Mozolna wspinaczka na Bliskim Wschodzie

Ludzie, którzy profesjonalnie zajmują się wspinaczką cechują się uporem i wielką cierpliwością. Doświadczenie nauczyło ich szacunku do gór oraz natury. Nie lekceważą oni pogody, a najmniejsza chmurka na niebie wzmaga ich koncentrację. Maksyma wspinaczy głosi, że chmury są zawsze groźniejsze, niż wyglądają. Jeśli wyglądają groźnie, takie właśnie będą; jeśli nie sprawiają wrażenia niebezpiecznych, nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Wspinacze cenią planowanie i strategię, wiedzą gdzie i kiedy rozbić obóz, a sztuka przetrwania płynie w ich krwi.

Powyższy górski wstęp jak ulał pasuje do procesu, który powoli toczy się na Bliskim Wschodzie. Niemalże miesiąc temu pisałem o wznowieniu rozmów Syrii z Izraelem, które docelowo mają doprowadzić do zawarcia pokoju pomiędzy tymi państwami. Mimo podania kilku interesujących faktów, wspierających moją tezę (wizyta ważnych członków rządu w Iraku, pogłoski o żądaniach stonowania retoryki przez przebywającego w Damaszku szefa Hamasu, mianowanie nowego ambasadora syryjskiego w Jordanii i postawienie na Amman jako na pośrednika w negocjacjach z Izraelem, dwukrotne wizyty amerykańskich wysłanników w przeciągu zaledwie kilku tygodni), większość komentatorów pozostawała sceptyczna.

Zdaje się jednak, że coś jest na rzeczy i nowe otwarcie syryjsko-izraelskie właśnie się rozpoczyna. Po wizycie w Waszyngtonie i spotkaniu z prezydentem Obamą izraelski premier Beniamin Netanyahu stwierdził, że pokój z Syrią jest możliwy i należy usiąść do stołu negocjacyjnego „bez żadnych warunków wstępnych„. Ostatnie sformułowanie wyraźnie skierowane było do syryjskiego przywódcy Baszara Assada, który – zgodnie z tradycją sięgającą 1967 roku – domaga się zwrotu Wzgórz Golan jako warunku wstępnego do rozpoczęcia rozmów. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że Damaszek złagodził retorykę i nie stawia już żadnych warunków wstępnych. Mówiąc krótko, przynajmniej oficjalne stanowisko Izraela i Syrii w kwestii rozmów jest zbieżne – są one możliwe bez warunków wstępnych.

Jak to w górach bywa, każdy obłoczek na niebie może zwiastować kłopoty. Netanyahu dodał, że „porozumienie pokojowe musi uwzględniać potrzeby izraelskiego bezpieczeństwa„. Można to odbierać jako zawoalowaną groźbę odmowy jakichkolwiek poważnych rozmów na temat zwrotu Wzgórz Golan, uważanych za strategicznie kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa Izraela. Warto przypomnieć, co zaledwie rok temu – wówczas jako lider największej partii opozycyjnej – Netanyahu mówił o porozumieniu z Syrią: „Nie możemy oddać Wzgórz Golan ze względu na ich strategiczną wagę. Nie możemy zawrzeć porozumienia pokojowego z dyktaturą, ponieważ tego pokoju nie  będziemy w stanie obronić„.

Co więcej, Izraelczycy wskazują, że nie można prowadzić rozmów pokojowych z Assadem, dopóki jego kraj wspiera Hezbollah, Hamas i Islamski Dżihad. Jak twierdzi izraelski wiceminister spraw zagranicznych „Assad jest zainteresowany wyłącznie zakończeniem izolacji Syrii na arenie międzynarodowej„. W cytowanym powyżej artykule w gazecie Haaretz znajduje się także inna interesująca wypowiedź Bibiego Netanyahu, w której stwierdza on, że oddanie Wzgórz Golan oznacza umieszczenie Izraela na linii frontu z Iranem (bliskim sojusznikiem Syrii).

Mimo ostrej retoryki prawicowego rządu, reprezentowanego przez premiera Netanyahu i ministra spraw zagranicznych Awigdora Liebermana, nie zamierzją oni odrzucić możliwości zawarcia pokoju z Syrią. Stany Zjednoczone także. Wkrótce Damaszek odwiedzi delegacja wojskowa z Ameryki, co można odczytać jako kolejny znak świadczący o wielkim zaangażowaniu Waszyngtonu w rozerwanie więzi łączących Syrię z Iranem. Naturalną konsekwencją rozbicia wspomnianego sojuszu byłby właśnie pokój Syrii z Izraelem i przejście Damaszku na bardziej pragmatyczne pozycje. Ostatnio mamy do czynienia także z pewnym zbliżeniem Syrii z Turcją, drugim najistotniejszym proamerykańskim państwem regionu.

Izrael może czuć się zobligowany do bardziej poważnego potraktowania nadarzającej się okazji do rozmów z Syrią, gdyż – jak się powszechnie uważa w Jerozolimie – Stany Zjednoczone dystansują się od swojego strategicznego partnera. Zapewnienia Baracka Obamy podczas jego przemówienia w Kairze mogą być tylko pięknymi słowami, za którymi kryje się smutna dla Izraela rzeczywistość – następuje powolna agonia jedynej w swego rodzaju więzi amerykańsko-izraelskiej. Portal DEBKA donosi, że 4 czerwca br. Obama zawarł specjalne porozumienie z Arabią Saudyjską i Rijadem, wymierzone w radykalny islam (Al-Kaida, talibowie) oraz Iran (powstrzymanie tego kraju od uzyskania broni atomowej).

Tym samym uprzywilejowana dotychczas pozycja Izraela odeszłaby do przeszłości, a Stany Zjednoczone zyskałyby większą swobodę manewru w regionie zdominowanym przez kraje arabskie. O korzyściach z takiego rozwoju sytuacji, tj. odseparowaniu interesów amerykańskich od izraelskich na Bliskim Wschodzie wzywali w swojej książce amerykańscy politolodzy John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt (ich przemyślenia podsumowałem w kilku wpisach, które można znaleźć tutaj).

Nie da się jednak ukryć, że wspinaczka dopiero się rozpoczęła i do ewentualnego radosnego zakończenia jest bardzo daleko. Dopóki wszystkie strony zmierzają w jednym kierunku, można oczekiwać postępów. Ciekawe, ile razy warunki okażą się na tyle trudne, że trzeba będzie rozbić obóz i przeczekać niesprzyjającą pogodę. Porozumienie Syrii z Izraelem, o ile nastąpi, będzie dotyczyło wielu elementów, spośród których Wzgórza Golan mogą nie być najbardziej istotnym. Sukces oznaczać będzie poważne przemeblowanie regionu i zmianę układu sił na niekorzyść Iranu.

Czy uda się jednak odseparować rozmowy z Syrią od problemu palestyńskiego, który wydaje się niemożliwy do rozwiązania? Należy postawić także pytanie: co zrobi Iran, aby uniemożliwić ewentualne porozumienie? Czy możliwe zwycięstwo Hezbollahu w zbliżających się wyborach w Libanie nie będzie początkiem końca rozmów izraelsko-syryjskich?

Piotr Wołejko

Share Button