Niestałość w poglądach to poważny grzech w polityce. Grzechem o wiele poważniejszym jest jednak nieumiejętność uzasadnienia zmiany poglądów i piątkowa krytyka stanowiska bronionego zacięcie jeszcze w poniedziałek. W polityce amerykańskiej tzw. flip-flopping to zwykle gwóźdź do trumny.
Przekonał się o tym John Kerry w 2004 roku, kiedy nie umiał wiarygodnie uzasadnić swojego sprzeciwu wobec wojny w Iraku, choć jako senator poparł inwazję. Problemy w tegorocznym wyścigu po republikańską nominację miał także ex-gubernator Massachusetts Mitt Romney. Jako gubernator chyba najbardziej liberalnego stanu zmieniał, stosownie do aktualnych potrzeb politycznych, poglądy w tak istotnych dla konserwatywnych wyborców kwestiach jak np. aborcja. Podczas jednej z debat republikański kontrkandydat Mike Huckabee celnie ripostował Romneyowi, gdy ten domagał się, by Huckabee przestał przedstawiać jego stanowisko (Don’t try to characterize my position). Na to Huckabee odparł: which one (które)?
Do Mitta Romneya, tak jak do Johna Kerry’ego w 2004 roku przylgnęło określenie flip-flopper. Oznacza ono praktyczną utratę szans na zwycięstwo, gdyż wyborcy nie lubią polityków niezdecydowanych, wijących się (obłych, jak niegdyś nazywano Aleksandra Kwaśniewskiego) i chwiejących się niczym kurek na kościele.
grafika: washingtonindependent.com
Na obecnym etapie kampanii ani John McCain ani Barack Obama nie wykazali się szczególną skłonnością do częstej zmiany zdania. Ostatnie dni to jednak nadrabianie zaległości przez Obamę, który nie popisuje się stanowczością i stałością i w kwestiach energetycznych. Klip Obamy atakujący McCaina jako kolejnego polityka siedzącego w kieszeni wielkich koncernów naftowych nie okazał się wielkim sukcesem. Sztab McCaina natychmiast skontrował, iż w 2005 roku senator z Arizony głosował przeciwko obniżkom obciążeń fiskalnych dla koncernów naftowych, zaś Obama popierał je.
Propozycja Obamy dotycząca ulżenia Amerykanom z powodu wysokich cen ropy jest kunktatorska i populistyczna. Obama chce obłożyć rekordowe zyski kompanii naftowych podatkiem (windfall tax), z którego zamierza wystawiać obywatelom 1000-dolarowe rabaty na energię. Z drugiej strony kandydat Demokratów zamierza uruchomić strategiczną rezerwę paliwową Stanów Zjednoczonych i wypuścić na rynek 70 milionów baryłek lekkiej ropy (light crude) i w przyszłości zastąpić ją w rezerwie ropą ciężką (heavy crude).
Druga kwestia, w której Obama zmienił zdanie – i to nagle – to offshore drilling, czyli wydobywanie ropy znajdującej się na amerykańskim klifie przybrzeżnym. Całkiem niedawno senator z Illinois zapowiadał, że nie zgodzi się na żadne dodatkowe wydobycie ropy z platform wiertniczych i krytykował McCaina z pozycji zajmowanych przez ekologów i zielonych. Jeszcze kilka dni temu offshore drilling było szkodliwe dla środowiska i niedobre.
Teraz nastąpiła korekta stanowiska, ujmując to delikatnie, i Obama może zgodzić się na ograniczone wydobycie ropy z dna morskiego. Ciekawe, że przeciwniczką takiego rozwiązania jest spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, prominentna Demokratka. Zdecydowane stwierdzenia Pelosi, że nie będzie żadnej ustawy zezwalającej na wydobycie ropy rozmijają się ze stanowiskiem Obamy, być może przyszłego prezydenta.
Sam McCain długo był przeciwny offshore drilling, ale potrafił uzasadnić zmianę stanowiska w sposób prosty i dobitny – wymaga tego trudna sytuacja, gospodarcza, wysokie ceny surowca oraz uzależnienie Stanów od importu ropy. Sondaże wskazują, że zwolennicy wierceń mają przewagę w stosunku 2-1. Kwestia ta przestała być tematem tabu. Barack Obama, jak mówią sztabowcy McCaina, podjął decyzję o odrzuceniu kategorycznego sprzeciwu wobec wierceń oraz uszczupleniu strategicznych rezerw ropy tylko z jednego z powodu – pogarszających się wyników sondaży.
Obama nie został jeszcze powszechnie uznany za flip-floppera, ale zbliża się niebezpiecznie do granicy, zza której praktycznie nie ma powrotu.
Piotr Wołejko