Nacjonalizm to problem na skalę globalną

Nacjonaliści i populiści mogą odnieść wielki sukces w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego. Po 25 maja nawet 1/6 posłów może być przeciwna istnieniu tej instytucji, a także całej Unii Europejskiej. Nacjonaliści mają się świetnie w Wielkiej Brytanii (UKIP), we Francji (Front Narodowy), w Holandii, w Austrii, w Danii, w Finlandii, na Węgrzech, a kto wie – może również w Polsce. Jednak nacjonalizm kwitnie nie tylko w UE. Ma się świetnie w Rosji czy w Chinach, a z tym ostatnim państwem należy wiązać wzrost nastrojów nacjonalistycznych w Japonii, Wietnamie czy na Filipinach. Europejski wynalazek, jakim jest nacjonalizm, może po raz kolejny zagrozić bezpieczeństwu międzynarodowemu i przyczynić się do śmierci milionów osób.

Historia jest najlepszym nauczycielem, ale ma najgorszych uczniów

Powyższy podtytuł to słowa wypowiedziane przez Indirę Gandhi, wieloletnią premier Indii. Świetnie podsumowała ona fakt, iż elity władzy, nawet jeśli zdają sobie sprawę z historycznych doświadczeń, nie biorą ich pod uwagę we własnych kalkulacjach. Liczy się tylko „tu i teraz”, liczy się władza – jej zdobycie, utrzymanie, poszerzenie jej zakresu. Nikt nie patrzy na koszta, chociaż historia wystawia bolesne rachunki.

Gdy po aneksji Krymu i szerzeniu chaosu na wschodzie Ukrainy notowania prezydenta Rosji Władimira Putina podskoczyły do poziomu ponad 70 procent, poczułem niepokój. Zagrał tu szereg czynników, spośród których część jest uniwersalna (m.in. w sytuacjach kryzysowych obywatele skupiają się wokół władzy), a część wynika z rosyjskiej specyfiki (m.in. sprawna machina propagandowa kontrolowana przez Putina, nostalgia za utraconym imperium, wbite głęboko w świadomość poczucie zagrożenia ze strony Zachodu – głównie USA). Odwoływanie się do argumentum ad hitlerum, czyli porównywanie do Hitlera i jego poczynań, jest niczym użycie bomby atomowej, ale w nazistowskich Niemczech, po zdławieniu opozycji i przejęciu pełnej kontroli nad krajem i obywatelami, Hitler cieszył się podobnym poparciem – tak samo, jak jego plany. A wiemy, jakie one były – aneksja Austrii, Czech, zajęcie Polski i wojna z ZSRR (poprzedzona taktycznym sojuszem – tutaj warto pamiętać o aktualnym ociepleniu sino-rosyjskim, które przez część ekspertów jest błędnie interpretowane).

Ferwor nacjonalistyczny obserwujemy również w Azji. Prym wiodą Chiny, które – po zrzuceniu maski „harmonijnego rozwoju” i porzuceniu dyrektyw Deng Xiaopinga – rozpychają się w regionie ze swoimi roszczeniami terytorialnymi. A że mają spory terytorialne w zasadzie ze wszystkimi otaczającymi je państwami, sytuacja jest bardzo napięta. Tym bardziej, że te państwa – przynajmniej część z nich – nie zamierzają ustępować Pekinowi ani o jotę, zarówno jeśli chodzi o sporne obszary (akweny), jak też o poziom nakręcenia nacjonalistycznego bębenka. Na pierwszy szereg wychodzi tu Japonia (silne tradycje nacjonalistyczne + obecny rząd premiera Abe, który prezentuje twarde stanowisko wobec Chin) oraz Wietnam. Ten ostatni kraj znalazł się ostatnio w centrum uwagi, gdy najpierw wysłał swój flotę przeciw chińskim okrętom, które – skutecznie – eskortowały platformę wiertniczą. Chińczycy przegonili wietnamskie okręty i prowadzą prace wiertnicze na spornym obszarze wokół Wysp Paracelskich. W reakcji na te wydarzenia w Wietnamie miały miejsce gwałtowne protesty, podczas których atakowano (i podpalano) chińskie (i nie tylko) fabryki. Zginęło kilkadziesiąt osób, a setki Chińczyków opuszczają Wietnam. Reakcja Chin była do przewidzenia – to Stany Zjednoczone przyczyniają się do pogłębienia kryzysu, powiedział jeden z chińskich generałów. To jasny sygnał, żeby jedyny kraj, który mógłby powstrzymać chińskie ambicje terytorialne, trzymał się z daleka. Więcej o problemach Azji z nacjonalizmem znajdziecie tutaj.

Powstrzymać nacjonalistyczną falę

Nacjonalizm, który ponownie podnosi głowę w Europie, zagraża bezpieczeństwu Azji, a już dziś zbiera krwawe żniwo w Afryce, powinien zostać powstrzymany. W innym przypadku agresywna i wyrazista mniejszość może zagarnąć kontrolę nad apatyczną milczącą większością. Hitler wcale nie cieszył się powszechnym poparciem. Jego wyniki wyborcze nie zachwycały, a dopiero eliminacja politycznych oponentów pozwoliła mu skonsolidować władzę – zbudować machinę propagandową i struktury państwa policyjnego, gdzie jakikolwiek sprzeciw był uważany za niepatriotyczny, a przez to surowo karany.

Demokracja to, jak powiedział Winston Churchill, najgorsza forma rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. Nacjonalizm nabiera wiatru w żagle w warunkach demokratycznych, gdyż bez skrępowania korzysta z prawnych gwarancji (jak wolność słowa, swoboda zrzeszania się, prawo do manifestacji) ustroju, który de facto zamierza obalić. Tak to władzy doszli Hitler czy Mussolini. Pozostałe siły polityczne nie były w stanie postawić tamy nacjonalistom. Wydawało im się, że są niegroźni, nie do końca poważni, a więc możliwi do kontrolowania. Historia pokazała, jak bardzo się mylili.

Brunatna fala wzbiera w Europie, a nacjonalizm kwitnie także w innych regionach. Nacjonalizm w najgorszym wydaniu – ksenofobiczny, opierający się na poczuciu, że my jesteśmy lepsi (bardziej wartościowi) od innych, a ci inni są od nas gorsi, a do tego niebezpieczni. Nacjonalizm, który jest skrajnie niechętny wobec mniejszości (szeroko rozumianych), odmienności, pluralizmu, obcych. Nacjonalizm podszyty poczuciem krzywdy (najczęściej wywołanym przez podmioty zewnętrzne), a więc skłonny do wzięcia rewanżu. Jest to więc nacjonalizm agresywny, destrukcyjny, a przez to szalenie niebezpieczny. Zdolny do podpalenia świata bądź jego części. Po raz kolejny.

Piotr Wołejko

Share Button