Dziesięć efektów inwazji na Irak w 10. rocznicę tego wydarzenia

Okrągłe rocznice wykorzystuje się zazwyczaj jako okazje do dokonania podsumowań. Grzechem byłoby niewykorzystanie w tym celu 10. rocznicy ataku USA na Irak [polecam infografikę przygotowaną przez portal Polityka Globalna]. Tym bardziej, że efekty tej interwencji są wielowektorowe.

  1. Dobiegł końca krótki okres hegemonii Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej, trwający od rozpadu ZSRR. Amerykanie popisowo roztrwonili szansę wynikającą ze zniknięcia głównego geopolitycznego rywala. Błyskotliwy sukces interwencji w Afganistanie (obalenie talibów w kilka tygodni) wyzwolił w Waszyngtonie poczucie nieskrępowanej potęgi, którą należy wykorzystać do przeprowadzenia wielkich zmian na świecie. Padło na Bliski Wschód. Operacja iracka okazała się dużo dłuższa i kosztowniejsza od jakichkolwiek przewidywań. Co więcej, skupiła zasoby i czas, które można było wykorzystać lepiej, inaczej. W międzyczasie kraje rozwijające się, nie tylko z grupy BRIC(S) wzmocniły się gospodarczo, co przełożyło się na ich rolę w systemie międzynarodowym.
  2. Na Bliskim Wschodzie wzmocniła się pozycja Iranu. Irak był przecież głównym przeciwnikiem reżimu ajatollahów, a państwa te prowadziły krwawą wojnę przez praktycznie całe lata 80. ubiegłego stulecia. W Iraku, po raz pierwszy od XII w., władzę objęli szyici, a więc religijni pobratymcy Irańczyków. Wzrost siły Iranu niepokoi natomiast zarówno Izrael, jak też Arabię Saudyjską i sunnickie monarchie w Zatoce Perskiej.
  3. Przy koncepcji prywatyzacji armii pojawił się znaczący znak zapytania. Chodzi o autorską koncepcję neokonserwatystów z otoczenia prezydenta Busha juniora, m.in. wiceprezydenta Dicka Cheneya, sekretarza obrony Donalda Rumsfelda czy jego zastępcy Paula Wolfowitza, która zakładała przekazywanie szerokiego wachlarza zadań sił zbrojnych prywatnym korporacjom. Pod pięknymi hasłami „niech żołnierze skupią się na tym, do czego zostali wyszkoleni – czyli na walce” oraz „prywatne firmy mogą działać sprawniej i przyczynić się do oszczędności” skrywała się zupełnie inna rzeczywistość. Prywaciarze zarobili dzięki irackiej, a także afgańskiej wojnie setki miliardów dolarów. Tylko koncern KBR (Kellog Brown & Root) uzyskał kontrakty o wartości prawie 40 mld dolarów. Trzy największe firmy „ochroniarskie”: Blackwater, DynCorp i Triple Canopy otrzymały ponad 7 mld dolarów. Nie było taniej, niekoniecznie było też sprawniej. Co więcej, prywatni ochroniarze (zwani najemnikami) działali poza jakimikolwiek zasadami (chociażby prawem wojny). Doprowadziło to do wielu patologii i nadużyć, w tym śmierci cywilów. Na marginesie warto dodać, że zwykli żołnierze z zazdrością patrzyli na kolegów najemników, którzy zarabiali znacznie więcej i byli zazwyczaj lepiej wyposażeni.
  4. Pod jeszcze większym znakiem zapytania stanęła koncepcja nation-building, czyli odbudowy zniszczonych bądź zdegenerowanych struktur państwowych oraz humanitarna interwencja w celu powstrzymania prześladowań politycznych, czystek etnicznych, wojen domowych etc. Tutaj cios nadszedł także ze strony Afganistanu, w którym analogiczna operacja szła jak po grudzie. Różnice kulturowe i brak wiedzy o lokalnych uwarunkowaniach przyczyniły się do popełnienia mnóstwa błędów (w przypadku Iraku m.in. rozwiązania armii), a zasypywanie problemów pieniędzmi nie jest żadnym rozwiązaniem – Irak czy Afganistan to studnie bez dna, w których zmarnowano grube miliardy dolarów. W zasadzie ostatnie udane przypadki nation-building w wykonaniu Amerykanów miały miejsce po II wojnie światowej. Nie jest więc żadnym zaskoczeniem wstrzemięźliwość obecnej administracji USA wobec zaangażowania militarnego w syryjską wojnę domową. Można się spodziewać, że byłaby to kolejna długotrwała i kosztowna operacja, której końcowy efekt będzie daleki od satysfakcjonującego – jak było w przypadku Iraku i będzie w przypadku Afganistanu. Co więcej, zewnętrzny interwenient powinien mieć, jak podkreśla reprezentujący realistyczną szkołę stosunków międzynarodowych prof. Stephen Walt, strategiczny interes w prowadzeniu działań wojennych. W Syrii mają go co najwyżej państwa regionu (i być może Rosja). Walt podaje przykład wsparcia Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej, gdzie w grę wchodziło zdominowanie Europy przez nazistowskie Niemcy, co doprowadziłoby do powstania mocarstwa o hegemonicznej roli w regionie i pretensjach do większej roli globalnej.
  5. Dane wywiadu i materiały wywiadowcze okazały się w przypadku irackich zasobów broni masowego rażenia zupełnie niewiarygodne, co nakazuje daleko idącą wstrzemięźliwość w przypadku kolejnych doniesień, przecieków czy oficjalnych wypowiedzi. Pamiętamy Colina Powella przedstawiającego rzekomo porażające dowody w sprawie Iraku na forum ONZ. Dość szybko okazało się, że wszystko to było bujdą na resorach, podrasowaną pod konkretne zadanie – przekonanie opinii publicznej, w tym wypadku międzynarodowej, o godnych pochwały motywach kierujących Stanami Zjednoczonymi. Dlatego teraz, gdy słyszymy doniesienia o Iranie, programie atomowym i nieuchronności ataku na irańskie instalacje, powinniśmy zachować daleko posunięty sceptycyzm.  Ówcześni (mowa o przedbiegach do inwazji na Irak) apologeci wojny są aktywni również dziś. Na kogo wskażą palcem, gdy uda im się doprowadzić do ataku na Iran?
  6. Inwazja na Irak wywołała również poważny kryzys w stosunkach transatlantyckich. Francja i Niemcy sprzeciwiały się planom USA. Doszło do podziału na kraje „nowej” i „starej” Europy, przy czym ta druga określana była mianem stetryczałej i antyamerykańskiej, a pierwsza okazywała się postępowa i otwarta na współpracę. Jak wiemy, Polska wsparła wówczas USA, stając na czele „nowej” Europy. Niesmak na dłuższy czas pozostał, utrudniając relacje wewnątrzunijne, jak i transatlantyckie. Jak twierdzi wspominany wcześniej prof. Stephen Walt, rolą sojuszników jest służenie dobrą radą. Czasem może zostać wysłuchana. Waszyngton nie chciał słuchać, natomiast nie powinno to nas, Europy, zniechęcać.
  7. W zasadzie samodzielna decyzja Stanów Zjednoczonych, by iść na wojnę z Irakiem Saddama Husajna odcisnęła piętno na arenie międzynarodowej. Rosja czy Chiny zaczęły jeszcze mocniej podkreślać znaczenie zasady suwerenności i jednolitości terytorialnej, reagując wręcz alergicznie na jakiekolwiek działania noszące chociażby pozór ingerencji w tej materii. Oba kraje ugięły się w przypadku Libii, czego gorzko – w szczególności w Moskwie – żałują.
  8. Efektem wojen irackiej i afgańskiej jest też dynamiczny rozwój tzw. asymetrycznych środków prowadzenia walki. I to po obu stronach. Rebelianci, przygnieceni przewagą siły ognia i technologii odpowiadają chociażby tzw. ajdikami (IED – improwizowane ładunki wybuchowe) i krótkotrwałymi, lecz bardzo intensywnymi atakami na patrole (rzadziej na bazy) oraz infiltracją szeregów lokalnych sił sojuszniczych (ataki green-on-blue). Siły okupacyjne korzystają natomiast z samolotów bezzałogowych, które dostarczają materiałów dla wywiadu i żołnierzy na polu walki, a także same mogą przeprowadzać ataki przy użyciu podczepionych rakiet. Intensywnie rozwinęła się również wojna miejska oraz szersza wojna partyzancka i metody ich zwalczania.
  9. Opisane wyżej techniki i doktryny są eksportowane w inne rejony świata. Rozwinął się, teraz już na ogromną skalę, dżihad eksportowy. Nie tylko pojedynczy bojownicy czy niewielkie grupki, ale całe ugrupowania potrafią przemieszczać się z państwa do państwa w celu prowadzenia wojny z siłami utożsamianymi z Zachodem. Za wydarzenia w Mali w istotnej mierze odpowiadają bojownicy z doświadczeniem afgańskim. W Syrii również można zlokalizować siły pochodzące z zewnątrz – przy czym Irak jest oczywistą oczywistością. Wydarzenia z ostatnich lat pokazują, że niewielka, acz dobrze wyszkolona, wyposażona i zdeterminowana grupa, jest w stanie przejąć kontrolę nad znaczącym terytorium, przeprowadzić efektowną akcję zbrojną czy rzucić wyzwanie lokalnym, a nawet zewnętrznym siłom zbrojnym. Korzystając z doświadczenia i wsparcia lokalnych ugrupowań bojownicy mogą też „rozpłynąć się w powietrzu”. Taki scenariusz przerabiamy teraz w Mali, gdzie nie było większych walk podczas interwencji Francuzów. Bojownicy rozpierzchli się na ogromnym terytorium kraju i przeczekują, mniej lub bardziej intensywnie kąsając pojedynczymi atakami, gdy pojawia się szansa na ich przeprowadzenie.
  10. Nie można też nie docenić kosztów, które wygenerowała i jeszcze przez wiele lat będzie generować wojna iracka. Bilionowy dług USA to w dużej mierze „zasługa” Iraku, chociaż wystarczyło nie ciąć podatków bez równoważących cieć po stronie wydatków. Jednak przy bilionach znikają mniejsze koszty – społeczne, dotykające weteranów wojennych i ich najbliższych.

 

Na tym lista się kończy. Zachęcam do rozwijania jej w komentarzach.

Piotr Wołejko

Share Button