Iracki błąd. W rocznicę kłamstw Powella w ONZ.

Jan Barańczak na swoim blogu Bookistan przypomniał wydarzenie bez precedensu w najnowszej historii świata. W pierwszym tygodniu lutego 2003 roku sekretarz stanu USA Colin Powell przekonywał na forum ONZ o konieczności inwazji na Irak i obalenia reżimu Saddama Husajna. Powell przedstawiał całą masę rzekomych dowodów na posiadanie, produkcję oraz zagrożenie użycia broni masowego rażenia przez irackiego dyktatora. Jedynym właściwym posunięciem, zdaniem przedstawiciela Stanów Zjednoczonych, było obalenie Husajna i uratowanie w ten sposób pokoju na świecie.

grafikaJak się później okazało, żadnej broni masowego rażenia w Iraku nie było, a Saddam nie wspierał Al-Kaidy. Wykorzystane przez Powella dowody okazały się zbiorem kłamstw i półprawd, po prostu jedną wielką manipulacją. Wojna iracka okazała się zaś dla Stanów Zjednoczonych bardzo kosztowną operacją: zginęło ponad cztery tysiące żołnierzy, wydano setki miliardów dolarów. Co więcej, iracka eskapada odciągnęła uwagę Waszyngtonu od pierwotnego teatru zmagań z globalnym terroryzmem – Afganistanu. W efekcie okupacja tego kraju trwa do dziś, choć wojna zakończyła się jeszcze w 2001 roku.

U podstaw wojny irackiej leżało wiele założeń. Administracja Busha myślała, że uda się siłą obalać bliskowschodnie reżimy i nieść w ten sposób demokrację w skonfliktowanym i zapalnym regionie świata. Swoją rolę odegrała także ropa naftowa oraz kluczowe położenie Iraku w sercu Bliskiego Wschodu. Z Iraku można było szachować kolejny nieprzyjazny reżim, w Iranie, a także umocnić swoją obecność w Zatoce Perskiej. Istotny wpływ na podjęcie decyzji o obaleniu Saddama i okupacji Iraku odegrały także interesy Izraela. Państwo Żydowskie postrzegało Bagdad jako zagrożenie dla swej egzystencji. Przynajmniej tak postrzegali sytuację wpływowi izraelscy politycy oraz ich przyjaciele w USA.

Wojna była prowadzona pod sztandarem i przez neokonserwatystów w Waszyngtonie, którzy zdobyli ogromne wpływy w republikańskiej administracji Georga W. Busha. Neokoni byli także architektami inwazji na Irak, położyli pod nią „naukowe” fundamenty. Jak bardzo mylili się w swych założeniach, widać dzisiaj bardzo dobrze. Jeden z głównych oponentów polityki neokonserwatywnej, reprezentujący realistyczną szkołę stosunków międzynarodowych Stephen M. Walt mówi dzisiaj, że neokonserwatyści mylili się prawie we wszystkim przez ostatnie kilkanaście lat. Mimo to, nigdy nie przyznali się do błędów. Ba, mają się całkiem dobrze i nadal dominują w przestrzeni medialnej oraz, chyba, w politycznej.

Fiasko myśli neokonserwatywnej, według realistów takich jak wspomniany już Walt czy John J. Mearsheimer polega na odrzuceniu realiów i innych, niż wykorzystanie siły w postaci inwazji na kraje trzecie, instrumentów przez supermocarstwo jakim są Stany Zjednoczone. Jeszcze w lutym 2003 roku Mearsheimer i Walt pisali na łamach New York Timesa, że atak na Irak jest niepotrzebny, że można ewentualne wrogie działania Iraku powstrzymywać w inny sposób i że wojna okaże się bardzo kosztowna. Warto przeczytać podlinkowany PDF, ponieważ dwaj realiści mieli rację co do joty.

Więcej, artykuł Walta i Mearsheimera powinien być dla wszystkich ostrzeżeniem przed nawoływaniem do lub wspieraniem ataku na Iran (jego instalacje nuklearne, a może także na infrastrukturę Korpusu Strażników Rewolucji). Ogólna wymowa tekstu sprzed siedmiu lat idealnie pasuje do Iranu, wystarczy podstawić Teheran w miejsce Bagdadu. Stany Zjednoczone (a także świat) mogą skutecznie powstrzymywać Iran i jego ewentualne wrogie zamiary i działania bez ataku na instalacje nuklearne. Nawet nuklearny Iran nie będzie w stanie zaszkodzić Stanom Zjednoczonym (ani Izraelowi), gdyż potencjalna odpowiedź zaatakowanego będzie dewastująca.

Niestety, Walt, Mearsheimer i inni podobnie myślący eksperci nie mieli w 2003 roku odpowiedniej siły przebicia. Jako wyraz rozpaczy należy potraktować wykupienie przez nich, we wrześniu 2002 roku, ogłoszenia w New York Timesie, w którym wskazują, dlaczego wojna w Iraku nie jest w interesie Stanów Zjednoczonych. Dziś sytuacja jest tylko trochę lepsza, gdyż w amerykańskich mediach ponownie dominuje jastrzębie nastawienie wobec Iranu. Realiści i inni krytycy stawiania sprawy programu atomowego na ostrzu noża znów są zakrzykiwani przez neokonserwatystów i ich przyjaciół.

Scenariusz łudząco przypomina przygotowania do wojny z Irakiem, z tą tylko różnicą, że teraz rozważa się uderzenia punktowe, a nie inwazję na pełną skalę. Jest to jednak niewielka różnica z punktu widzenia skuteczności realizacji zakładanego celu. W Iraku chodziło rzekomo o broń masowego rażenia i Al-Kaidę (no dobrze, w dziesiątej kolejności także o prawa człowieka), w Iranie znowu chodzi o broń masowego rażenia oraz terroryzm (wspieranie chociażby Hezbollahu).

W rocznicę kłamstw Powella naprawdę warto zastanowić się nad rzetelnością dzisiejszych wojennych krzykaczy.

Piotr Wołejko

Share Button