Kiedy z Ameryki dochodziły coraz gorsze wieści, a instytucje finansowe ogłaszały gigantyczne straty, wykształciła się niezwykła wiara w to, że Chiny mogą powstrzymać świat przed recesją. Państwo Środka miało stać się drugim płucem globalnej gospodarki, a konsumpcja miliarda obywateli postrzegana była jako wybawienie. Dzięki Chinom to, co wyglądało na dłuższe przeziębienie, miało okazać się krótkotrwałym katarem.
Teraz, po serii danych dotyczących chińskiej gospodarki – m.in. spadek produkcji czy ograniczenie importu – stało się jasne, że Chiny nie będą żadnym supermanem, który uratuje świat. Wręcz przeciwnie, problemy z jakimi zmaga się Pekin mogą być o wiele poważniejsze od tych, które trapią Amerykę czy Europę. Brutalna, dla komunistycznych aparatczyków i apologetów chińskiego cudu, prawda o Chinach wychodzi na jaw. Gdy nastąpiło spowolnienie ogólnoświatowej koniunktury potężna gospodarka chińskiego smoka została obnażona.
Zbudowana na eksporcie i bazująca na intensywnym, a nie ekstensywnym modelu, gospodarka Chin nie jest żadnym motorem napędowym gospodarki globalnej. Kiedy importerzy chińskich produktów zacisnęli pasa, Chiny stanęły przed groźbą poważnego załamania. Brak alternatywnych możliwości rozwoju sprawia zaś, że decydenci z Komunistycznej Partii Chin mają twardy orzech do zgryzienia. Jak zapewnić wystarczającą liczbę miejsc pracy dla kilkunastu milionów nowych pracowników rocznie? Jak utrzymać spokój społeczny w obliczu rosnącego bezrobocia i biedy?
Jak to zwykle w przypadku komunistycznych reżimów bywa, Chiny zbudowały tylko piękną fasadę, za którą krył się domek z kart. Ten domek właśnie się rozlatuje. Przedsiębiorstwa ograniczają produkcję w fabrykach i zwalniają pracowników, a jeśli to nie wystarcza, po prostu przestają istnieć. Migracja z biednego, zacofanego zachodu, na prosperujący dotychczas wschód załamuje się. Chińscy konsumenci nie są w stanie zastąpić Amerykanów i Europejczyków. Nie tylko nie dysponują takimi zasobami pieniężnymi, ale w ich kulturze bardzo istotną rolę odgrywa oszczędzanie.
Czy można się temu dziwić, jeśli państwo nie zapewnia tak podstawowych spraw jak ochrona zdrowia czy ubezpieczenia społeczne? Z edukacją także jest marnie. Lepiej więc posiadać własne rezerwy, które można wykorzystać w trudnych chwilach. Zresztą, wielu Chińczyków nie bardzo ma z czego wydawać, gdyż swoje oszczędności (a spora grupa nawet środki pozyskane z kredytów) zainwestowała na giełdzie. Tymczasem indeksy straciły ponad 3/4 wartości, a papierowe zyski wyparowały, wraz z oszczędnościami dziesiątek milionów obywateli.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania, z czego obywatele zwrócą bankom należności z tytułu kredytów? Nie zwrócą. Narasta więc liczba złych długów, choć w Chinach była ona i tak o wiele większa niż na krytykowanym za rozpasanie finansowe Zachodzie. System bankowy Chin, dość szczelnie zamknięty i odizolowany od zachodniego, kontrolowany przez państwo, jest w fatalnym stanie. Brak jasnych reguł i omijanie tych istniejących, a także realizowanie polityki państwa, a nie polityki zdroworozsądkowej oraz kolesiostwo i korupcja – to tylko niektóre przyczyny słabości chińskiego sektora bankowego w szczególności, a finansowego generalnie.
Można się „podniecać” rezerwami finansowymi Chin, które wynoszą między 1,5 a 2 bilionami dolarów. W obliczu potrzeb Chin, pieniądze te mogą szybko się skończyć. Co prawda Pekinowi nie grozi to, co Moskwie, czyli np. obrona kursu słabnącej w dramatycznym tempie waluty (sztywny kurs juana), ale chociażby z racji wielkości populacji, przed Chinami stoi o wiele większe wyzwanie. I tak, zamiast Chiny ratować świat, być może Chiny będą przez świat ratowane.
Piotr Wołejko