Niebezpieczny romans: Pakistan, islamski radykalizm i terroryzm

Na przejściu granicznym w Wagah, między Pakistanem a Indiami, wysadził się w powietrze zamachowiec-samobójca, zabijając przynajmniej 61 osób, a raniąc ponad setkę. Wczoraj w pobliżu przejścia znaleziono IED, improwizowany ładunek wybuchowy. IEDy zabiły setki żołnierzy w Afganistanie, stając się ulubioną bronią talibów w ich walce o ponowną kontrolę nad krajem.

Do zamachu w Wagah przyznały się aż trzy ugrupowania, w tym tzw. pakistańscy talibowie. Atak na przejście graniczne z Indiami wskazuje jednoznacznie, że chodziło o wysłanie sygnału do Nowego Dehli. Pakistan od chwili uzyskania niepodległości w 1947 r. panicznie obawia się większego sąsiada, tworząc różnego rodzaju alternatywne, asymetryczne narzędzia do walki z nim, ponieważ klasyczna, konwencjonalna konfrontacja miałaby fatalne konsekwencje. Paradoksalnie, skonstruowanie przez Pakistan bomby jądrowej nie poprawiło poczucia bezpieczeństwa wśród pakistańskich elit. Do strachu przed Indiami dołączył strach o atom – aby przypadkiem Hindusi czy Amerykanie nie „unieruchomili” tej broni, paraliżując w ten sposób możliwości obronne Islamabadu.

Asymetryczne środki walki

Polityka wspierania radykalnego islamu i ugrupowań islamistycznych sięga lat 70. ubiegłego wieku. Jeszcze przed inwazją Sowietów na Afganistan pakistańska armia rozpoczęła szkolenie takich grup. Można nawet doszukać się argumentów na podparcie teorii, iż Pakistańczycy sprowokowali sowiecką inwazję na Afganistan, a później czerpali z niej największe profity. Stali się bowiem bazą wypadową dla mudżahedinów, którzy byli finansowani przez Saudyjczyków i Amerykanów, a zbrojeni przez tych drugich. Mudżahedini działali w kilku grupach, których powstanie zainicjował Pakistan, sprawując później nad nimi kontrolę. Liczne madrasy, szkoły religijne, na pograniczu afgańsko-pakistańskim od lat 80. dostarczały kolejnych bojowników na front afgański – najpierw do walki z Sowietami, później do walk frakcyjnych między mudżahedinami, a następnie do zwalczania mudżahedinów przez ruch talibów.

Nie można całego zła radykalnego islamu zrzucać na Pakistan. Ruch talibów powstał w Afganistanie i na początku miał lokalny charakter – chodziło o ukrócenie utrudniających normalne życie praktyk mudżahedinów i watażków w okolicach Kandaharu. Pakistan wykorzystał po prostu okazję, wspierając mułłę Omara i jego kolegów. Należy jednak podkreślić, że Pakistan prowadził i nadal prowadzi politykę wspierania radykalnych ugrupowań. W przypadku talibów i Afganistanu chodziło o zabezpieczenie zachodniej flanki i zyskanie strategicznej głębi na wypadek konfrontacji z Indiami. Podobnie pakistańskie interesy w afgańskiej układance reprezentują i realizują siatka Hakkaniego (Hakkania to jedna z głównych madras w pakistańsko-afgańskim dżihadzie, wychowała tysiące bojowników) czy grupa Hekmatjara. W przypadku konfliktu z Indiami, który – według pakistańskiego establishmentu wojskowego – może wybuchnąć w każdej chwili, interesy Pakistanu reprezentują i realizują kaszmirscy bojownicy czy ugrupowania takie jak Laskar-e-Taiba (odpowiedzialna za zamachy w Mumbaju w 2008 r.).

Pakistan mniej lub bardziej kontroluje liczne ugrupowania islamistyczne, stosując wobec nich politykę kija i marchewki. Przetrzymuje bądź więzi bojowników, w tym liderów tych ugrupowań, a nierzadko decyduje się na ich egzekucje. Zbroi i szkoli bojowników, a następnie wypycha ich do Afganistanu, aby walczyli z Amerykanami i rządem w Kabulu. Od czasu do czasu zachęca do takich ataków jak na przejściu granicznym w Wagah, przypominając w ten sposób Indiom o nieustannym zagrożeniu ze strony asymetrycznych narzędzi znajdujących się w pakistańskim arsenale.

Gdy sojusznik jest wrogiem

Strategia wspierania radykałów jest w Pakistanie ugruntowana i głęboko zakorzeniona w armii oraz wywiadzie (głównie w ISI). Nie zmienił tego nawet zamach na World Trade Center w 2001 r. i amerykańska interwencja w Afganistanie. Pakistańczycy na chwilę „docisnęli” islamistów, by z biegiem czasu pozwolić im na działanie, a później intensywnie te działania wspierać. Wiadomo, że Amerykanie kiedyś w końcu wrócą do domu i trzeba być gotowym na wykorzystanie tego momentu na przywrócenie w Kabulu takiego ładu, który zapewni ochronę pakistańskich interesów. Taka dwulicowa polityka, bo przecież Pakistan przedstawiał się jako rzetelny sojusznik USA i Zachodu w wojnie z terrorem, to nic nowego dla Islamabadu. W zasadzie od powstania państwa pakistańskiego retoryka jego przywódców nie znajduje pokrycia w ich czynach. Oficjalny sojusz z USA, który był wyborem geopolitycznym w chwili ogłaszania niepodległości Pakistanu, dezawuowano w oczach opinii publicznej praktycznie od samego początku. Chodziło o to, żeby zyskać wsparcie Ameryki, ale jednocześnie by społeczeństwo tego nie dostrzegało, ani nie doceniało. Pakistan zawsze starał się zaprezentować w Waszyngtonie jako kluczowy partner w kluczowej lokalizacji, a gdy nie otrzymywał wsparcia, na jakie – swoim zdaniem – zasługiwał, wyrażał z tego powodu publicznie głębokie niezadowolenie. Budowano poczucie krzywdy, niedocenienia i zawodu. W tej sytuacji o nastroje antyamerykańskie i antyzachodnie w Pakistanie jest bardzo łatwo.

Po ataku na WTC Pakistan miał wybór i być może jedyną szansę na rezygnację z wspierania radykalnego islamu. Gdy dociskał talibów nie zdecydował się jednak na podobne posunięcie wobec ugrupowań skierowanych przeciwko Indiom. Taka dwoista polityka nie miała większych szans na powodzenie, co dość szybko ukazało się w pełnej krasie. Najpierw pakistańskie prowincje graniczne (z Afganistanem), a później także największe pakistańskie miasta, stały się polem bitwy radykałów z pakistańskim państwem. Liczne zamachy i ataki, także na instalacje wojskowe w Rawalpindi (gdzie mieści się siedziba główna pakistańskich sił zbrojnych) czy Karaczi (atak na bazę morską i lotnisko) pokazały, że niemożliwa jest pełna kontrola nad wspieranymi przez Pakistan terrorystami. Największym zagrożeniem dla Pakistanu stał się, paradoksalnie, ruch talibów. Tak zwani pakistańscy talibowie, wywodzący się z Wazyrystanu, urośli w siłę i od lat przeprowadzają poważne zamachy, uderzając w instytucje państwa pakistańskiego. Być może stoją też za zamachem w Wagah, do czego się zresztą przyznali.

Co zrobić z islamistami?

Historia pakistańskiego wsparcia dla radykalnego islamu, wykorzystywanego jako asymetryczna broń przeciwko Indiom oraz na potrzeby sprawowania kontroli nad Afganistanem, pokazuje to, co historia wsparcia dla tego typu proxy forces pokazała w innych przypadkach. Mianowicie to, że bardzo ciężko jest utrzymać kontrolę nad takimi siłami i powściągać ich działalność, która może zostać skierowana przeciwko tym, którzy siły te pomagali stworzyć. Grupy wypracowują bowiem własne interesy, które realizują, a one mogą stawać się w coraz mniejszym stopniu kompatybilne z interesami twórców tych grup. Grupy usamodzielniają się bądź zyskują coraz większą autonomię. Twórcy grup stają przed dylematem – porzucić coraz bardziej niesubordynowaną grupę, czy mimo wszystko wspierać ją, próbując kierować jej działaniami w pożądaną dla siebie stronę. Pakistańska armia i wywiad wybrały drugą spośród ww. ścieżek. Wydaje się, że rachunek zysków i strat wynikający z tej decyzji coraz bardziej przechyla się w stronę strat. Jednak, nawet gdyby taka decyzja zapadła, próba okiełznania bądź eliminacji stworzonych przez siebie grup nie będzie łatwa do przeprowadzenia. Na razie nie ma w ogóle o czym mówić – pakistańska armia i jej wywiad twardo obstają przy polityce wsparcia dla radykałów. Należy więc spodziewać się kolejnych zamachów takich jak te w Mumbaju, Karaczi, czy najnowszy – w Wagah.

Piotr Wołejko

Share Button