Najbliżsi sprzymierzeńcy i przeciwnicy reżimu syryjskiego (I)

Wojna zastępcza”, jak określił ją Sekretarz Generalny ONZ, trwa w Syrii już ponad półtora roku i stała się areną, na której wszyscy znaczący gracze starają się zaznaczyć swoją pozycję i zabezpieczyć interesy. Stosunkowo sporo mówi się o postawie i reakcjach Stanów Zjednoczonych, krajów Unii Europejskiej, Rosji czy też Chin na wydarzenia mające miejsce w Syrii. Poniższy artykuł skupia się natomiast na dosłownie najbliższych sprzymierzeńcach i przeciwnikach poszczególnych stron konfliktu, czyli na sąsiadach Syrii.

Przedstawiając genezę konfliktu – w dużym uproszczeniu – należy stwierdzić, iż działania antyrządowe, zainspirowane między innymi przez tzw. „arabską Wiosnę Ludów”, nabrały siły pod koniec stycznia 2011. Mimo podania się syryjskiego rządu do dymisji w marcu 2011 r. oraz zniesienia stanu wojennego, nie wprowadzono znaczących reform, więc protesty wciąż się nasilały. Rząd syryjski, uchodzący za laicki, użył armii narodowej do pacyfikacji demonstracji, argumentując to walką z islamistami. Dość gwałtowne demonstracje zamieniły się w otwarty konflikt zbrojny. Obecnie, biorąc pod uwagę antagonizmy powstałe w wyniku prowadzonych walk, oraz zaangażowanie po obu stronach konfliktu mocarstw trzecich, chcących przemodelować Bliski Wschód według swoich interesów, pokojowe rozwiązanie wydaje się niezwykle trudne, jeżeli nie niemożliwe.

Kto w regionie wspiera Baszara Al-Asada ?

Na sympatie i antagonizmy uwidaczniające się pomiędzy poszczególnymi państwami istotny wpływ ma przynależność do konkretnych grup etnicznych i odłamów islamu. W momencie rozpoczęcia konfliktu Syria rządzona była przez „alawitów” (odłam szyitów, stanowiący około 10-12% populacji kraju), a jej największym sojusznikiem w regionie był, i wciąż jest Iran – rządzony również przez szyitów. Kolejnym punktem wspólnym Iranu i Syrii są zbliżone postawy względem innych państw na arenie międzynarodowej. Gdy w sierpniu z Teheranu do Damaszku przybył Saeed Jalili, jeden z doradców ajatollaha Alego Chameneiego, stwierdził on, że „to co ma miejsce w Syrii, nie wynika z problemów wewnętrznych (…) jest to konflikt pomiędzy osią oporu, a jej wrogami w regionie i na świecie”. Wrogów tych upatrywać należy przede wszystkim w postaci Izraela i Stanów Zjednoczonych, jednak nie tylko. Państwa, które przyłączyły się do dotkliwych sankcji ekonomicznych nałożonych na Iran, które mają na celu uniemożliwienie kontynuacji prac nad programem nuklearnym, oraz państwa znajdujące się pod rządami sunnitów z Arabią Saudyjską na czele, również nie cieszą się specjalną sympatią rządu irańskiego.

Strata Syrii byłaby dla Teheranu o tyle boleśniejsza, iż straci na tym ich wspólny sprzymierzeniec w regionie – Hezbollah, wspierany do tej pory zarówno przez Iran jak i Baszara Asada.

Działania dyplomatyczne Iranu

Początkowo pomoc Teheranu ograniczała się do działań dyplomatycznych. Podczas wystąpień na forum organizacji międzynarodowych reprezentanci Iranu bronili rządu syryjskiego, usprawiedliwiając działania prowadzone przeciw „uzbrojonym terrorystom”. Wraz z eskalacją konfliktu nawet Iran nie był jednak w stanie dłużej bronić Syrii i zapobiec jej zawieszeniu w prawach członka Organizacji Współpracy Islamskiej.

Iran kontynuuje jednak działania dyplomatyczne na innych frontach. W sierpniu bieżącego roku w Teheranie, odbył się szczyt Ruchu Państw Niezaangażowanych (powstał on w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, skupiając państwa, które za cel stawiały sobie zachowanie neutralności wobec bloków komunistycznego i kapitalistycznego podczas zimnej wojny). Wydawać by się mogło, że Ruch stracił rację bytu, niemniej jednak jego działalność jest kontynuowana po dziś dzień. Na chwilę obecną składa się z ponad 100 państw w randze członków, kilkudziesięciu w randze obserwatorów i kilkunastu w randze gości. Na forum Ruchu Iran stara się stworzyć poparcie dla reżimu Asada oraz dla własnego programu nuklearnego.  Do tej pory Teheranowi udało się uzyskać poparcie Kuby, Wenezueli i kilku innych państw kierowanych głównie nastrojami antyamerykańskimi. Brazylia oraz Indie natomiast nie wyraziły w tych kwestiach ani swojego poparcia, ani dezaprobaty.

Działania materialne

Działania Iranu nie ograniczają się oczywiście do działań czysto dyplomatycznych. Wspiera on Asada również w sposób jak najbardziej materialny. Do Syrii kierowane są środki finansowe oraz dostawy ropy naftowej. Wysyłany też jest sprzęt elektroniczny do prowadzenia rozpoznania, a także instruktorzy, którzy szkolą syryjskich oficerów (głównie w tym, jak skutecznie prowadzić walkę z rebeliantami). Już od jakiegoś czasu mówiło się również o bezpośrednim udziale wojsk irańskich w tłumieniu rebelii. Strona antyrządowa wielokrotnie informowała, że w szeregach armii syryjskiej słyszano język perski, i że Irańczycy brali udział w tłumieniu demonstracji. Informacje te nasiliły się pod koniec lipca, kiedy to Wolna Armia Syrii oznajmiła światu, że schwytała kilkudziesięciu żołnierzy irańskich, walczących w szeregach armii Asada. Iran jednak zaprzeczył tym informacjom i stwierdził, że zatrzymani mężczyźni nie są żołnierzami irańskimi.

Regionalny front anty-rządowy

Innym państwem regionu, zaangażowanym w wewnętrzne sprawy Syrii na równi z Iranem, jest Turcja. Stosunek Ankary do rządów Asada nie jest bynajmniej niezmienny od samego początku konfliktu. Wręcz przeciwnie, zmienił się dość znacznie na przestrzeni kilkunastu miesięcy.

Początkowo Turcja, której bliżej było do strony rządowej, zachęcała do negocjacji z opozycją i wprowadzenia niezbędnych reform. Z biegiem czasu politycy tureccy coraz donioślej nawoływali do zmiany reżimu i zaprowadzenia pokoju. Po incydentach mających miejsce w ostatnich tygodniach na granicy syryjsko-tureckiej napięcie pomiędzy Damaszkiem, a Ankarą sięga już zenitu. Powszechnie wiadomo, iż na terenach przygranicznych między Syrią i Turcją zlokalizowana jest większość baz rebeliantów, i to przez turecką granicę dostarczana jest rebeliantom broń zakupiona za pieniądze Arabii Saudyjskiej czy Kataru. To również przez granicę z Turcją przechodzi większość uchodźców.

Ankara w sowich działaniach musi jednak być bardzo ostrożna. Decentralizacja władzy w Damaszku na dłuższą metę jest dla Turcji bardzo niebezpieczna, a to czego świadkami właśnie jesteśmy jest efektem destabilizacji sytuacji w Syrii. Od 3 października, kiedy to doszło do ataku artyleryjskiego na turecką miejscowość przeprowadzonego z terytorium Syrii możemy mówić o prowadzeniu niemalże regularnego ostrzału między sąsiadami. Doniesienia o ruchach armii tureckiej połączone z przychyleniem się przez turecki parlament do wniosku o zezwolenie na użycie armii w sytuacji zagrożenia niepodległości nie napełniają optymizmem. Co prawda w swoim komunikacie rząd turecki zapewnia, iż „Turcja sama zdecyduje kiedy sytuacja wymagać będzie podjęcia działań na które wyraził zgodę parlament. Nikt nie powinien uważać, że wyrażona zgoda automatycznie spowoduje rozpoczęcie wojny”, jednak w tym samym oświadczeniu  przypomina się, że Turcja „jest bardziej wrażliwa w kwestii swojej niepodległości i suwerenności niż większość innych państw”.

Czytaj więcej o napiętej sytuacji na linii Turcja-Syria

Powodów dla których Turcja nie może pozwolić na destabilizację Syrii jest kilka, ale chyba najpoważniejszym z nich jest kwestia Kurdów. Mniejszość kurdyjska w Syrii (około 10-15% ludności), korzystając z zamieszania wywołanego rebelią oraz odwrotu armii rządowej, postanowiła przejąć lokalną władzę. Z całą pewnością wydarzenia te nie są na rękę Turcji, która zmaga się z separatystami kurdyjskimi na własnym podwórku. Partia Pracujących Kurdystanu będąca w stanie wojny z Ankarą od roku 1984 reaguje na wydarzenia po syryjskiej stronie granicy i w ciągu ostatnich miesięcy zintensyfikowała swoje działania na terenie Turcji.

Niepodległe państwo Kurdów, powstałe na terenie dzisiejszej Syrii, czy twór podobny do tego z jakim mamy do czynienia w Iraku w postaci autonomicznego Regionu Kurdystanu, byłoby wręcz idealną bazą wypadową dla działalności terrorystycznej wymierzonej w Ankarę. O tym, jak poważnie całą sytuację traktuje strona turecka, świadczyć mogą słowa ministra spraw zagranicznych Ahmeta Davutoglu, twierdzącego iż „żadnej organizacji terrorystycznej, roszczącej sobie prawa do reprezentowania naszych kurdyjskich braci, czy to PPK, czy Al-Kaidzie, nie pozwolimy na zainstalowanie się przy naszych granicach”.

Analizując postawę Turcji  musimy mieć na uwadze jeszcze przynajmniej dwa czynniki. Po pierwsze, Turcja – regionalne mocarstwo chcące uchodzić za przykład prawidłowo działającego rządu islamsko-demokratycznego, oraz członek NATO – w przypadku ewentualnej interwencji międzynarodowej w Syrii znajdzie się na pierwszej linii frontu.

Po drugie, nie możemy ignorować ocieplania się stosunków Turcji ze Stanami Zjednoczonymi. Podczas ostatniej wizyty Sekretarz Stanu USA Hillary Clinton w Ankarze  zapowiedziała ona powołanie specjalnej komisji złożonej zarówno z żołnierzy, analityków,  jak i z polityków, której celem jest przyśpieszenie upadku reżimu Asada. Wydaje się, że Stany Zjednoczone nie chcą powtórzyć scenariusza irackiego,  kiedy to całkowicie zniszczono państwowe i polityczne struktury reżimu Saddama Husajna, co doprowadziło do destabilizacji kraju. Dużo lepszym pomysłem wydaje się stworzenie stabilnej siły kierowanej przez sojuszników z Ankary, posiadającej jednocześnie mandat Ligi Arabskiej i  zdolnej do opanowania chęci zemsty na tle religijnym i etnicznym, a także zapobiegnięcia fragmentacji Syrii.

Koniec części pierwszej. W części drugiej analiza postawy państw neutralnych – Iraku i Libanu oraz podsumowanie.

 

Adam Dąbrowski – początkujący bloger, z wykształcenia prawnik, fan międzynarodowego prawa publicznego, czytelnik bloga Dyplomacja.

Share Button