Długo oczekiwane przemówienie premiera Camerona (tzw. The Speech) stało się faktem. Technika wrzucenia wystąpienia brytyjskiego na paski telewizji i serwisów informacyjnych zdradza dobrą piarową robotę. Oprócz celowania w ogórkową lukę w newsach (tu największy numer wycięli islamiści w Algierii), zadbano o kilka niestandardowych szczegółów – miejsce wystąpienia (Bloomberg w Londynie, choć Haga byłaby bardziej sexy) i czas – można mieć różne zdanie o premierze Cameronie, ale facet nie ma powszechnych dla jego środkowoeuropejskich odpowiedników problemów ze wstawaniem rano do pracy (wystąpienie zaczęło się kilka minut po ósmej lokalnego czasu).
Sam speech jest warty posłuchania (YouTube). Cameron pokazuje, że politycy mogą mówić o skomplikowanych sprawach prostym i zrozumiałym dla tzw. zwykłych ludzi językiem. Tyle o oprawie, bo z treścią już gorzej. Nie dlatego, że sam tekst przemówienia nawet nie „wyciekł” przed jego wygłoszeniem, lecz został po prostu „wypuszczony” przez służby prasowe premiera – to zmobilizowało nawet najbardziej leniwych komentatorów do napisania „gotowca” na pewny event medialny. The Speech to de facto kolejne powtórzenie europejskiej linii konserwatystów, znanej od wygranych przez nich wyborów.
Brytyjska wizja Unii – szkodliwa dla Polski
Warto wskazać na dwa – w zasadzie niewystępujące w naszych krajowych komentarzach – elementy, które mają istotny wpływ na sytuację Warszawy w nowej Europie – Cameron Style. Proponowana nowa, bardziej elastyczna i skuteczna Unia, ma opierać się na poszanowaniu różnorodności krajów członkowskich. Oznacza to, ni mniej ni więcej, rezygnację z idei konwergencji, czyli wyrównywania różnic pomiędzy poszczególnymi krajami. Pomysł ten jest podstawą polityki spójności, czyli idei przeznaczania pieniędzy niemieckiego podatnika na polskie autostrady. W zasadzie jest to powód, dla którego biedne kraje Europy Wschodniej przystępowały do UE. Ten fragment The Speech dedykuję fanom Unii Cameron Style.
Drugi wątek jest bardziej subtelny i wykazuje wewnętrzną sprzeczność pomysłu brytyjskich konserwatystów na Unię. Cichaczem usiłuje się, po raz kolejny, przyciąć kompetencje Parlamentu Europejskiego. Jednym z argumentów Londynu jest deficyt demokracji we wspólnocie. Metodą do jego zmniejszenia okazuje się zwiększenie roli krajowych parlamentów. Nie jest to nic nowego, bowiem już traktat Lizboński wprowadził do procedur decyzyjnych udział krajowych legislatur. Jak można było przewidzieć, rozwiązanie to niekoniecznie działa. Rządy zazwyczaj dysponują większością w parlamentach, więc ich udział w procesie decyzyjnym sprowadza się do włączenia przez premiera bądź prezydenta maszynki do głosowania. Ma to jednak jedną zaletę – ogranicza rolę Parlamentu Europejskiego.
W wizji Camerona demokratyzacja Unii i zbliżenie jej do obywateli ma polegać na obcięciu kompetencji jedynego ciała posiadającego demokratyczną reprezentację na poziomie europejskim. Parlament Europejski ma kiepską opinię nie tylko w Polsce, gdzie – gdyby wystartował – z łatwością wygrałby tytuł „pracodawcy marzeń”. Trzeba jednak podkreślić, iż wielokrotnie urywał się ze smyczy krajowych decydentów. Często z korzyścią dla Polski i słabszych krajów wspólnoty. Pomijając kiepską pracę polskiej reprezentacji, nigdzie Warszawa nie ma tak silnych wpływów jak w tej instytucji. Dla szefów rządów państw członkowskich PE jest najczęściej kłopotem, w najlepszym razie marnującym ich cenny czas. Krajowe legislatury z definicji będą mówiły zdaniem większości rządowej, czyli w wypadku Wielkiej Brytanii – głosem Davida Camerona.
Oba zaprezentowane przykłady w zasadzie znalazłyby poparcie w każdej ze stolic „starej” piętnastki. Odnosi się to zresztą do większości zaprezentowanych w przemówieniu pomysłów na nową Unię. W tym sensie trudno uznać żeby jego przemówienie zawierało jakieś, jak sam to określił, „herezje”.
Użyteczne wystąpienie
Za najciekawsze należy uznać to, czego w wystąpieniu zabrakło. Przede wszystkim, nie było ani słowa o „marnotrawnym” budżecie Unii i leniwych francuskich chłopach, którzy zamiast pracować czekają na dopłaty. Nie było też nic o centralistycznych zapędach eurogrupy i koniecznych oszczędnościach, zamiast cichego drukowania przez EBC pieniędzy. Można to uznać za objaw wypracowania kompromisu co do 7-letniego budżetu wspólnoty pomiędzy trzema kluczowymi graczami.
Bez wątpienia The Speech pomogło Cameronowi spacyfikować silną eurosceptyczną opozycję na prawym skrzydle konserwatystów, co wydaje się głównym celem całego eventu. Ceną będzie debata o Unii i referendum, jeśli oczywiście konserwatyści wygrają najbliższe wybory, a Unia nadal nie będzie im się podobała. Z drugiej strony, z samej treści wystąpienia – wbrew werbalnym reakcjom – zadowoleni mogą być zarówno kanclerz Merkel jak i prezydent Hollande. Nie tylko dlatego, że prywatnie zgadzają się z większością tez brytyjskiego premiera, ale przede wszystkim groźba BREXIT będzie doskonałym argumentem w stawianiu do pionu pomniejszych państw. Zawsze będzie można powiedzieć, że chcielibyśmy, ale David zagroził że wyjdzie ze wspólnoty, a przecież nikt nie chciałby Unii bez Londynu.
Marek Bełdzikowski, Czytelnik bloga Dyplomacja