Wizyta w Barcelonie powinna być refundowana przez NFZ w ramach wyjazdu do sanatorium. Nawet krótki pobyt w stolicy Katalonii wprawia poprawia kondycję psychofizyczną. Barcelonę chłonie się niczym gąbka, nasiąkając jej klimatem. To miasto stworzone do spacerowania. A kilometrów na piechotę można zrobić naprawdę dużo. Najlepiej chować mapę do kieszeni i zagubić się w barcelońskich uliczkach Barri Gotic czy Barcelonety, albo zboczyć z Rambli i odkrywać uroki miasta.
Porządek i plan zamiast brzydoty i chaosu
Poruszanie się po Barcelonie to czysta przyjemność. Mieszkanie w tym mieście również. Zostało ono zaprojektowane z myślą o tym, by ludzie czuli się w nim komfortowo. Budynki mieszkalne szczelnie odgradzają ich mieszkańców od gwaru ulicznego, oferując jednocześnie wygodne patio. Rzut oka na mapę miasta pozwala stwierdzić, że nad jego rozwojem czuwali urbaniści i architekci. Jakiż to kontrast w porównaniu do Warszawy, nad rozwojem której nie panował i nadal nie panuje nikt. Rozwój miasta oddano deweloperom, a władze stolicy umyły ręce od odpowiedzialności w chwili przyjęcia przelewu z tytułu sprzedaży nieruchomości. W Warszawie dominuje więc chaos, brakuje jakiejkolwiek spójności – każdy buduje od Sasa do lasa. W Barcelonie z rzadka widać budynki, które nie pasują do otoczenia. Niestety, podobnie jak w Warszawie, również w Barcelonie występują ogromne płachty reklamowe. Nie odnosi się jednak wrażenia, jak w Warszawie, że przechodnie są wręcz atakowani przez reklamy, które są w zasadzie wszędzie. W Barcelonie to nadal wyjątki od reguły.
Barcelona to miasto Gaudiego, genialnego architekta i twórcy takich budowli jak Sagrada Familia, Palau Guell, Casa Batllo czy La Pedrera, a także Parku Guell. Nieregularne kształty budowli Gaudiego zachwycają i skłaniają do przemyśleń, do użycia wyobraźni. A co mamy w Polsce? Zazwyczaj betonowe albo betonowo-szklane kloce, które mija się bez rzucenia na nie okiem. Ze świecą szukać oryginalnych budowli. Jeszcze trudniej znaleźć przykłady przyjaznego dla ludzi zagospodarowania przestrzeni miejskiej. Zamiast parków, drzew, deptaków, terenów zielonych mamy betonowe pustynie, wielopasmowe drogi, parkingi. Po polskich miastach się nie spaceruje, bo przechodnie są ciągle spychani na margines – i to dosłownie. Nawet na Nowym Świecie, w sercu stolicy, planowano zepchnąć ich pod ściany budynków, a wszystko po to, by zapewnić miejsce dla kilku miejsc parkingowych. Jeśli wyrzuca się pieszych z ulic, nawet tych reprezentacyjnych, to trudno jednocześnie utyskiwać na to, że ulice – nie tylko reprezentacyjne – zamierają. Życie przenosi się do centrów handlowych, które pełnią taką funkcję, jaką w Barcelonie pełnią ulice i zagospodarowana przestrzeń publiczna – oferują możliwość przyjemnego spędzenia czasu. Dla porządku, w Barcelonie centrów handlowych nie brakuje, a jedno z większych znajduje się w samym sercu miasta – na Placa de Catalunya.
Powrót do stolicy jest więc bolesny. Trzeba na nowo przyzwyczajać się do chaosu, brzydoty i tandety. Jako pieszy znowu muszę ze szczególną uwagą troszczyć się o swoje zdrowie i życie, ponieważ polscy kierowcy są duchowo znacznie bliżej kolegów ze wschodu i południa, niż tych z zachodu Europy. Wracam do krainy wiecznego niedasizmu, gdzie najprostsze rozwiązania nie mieszczą się w głowie, a o najmniejsze sprawy trzeba stoczyć prawdziwe batalie. Nie twierdzę, że w Barcelonie jest idealnie – po pierwsze, idealnie nie jest nigdzie; po drugie, za krótko tam byłem, żeby wyciągać daleko idące wnioski – ale w Warszawie mamy wiele do nadrobienia. I gdy spoglądamy na Zachód, warto sięgnąć wzrokiem nieco dalej niż do Niemiec. Dobre wzorce do naśladowania znajdują się chociażby w Hiszpanii, w Barcelonie.
Kolejne punkty milowe na drodze do niepodległej Katalonii
Na koniec wątek polityczny. Kilka tygodni temu w Katalonii przeprowadzono referendum niepodległościowe. Przy dość niskiej frekwencji aż 4/5 głosujących opowiedziało się za powołaniem Państwa Katalońskiego i ogłoszeniem przez niego niepodległości. Rząd w Madrycie oczywiście nie uznaje wyników referendum, mówiąc o nim jak o sondażu opinii, ale fakty są takie, że poparcie dla separacji Katalonii od Hiszpanii jest coraz wyższe. Spacerując ulicami Barcelony powszechnym widokiem są flagi niepodległościowe (tradycyjna senyera w żółto-czerwone pasy wraz z gwiazdą) wywieszone na balkonach czy oknach. Nie wiem, czy drogę do niepodległości można jeszcze zatrzymać. Wiem natomiast, że kontynuacja dotychczasowego podejścia władz w Madrycie (bez względu na to, czy wywodzą się z prawicy czy z lewicy) niechybnie wypycha Katalonię z Hiszpanii. Poczucie lokalnej odrębności jest zaś bardzo duże. Tylko rozsądny dialog i zrozumienie postulatów Katalończyków dają szansę, ale żadnej gwarancji, na utrzymanie jedności Hiszpanii.
Mnie osobiście trend rozbijania państw na mniejsze organizmy nie przypada do gustu. Z geopolitycznego punktu widzenia jest to osłabianie Zachodu. Natomiast rozumiem, że tak jak Polacy nie chcieli żyć w państwie rosyjskim czy pruskim, tak samo Katalończycy mają pełne prawo nie chcieć żyć w państwie hiszpańskim. Pamiętajmy, że w 1716 r. Królestwo Aragonii, w którego skład wchodziła Katalonia, zostało włączone do Królestwa Kastylii w wyniku zakończenia wojny o hiszpańską sukcesję (lata 1701-1714). Katalończycy opowiedzieli się po przegranej stronie (Habsburgów), a zwycięski Filip V Burbon kazał im za to słono zapłacić. Dlaczego jednak Katalończycy uznają rok 1714, a nie 1716, za koniec własnej niezależności? Cóż, wszystko rozstrzygnęło się podczas oblężenia Barcelony, które zakończyło się klęską obrońców w dniu 11 września 1714 r. Ten dzień uznaje się w Katalonii za ostatni dzień niezależności, chociaż dopiero w 1716 r. niezależność ta została odebrana na drodze prawnej.
Piotr Wołejko