W przyszłym roku Afganistan powróci na pierwsze strony gazet i skupi uwagę decydentów oraz analityków. W kwietniu 2014 r. odbędą się wybory prezydenckie, po których głową państwa przestanie być Hamid Karzaj. Wyczerpał on limit kadencji i nie może ponownie ubiegać się o reelekcję. Poprzednie wybory (2009 r.) okazały się farsą pełną wszelkich możliwych nadużyć. Karzaj ostatecznie pozostał na stanowisku, gdy z udziału w drugiej turze wyborów zrezygnował Abdullah Abdullah, ex-minister spraw zagranicznych wywodzący się z Sojuszu Północnego.
Dziś Abdullah jest jednym z faworytów do zastąpienia Karzaja. Nie ma to większego znaczenia, gdyż ważniejsze od osoby nowego prezydenta jest wycofanie się wojsk zachodnich z Afganistanu i konsekwencje z tym związane. Czy Stany Zjednoczone pozostawią pod Hindukuszem swoich żołnierzy po 2014 r., a jeśli tak, to ilu? I jakie będą ich możliwości działania? Na ten temat ma wypowiedzieć się najważniejszy organ decyzyjny w Afganistanie – loja dżirga.
Czego chcą Afgańczycy?
Nowy prezydent Afganistanu stanie przed nie lada wyzwaniem – jak utrzymać się przy władzy, a być może przy życiu. Skorumpowana administracja i słabe, niezdyscyplinowane, a przede wszystkim zdemoralizowane siły bezpieczeństwa i afgańska armia, nie wyglądają na godnych rywali dla zdeterminowanych Talibów. Kraj znowu może pogrążyć się w wojnie domowej, w której rozmaici watażkowie i Talibowie będą wyrywać sobie wpływy i połacie terytorium. Rząd w Kabulu na czele z nowym prezydentem będzie zdany na łaskę Amerykanów. Jakby historia zatoczyła koło i wróciły klimaty z przełomu lat 80. i 90. po wycofaniu się Sowietów.
Dobrze wiemy, co wydarzyło się w latach 90. i jakie były tego skutki. Teraz będzie gorzej. Ponad dekada okupacji Afganistanu odcisnęła piętno na niemal każdym mieszkańcu kraju, a możliwość walki z Amerykanami przyciągała i nadal przyciąga tysiące jihadystów z całego świata. Wojna w Afganistanie trwa w zasadzie bez przerwy od 1979 r. – większość ludzi nie zna innych realiów niż wojenne. Są przyzwyczajeni do załatwiania sporów z bronią w ręku, nie znają innego fachu niż walka. Wielu zradykalizowało się pod wpływem radykalnej islamistycznej propagandy oraz obserwacji rzeczywistości. Widzieli, jak postępują zachodni żołnierze i reprezentanci rządu w Kabulu. Mają dość okupacji, dronów, nocnych aresztowań, wymuszeń i korupcji. Większość zapewne nie ucieszy się z powrotu Talibów, ale chcą zmian. Czy uwierzą, że nowy prezydent je wprowadzi i chociaż częściowo uzdrowi sytuację, poprawiając ich byt?
Błędy, wypaczenia i stracone szanse
Przez ponad dekadę zachodnie wojska w Afganistanie zwalczały głównie nie Al-Kaidę i inne ugrupowania terrorystyczne, lecz powstanie zbrojne przeciwko okupacji. Ze względów propagandowych określano wszelkich rebeliantów i przeciwników marionetkowego rządu Karzaja oraz jego obrońców z ISAF mianem Talibów. Talibowie tu, talibowie tam, wszystko to talibowie. Nie miało to jednak większego związku z rzeczywistością. Co więcej, intensyfikacja działań sił specjalnych w Afganistanie (drony, naloty, nocne aresztowania, operacje komandosów) spowodowała radykalny wzrost liczby ofiar wśród cywilów. Jeden zabity niewinny Afgańczyk kreował kilkunastu, kilkudziesięciu czy nawet kilkuset wrogów ISAF, gotowych do odwetu. W skomplikowanej układance etniczno-plemiennej, wspartej tradycyjnymi zasadami honorowymi, zachodni żołnierze poruszali się jak dzieci we mgle. Zamiast spróbować te realia zrozumieć i wykorzystać na swoją korzyść, najczęściej próbowali wyrąbać sobie drogę maczetami. W konsekwencji tzw. bitwa o umysły Afgańczyków została przegrana lata temu.
Można łudzić się, że dziesiątki miliardów dolarów przeznaczonych na odbudowę zniszczonego kraju przysporzyły Zachodowi zwolenników. Na tej pomocy najlepiej skorzystali jednak skorumpowani oficjele każdego szczebla, którzy wywozili pełne dolarów walizki poza Afganistan, urządzając sobie gniazdka w Dubaju czy innych lokalizacjach w Zatoce. Sporo budynków i instalacji zbudowanych ze środków pomocowych nie jest wykorzystywanych (chociażby z powodu braku pieniędzy) bądź zostało zniszczonych. Zastanówmy się, jak przeciętny Afgańczyk odpowiedziałby na pytanie: czy żyje się Panu lepiej niż 2, 5, 10, 15 lat temu?
Talibowie muszą wrócić?
Wycofanie wojsk zachodnich (ew. z wyjątkiem części amerykańskich) z Afganistanu jest pewne. Zmiana na stanowisku prezydenta raczej też. A co z Talibami, niezbędnym elementem układanki? Dotychczasowe próby rozmów z nimi zakończyły się fiaskiem. Głównie dlatego, że Karzaj i Amerykanie rozmawiali z Talibami za swoimi plecami, bez uzgodnień i koordynacji. Co więcej, w rozmowy nie zaangażowano Pakistanu, który jest żywotnie zainteresowany porządkiem w Kabulu po 2014 r. Czasu na przygotowanie i przeprowadzenie kompleksowych rozmów coraz mniej. A nawet jeśli w końcu uda się wynegocjować porozumienie, zorganizować wielką konferencję i zrobić piękne zdjęcia, to nie wiadomo, czy po wycofaniu zachodnich wojsk kompromis się utrzyma. Czy trzeba przypominać rozwój zdarzeń z Wietnamu? Zresztą nawet bez tej analogii trzeba mieć dużo wiary, by uwierzyć w trwałość porozumienia w Afganistanie. O układzie sił tradycyjnie decyduje tam karabin, a nie świstek papieru.
W wymiarze międzynarodowym skutki zmian, które nastąpią w Afganistanie w przyszłym roku, będą znaczące. Pakistan będzie twardo dążył do zabezpieczenia własnych interesów, wspierając swoich faworytów. Po wycofaniu się wojsk Zachodnich większa odpowiedzialność za bezpieczeństwo w regionie spadnie na Rosję. Moskwa postrzega islamski radykalizm za poważne zagrożenie dla stabilności wewnętrznej, a także dla państw Azji Centralnej. Interesy Pakistanu i Rosji mogą okazać się sprzeczne, gdyż Islamabadowi jest z grubsza wszystko jedno, jaką ideologię będzie wyznawać nowa elita rządząca w Kabulu. Może okazać się, że najwygodniejszy dla Pakistanu jest powrót Talibów do władzy. Dla Amerykanów, Rosjan, Hindusów czy Irańczyków byłby to prawdziwy koszmar. Niestety, jest to bodaj najbardziej prawdopodobny scenariusz rozwoju zdarzeń.
Jakie NATO po 2014 r.?
Koniec misji ISAF niesie również istotne konsekwencje dla NATO. W obliczu cięć w budżetach obronnych państw europejskich oraz braku woli politycznej do zaangażowania w wojny ekspedycyjne (vide brak „entuzjazmu” dla interwencji w Syrii, czego głównym wyrazem był sprzeciw brytyjskiego parlamentu), a także rosnącej roli Azji i azjatyckiego układu sił, powstaje pytanie o rolę Sojuszu w najbliższych latach. Na dziś wydaje się, że zmęczone wojnami (Afganistan, Irak – misja nie pod egidą NATO, lecz z udziałem wielu członków Sojuszu) i kryzysem finansowym NATO przejdzie w fazę uśpienia. Nie będzie się wychylać, szukając możliwości do użycia siły w odległych rejonach Azji bądź Afryki, a skupi się na sobie – szukając odpowiedzi na pytanie, jak usprawnić obronę w sytuacji malejących budżetów wojskowych. Szczyt NATO, na którym wszystkie powyższe zagadnienia (i nie tylko) będą omawiane odbędzie się również w 2014 r.
Piotr Wołejko