistan, Irak, Libia) nie napawają optymizmem. A Afganistan już wkrótce da nam popalić. Po ponad dekadzie okupacji będziemy musieli przyznać, że niewiele tam osiągnęliśmy. Ba, w ostateczności zapewne „oddamy” władzę tym, których w 2001 r. obalaliśmy w ekspresowej i efektownej wojnie. Zdmuchnięcie Assada to też kwestia tygodni. Tylko co potem?
Piotr Wołejko