Ilość punktów zapalnych w Azji i na Dalekim Wschodzie może przyprawić o ból głowy. Co gorsze, któryś z nich może wybuchnąć i przerodzić się w konflikt o regionalnym bądź nawet globalnym charakterze.
Jednym z powracających cyklicznie problemów jest świątynia Yasukuni, która znajduje się w Tokio. Wizyty japońskich dygnitarzy, nierzadko z premierem na czele, wywołują oburzenie w Chinach i Korei Płd., czyli głównym rywali geopolitycznym i ekonomicznym Japonii w regionie (Chiny) oraz w państwie teoretycznie sojuszniczym (Korea). Powodem tego oburzenia jest to, że w świątyni upamiętniono 1000 zbrodniarzy wojennych (z okresu II wojny światowej), w tym kilkunastu zbrodniarzy tzw. klasy A (skazanych przez Trybunał Tokijski za zbrodnie przeciwko pokojowi).
Konfrontacja czy pojednanie?
Spór o Yasukuni rozgorzał ponownie kilka dni temu, gdy po raz pierwszy od kilku lat, świątynię odwiedził premier. Do tego funkcję premiera sprawuje konserwatywny Shinzo Abe, który przyjmuje raczej konfrontacyjną pozycję względem Chin. Nastąpiła zatem „kumulacja” niekorzystnego efektu, co dało się odczuć w płynących z Pekinu oraz Seulu komentarzy. Zagraniczni eksperci znowu mieli okazję do powtórzenia analiz o wysokim poziomie napięcia, a także prognoz wieszczących dalsze zaostrzenie sytuacji.
Mało kto skupia się jednak na tym, czym tak naprawdę jest świątynia Yasukuni, jakie są powody odwiedzania jej przez japońskich decydentów, i co o tym wszystkim myślą sami Japończycy. O tym za chwilę. Najpierw jeszcze krótko o Chinach, bo odwołują się one do… przykładu niemieckiego i poprawiania relacji z Polską. Chińskie media twierdzą, że Shinzo Abe powinien wziąć przykład z Willy’ego Brandta. Krótki, acz wymowny cytat: „W chwili, gdy Brandt uklęknął, jego naród powstał„. Na nic takiego w przypadku Japonii nie można, przynajmniej na razie, liczyć.
O znaczeniu Yasukuni w japońskiej polityce, zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej, bardzo dużo ciekawego dowiecie się z tego artykułu na stronie magazynu The Atlantic. Oferuje on unikalną perspektywę, ponieważ składa się głównie z wypowiedzi czytelników (różne pochodzenie, doświadczenie życiowe i zawodowe). Nie mam ambicji streszczania czy tłumaczenia całego tekstu, którego lekturę w całości gorąco polecam. Wspomnę tylko o kilku zagadnieniach, które były dla mnie najbardziej interesujące.
Zrozumieć znaczenie Yasukuni – kilka spostrzeżeń:
- Jest związana z modernizacją Japonii i powstaniem nowoczesnego państwa japońskiego, wzorowanego w znacznej mierze na europejskich potęgach kolonialnych XIX i XX w.
- Definicja zbrodniarzy wojennych oraz ich lista to efekt klęski Japonii w II wojnie światowej. To banał, ale to zwycięzcy piszą historię i dokonują oceny zdarzeń. Równie dobrze moglibyśmy się oburzać odwiedzinom amerykańskich decydentów na cmentarzu w Arlington, gdzie również można znaleźć nazwiska odpowiedzialnych za śmierć znacznej liczby cywilów.
- Japończycy mało dbają o to, jak ich poczynania odbierane są zagranicą. Owszem, rząd japoński dba o wizerunek kraju i dobre kontakty, ale zwykli Japończycy nie są przesadnie zainteresowani światem i odbiorem swojego kraju. W Yasukuni oddają hołd poległym w walce bohaterom. Każdy naród ma swoją historię i pewne punkty zwrotne, które są ważniejsze od pozostałych. Japonia ma trudną historię Yasukuni, Ukraina – Banderę i UPA, Polska – akcję Wisła, Iran – krwawą wojnę z Irakiem, który używał broni chemicznej przy cichej akceptacji Zachodu. Trzeba do historii podchodzić ostrożnie, delikatnie i rozważnie.
- W zasadzie tylko Chiny i Korea Południowa protestują w przypadku wizyt japońskich dygnitarzy w Yasukuni. Akurat te dwa kraje najwięcej wycierpiały z rąk imperialistycznej cesarskiej Japonii, która chciała stworzyć własny porządek w Azji. To ograniczenie do trzech graczy sprawia, że pozostałe państwa zwracają coraz mniejszą uwagę na rytualne pohukiwania.
- W przypadku Chin Yasukuni stanowi użyteczne narzędzie mobilizowania własnego społeczeństwa i budowania wiarygodności partii i władzy jako dzielnych obrońców ojczyzny.
Po więcej argumentów oraz ich uzasadnienie odsyłam na łamy The Atlantic. Warto zagłębić się w wypowiedzi poszczególnych czytelników i poznać odmienne punkty widzenia. To zresztą niezła myśl na 2014 rok – odrzućmy stereotypy, poznajmy poglądy osób wywodzących się z innych kultur i tradycji. Taka, mam nadzieję, będzie Dyplomacja w 2014 r.
Korzystając z okazji pierwszego w tym roku wpisu, chciałbym życzyć wszystkim Czytelnikom i Przyjaciołom bloga Dyplomacja dużo zdrowia, jeszcze więcej ciekawości świata oraz sukcesów w osiąganiu celów i rozwiązywaniu problemów.
Piotr Wołejko