Afgańskie ajdiki, czyli kolejny symbol porażki

Wielokrotnie pisałem o Afganistanie i trwającej od 2001 roku okupacji tego kraju. Liczby nie kłamią, o czym wszyscy mogli się przekonać czytając, w lutym 2012 r., analizę tzw. raportu Davisa. Przypomnę, że podpułkownik US Army Daniel Davis zaobserwował „brak sukcesów na praktycznie każdym poziomie„. Wskazywał on też, że wraz ze wzrostem liczebności amerykańskiego (głównie) i sojuszniczych kontyngentów, w istotny sposób wzrasta liczba ofiar po stronie zachodniej koalicji. Tymczasem postępy są iluzoryczne, podobnie jak kontrola nad znaczną częścią afgańskiego terytorium.

Niedoszłe afgańskie przebudzenie

Truizmem jest twierdzenie, że Amerykanie mają zegarki, ale talibowie mają czas. Z każdym rokiem coraz lepiej widać, że okupacja Afganistanu zmierza donikąd. Wysysa tylko znaczne środki z budżetu Stanów Zjednoczonych, a mniejsze sumy z budżetów sojuszników – w tym Polski. Teraz, gdy dobiegła końca misja dodatkowych trzydziestu tysięcy amerykańskich żołnierzy, można powiedzieć, że spróbowano praktycznie wszystkiego, co było możliwe do zrobienia.

Tak zwana surge, czyli wysłanie dodatkowych oddziałów, była powtórką manewru zastosowanego w Iraku. Tam przyniósł on korzystne efekty, jednak fundamentalne znaczenie dla sukcesu miało też tzw. przebudzenie, czyli przekupienie sunnickich plemion i milicji, aby porzucili rebeliantów i terrorystów, w tym tych spod znaku Al-Kaidy i stanęli po stronie Amerykanów. Nie bądźmy naiwni, że sunnitów przekonały opowieści o patriotyzmie, a nie garści pełne dolarów. W Afganistanie tego elementu zabrakło. Po stronie zachodniej koalicji nie opowiedzieli się Pasztunowie, stanowiący większość etniczną w Afganistanie (i istotną mniejszość w sąsiednim Pakistanie).

Pakistan pociąga za sznurki

Co więcej, Pakistańczycy ewidentnie grają na dwa fronty, tzn. podtrzymują więzy z talibami i po cichu liczą na ich powrót do władzy w Kabulu. Islamabad był głównym sponsorem przejęcia władzy w Afganistanie przez talibów w połowie lat 90. ubiegłego stulecia i nie miałby nic przeciwko powtórce z rozrywki. Mimo wielu wad oznaczałoby to, że w Kabulu rządzi przyjazny reżim. A przede wszystkim, reżim wrogi Indiom. Mniej lub bardziej skrywane wsparcie dla talibów od dłuższego czasu jest poważnym problemem w relacjach Pakistanu ze Stanami Zjednoczonymi, ale nie ma co spodziewać się tutaj korzystnego dla USA (i Zachodu) rozstrzygnięcia. Ameryka jest daleko za oceanem, a Indie są przy granicy. Trzeba zrobić wszystko, żeby utrzymać kontrolę nad Afganistanem i ograniczyć interesy Nowego Dehli. Aby to osiągnąć, należy kontrolować Afganistan. Koniec, kropka.

Przez chwilę mogło się wydawać, że zabicie Osamy bin Ladena będzie punktem przełomowym, który nie tylko zawstydzi Pakistańczyków (Osama rezydował w bezpiecznym domu nieopodal pakistańskiej akademii wojskowej w Abbottabadzie) i zada cios Al-Kaidzie i rozmaitym radykałom islamskim w Afganistanie i innych krajach. Była to ułuda. Al-Kaida cały czas się przeobraża i ma się dobrze, otwierając nowe fronty walki z „niewiernymi”. Natomiast w Pakistanie bez żenady fetuje się organizatorów zamachów terrorystycznych z Mumbaju z 2008 roku, a różne ugrupowania terrorystyczne działają często bez większego skrępowania. Duża w tym rola wojskowego wywiadu ISI oraz samej armii, która rządziła przecież Pakistanem przez większą część istnienia pakistańskiego państwa. Niestety, ale grupy zbrojne o radykalno-islamskim zabarwieniu są uznawane przez Pakistan za użyteczne narzędzie asymetrycznej walki z Indiami.

I nie tylko z nimi, ponieważ tak zwany pakistański taliban (dziwny podział, ale przyjmijmy go dla porządku) swobodnie się rozwija i przeprowadza ataki na wojska koalicji i siły afgańskie w Afganistanie. Jednym z głównych narzędzi ataków są tytułowe ajdiki (IED – improwizowane ładunki wybuchowe), których wykorzystanie systematycznie (i w szybkim tempie) rośnie. Są one głównym sprawcą zgonów i ran Amerykanów i Afgańczyków (także cywili). W 2012 roku miało miejsce blisko 15,000 incydentów z „udziałem” ajdików. Jak informuje TIME, w szczycie wojny irackiej było 23,000 ataków z wykorzystaniem IEDs.

Koniec bez happy endu

Wszystko zmierza w kierunku, który przećwiczyli już – ponad dwie dekady temu – Sowieci. Opuszczali kraj w glorii pokonanych, chociaż nie przegrali żadnej bitwy ani nie stracili znaczącej bazy. Przed wycofaniem budowali szkoły, szpitale, drogi, kanalizację, kopali studnie etc. Brzmi znajomo, prawda? Po wycofaniu utrzymywali, zapewniając m.in. pieniądze i broń, marionetkowy rząd. Dopóki ponosili te koszty, rząd trwał na posterunku. Gdy w 1991 r. strumień radzieckiego zaopatrzenia został przerwany przez powstającą na gruzach ZSRR Rosję, po trzech miesiącach po prosowieckim rządzie nie było już śladu. Łudzimy się, że teraz będzie inaczej, ale podstawy do tego są wyjątkowo kruche.

Na dziś zaledwie 1 na 23 brygady afgańskiej armii może prowadzić samodzielne (bez wsparcia sił zachodnich) działanie bojowe. Miliardy dolarów i tysiące żołnierzy (oraz kontraktorów z prywatnych firm wojskowych) nie sprawiły, że Afgańska Armia Narodowa (ANA) urosła w siłę. Nie lepiej jest z policją. I nie będzie o wiele lepiej w 2014 roku, gdy większość zachodnich wojsk wycofa się z Afganistanu. Amerykanie planują zostawić kilka(naście) tysięcy żołnierzy i wspierać rząd Karzaja. Na ile wystarczy im determinacji? Na ile istnieje potrzeba dokonywania takiej inwestycji? Może lepiej porozumieć się z Pakistanem i wynegocjować, że Islamabad będzie starał się temperować radykalizm talibskich władz? W razie porażki, zawsze można wysłać lotnictwo/drony/siły specjalne i zrobić porządek w ramach ograniczonej operacji.

Trzeba pamiętać, że Al-Kaida przeniosła już ciężar swej działalności z Afganistanu (do Jemenu, Somalii, Algierii czy Mali), a celem wojny było rozbicie terrorystów, a nie budowanie nowoczesnego państwa w realiach afgańskich oraz sytuacji nieustannego napięcia w relacjach Pakistanu z Indiami.

Piotr Wołejko

Share Button