Czytelnicy Dyplomacji wiedzą, że bardzo rzadko decyduję się na podjęcie polemiki z autorem tekstu, który przeczytam. Poruszył mnie jednak, przeczytany w dzisiejszej Rzeczpospolitej, artykuł red. Michała Szułdrzyńskiego zatytułowany Niepodległość w czasach unii bankowej.
Doceniam to, że publicysta „Rz” pochyla się nad zagadnieniem członkostwa Polski w Unii Europejskiej i wynikającymi z tego faktu konsekwencjami. Kryzys finansowy w strefie euro spowodował bowiem konieczność podjęcia daleko idących decyzji, na które dotychczas nie było politycznej zgody. W dużym uproszczeniu sprowadzają się one do zwiększenia koordynacji polityki gospodarczej poszczególnych państw i przyjęciu szeregu reguł, które mają obronić strefę euro przed kolejnymi zawirowaniami finansowymi. Jednak koordynacja oznacza dalsze przekazywanie kompetencji państwowych na poziom ponadnarodowy, często do gremiów o wymyślnej konstrukcji prawnej, które ciężko określić mianem demokratycznie wybranych.
Mniej suwerenności
Rozumiem zastrzeżenia i obawy. Sam również obawiam się, czy podejmowane decyzje są słuszne, a kreacja kolejnych instytucji to właściwa droga. Niedługo ciężko będzie się połapać w całym tym galimatiasie unijnym. Dopóki jednak państwa nie zgodzą się na wzmocnienie roli Komisji Europejskiej, dopóty będą powstawać kolejne komisje, komitety, fundusze i zarządy obsadzane przez technokratów mianowanych przez poszczególne rządy narodowe.
Zarzut stopniowej utraty suwerenności jest słuszny. Mamy jej coraz mniej. Lecz nie jesteśmy w tym stanie rzeczy osamotnieni. Takie są po prostu realia. Nawet najpotężniejsze państwa na świecie, jak Stany Zjednoczone, Chiny czy Niemcy nie są w pełni suwerenne i niezależne. Nie decydują w 100% o swoich sprawach. Ograniczają je nie tylko różnorodne organizacje i instytucje, a także traktaty międzynarodowe, lecz również wydarzenia, na które nie mają większego bądź żadnego wpływu. Przykład – tsunami w Japonii i katastrofa reaktorów elektrowni w Fukushimie, które spowodowały wielomiesięczne opóźnienia w globalnym łańcuchu dostaw, a także zmusiły Japonię do importowania ogromnych ilości energii elektrycznej.
Nikt nie ma więc luksusu pełnej suwerenności. Nie jesteśmy też Wielką Brytanią, nad czym – da się to wyczuć – boleje publicysta „Rz„. Nie możemy sobie pozwolić na stanie z boku, czy za drzwiami. Jakkolwiek nie będziemy się zżymać na taką logikę, obowiązuje nas podejście ujęte w maksymie: jesteśmy przy stole albo w karcie dań. Gospodarka brytyjska poradzi sobie bez UE i poza UE, natomiast gospodarka Polska już niekoniecznie. Dlatego musimy bardzo uważnie balansować pomiędzy głębokim zaangażowaniem a obroną naszych podstawowych interesów. Czasem to zaangażowanie te interesy realizuje, czasem mogłoby im zagrozić. Polska dyplomacja ma pole do popisu, chociażby w negocjowaniu różnego rodzaju opt-outów.
Halo, tu XXI wiek!
Suwerenność jest ograniczana, a luksusu stania z boku nie posiadamy. Co robić? Wywieszać w Warszawie unijne flagi i wstydliwie chować barwy biało-czerwone? Nic z tych rzeczy. Suwerenność jest po prostu inna niż w XVI-XVII wieku, z których wywodzi ją wielu dzisiejszych uczestników debaty poświęconej temu zagadnieniu. Gdy wykuwano zasadę suwerenności, świat był złożony z setek, jak nie tysięcy wysepek suwerenności – tzw. udzielnych księstewek, gdzie szlachcic na zagrodzie bywał równy wojewodzie. Komunikacja i transport były w powijakach, a coś takiego jak gospodarka globalna mogło wydawać się abstrakcją.
W XXI wieku, gdzie komunikacja i transport pozwoliły na stworzenie globalnej gospodarki, czyli systemu współzależności, nie ma miejsca na wyspiarskie rozumienie suwerenności. Tamte czasy nie wrócą, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Dziś suwerenność jest wkładem, którym państwo może dysponować w celu zwiększenia uzyskiwanych korzyści. Wstąpienie do organizacji międzynarodowej, np. Unii Europejskiej czy NATO, jest jak zainwestowanie kapitału w spółkę. Więcej o tym mechanizmie pisałem wraz z Jankiem Barańczakiem w 2009 roku, w Strategii polskiej polityki zagranicznej.
Większe korzyści
Cytowany przez red. Szułdrzyńskiego minister powiada, że suwerennością nikogo nie nakarmimy. Warto te słowa wydrukować i powiesić w ramce na ścianie nad biurkiem. Silne państwo może istnieć nawet wtedy, gdy odda pewną część swych kompetencji organom ponadnarodowym. Jednak dziś może istnieć praktycznie wyłącznie jako część silnej, prężnej organizacji międzynarodowej.
Na luksus dbania bardziej o własną siłę niż o siłę organizacji mogą pozwolić sobie tylko mocarstwa regionalne lub globalne. Inni są silni siłą organizacji, do których należą. Jeśli oddanie części suwerenności pozwala wzmocnić Unię Europejską czy NATO, warto się na to zdecydować. Tak w 2004 roku, jak i dzisiaj, dla UE nie ma alternatywy. Dziś mamy jednak o wiele większy (choć nadal nie taki jak Niemcy czy Francja) wpływ na kierunki rozwoju wspólnoty. Wykorzystajmy to, zamiast stać z boku, jak ci mityczni Brytyjczycy. Mając Kanał, mogą sobie na to pozwolić.
Piotr Wołejko