Ósmy sierpnia 2008 roku miał być wielkim dniem w historii Chin i ukoronowaniem dekad przemian gospodarczych w Chińskiej Republice Ludowej. Uroczysta inauguracja Igrzysk Olimpijskich i wspaniała ceremonia otwarcia miały przytłoczyć świat i zaprzeć dech w piersiach miliardom ludzi na całym świecie, którzy w telewizji lub internecie śledzili wydarzenia w stolicy Państwa Środka.
Do Pekinu zjechały dziesiątki przywódców z całego globu, prezydenci, premierzy i koronowane głowy. Obecnych jest wielu ministrów oraz oficjeli z federacji państw-uczestników zawodów sportowych. Przygotowanie ceremonii otwarcia pochłonęło miliony dolarów oraz miesiące ciężkiej pracy i żmudnych przygotowań. Ósmy sierpnia miał być dniem wielkości i potęgi Chin – symbolem nowej epoki w polityce globalnej. Tego dnia cały świat miał zobaczyć wielkie i nowoczesne Chiny. Widzowie mieli zostać przytłoczeni i zafascynowani zarazem.
Pekin miał zdominować czołówki serwisów informacyjnych, media elektroniczne i doniesienia agencyjne. Chiny przetrzymały krytykę z powodu łamania praw człowieka w Tybecie, wspierania reżimu Omara al-Bashira w Sudanie (a więc i rzezi w Darfurze) itp. Wszystko w jednym, jasnym i sprecyzowanym celu – pokazać światu potęgę Chin.
Gdyby było mi dane odwiedzić Chiny przed igrzyskami, w trakcie przygotowań oraz tuż przed otwarciem, z pewnością mógłbym na miejscu zobaczyć pęczniejących z dumy mieszkańców oraz wyczuć ich emocje. Niestety, muszę polegać na własnych domysłach i instynkcie. A ten podpowiada mi, że w władze w Pekinie nie posiadają się ze złości. Kierownictwo chińskie musi być wściekłe. Ukradziono im ten jeden jedyny dzień, na który wydano dziesiątki miliardów dolarów, który przygotowywano przez wiele lat.
Chiny są wściekłe, gdyż to nie Pekin a Cchinwali znajduje się na czołówkach mediów całego świata. Nie Pekin, a stolica nieuznawanej przez nikogo Osetii Południowej ukradła Chinom przedstawienie. Nie o ceremonii otwarcia igrzysk, ale o podjazdowej wojence Gruzinów z Osetyńcami oraz wspierającymi ich Rosjanami mówi się teraz najgłośniej. Na pierwszy plan wysunęła się kwestia wojny w miejscu, którego praktycznie nikt nie byłby w stanie wskazać na mapie.
Zamiast meldunków o wielkości Chin i cudowności ceremonii otwarcia przywołuje się słowa Putina i Saakaszwilego, ogłaszających, że ich państwa znajdują się w stanie wojny. Zamiast doniesień o wspaniałości przedstawienia w Pekinie mówi się o rosyjskich ochotnikach (zwanych także najemnikami) spieszących na pomoc Osetii Południowej. Mówi się o rosyjskich nalotach na gruzińskie wsie i bazę lotniczą pod Tbilisi.
Mówi się o rzeczy ważnej. Spór pomiędzy Gruzją a Rosją zaostrzył się i obie strony zdają się iść na całość. Chwilowo przynajmniej prężą muskuły i pokazują, że są zdeterminowane. Scenariusz całej akcji dość przewidywalny. Jednak ofiary – zabici i ranni – są prawdziwe. To nie ćwiczenia, to nie bujdy – to rzeczywistość. Nic dziwnego, że walki o Cchinwali wyparły Pekin z czołówek medialnych.
Piotr Wołejko