W nieco ponad dwa tygodnie od polskiej premiery filmu Wołyń można na ten obraz spojrzeć bardziej na chłodno. W pełni chłodna ocena jest oczywiście niemożliwa, gdyż Wołyń to ponad dwie godziny cierpienia dla duszy. Po seansie widz może czuć się jak po zaliczeniu nokautu z rąk Mike’a Tysona. Powiedzieć, że Wołyń to film ciężki, to jak nic nie powiedzieć. Jest to film szalenie ciężki, nieprzyjemny, który uwiera niczym kamień w bucie. Wzbudza niepokój, pobudza do myślenia i nakazuje zastanowić się nad tym, co dzieje się wokół nas.
Wołyń to studium nienawiści. Film pokazuje nam kolejne stadia tragedii, która zaczyna się od krzywych spojrzeń, pogardliwych słów, plotek o tym, czego to „oni” nie robią „naszym”. Na końcu zaś ma miejsce feeria zbrodni. Krwawa masakra, która w pewnym momencie staje się zupełnie bezsensowna. Śmierć powszednieje, istoty ludzkie są absolutnie zdehumanizowane, żadne okrucieństwo nie stanowi przekroczenia granic – każdemu wolno wszystko. Jedni zabijają drugich, drudzy zabijają pierwszych, w tle II wojna światowa i przemoc związana z natarciami, wycofywaniem się armii, lecz na oczach widza pierwszoplanową rolę odgrywają cywile. Ludzie niezaangażowani w politykę żadnej ze stron, skupieni na tym, by przeżyć kolejny dzień. Sprowadzeni do parteru, gdzie liczą się już tylko te najbardziej podstawowe instynkty – przetrwać, znaleźć pożywienie. To był prawdziwy heroizm. Herosami nie byli żołnierze czy partyzanci, którzy z bronią w ręku walczyli o coś bądź w imię czegoś. O nie. Herosami byli zwykli cywile – upodleni, umorusani, zdruzgotani, przetrąceni przez trudną do wyobrażenia przemoc, której byli świadkami lub której doświadczyli na własnej skórze.
Droga do ludobójstwa
Nie jest to ani miejsce ani czas, żeby dyskutować o rzezi wołyńskiej, o jej przyczynach i następstwach. Z grubsza wiemy, co się wydarzyło. O wiele ważniejsze jest to, aby kolejne Wołynie nie miały już miejsca. A przecież wystarczy wspomnieć o Rwandzie, o Bośni czy o Kosowie, żeby dostrzec jak łatwo o Wołyń. Jak łatwo tworzy się klimat sprzyjający zbrodni, często prowadzący do ludobójstwa. Przepis na Wołyń jest uniwersalny, a składniki dostępne niemalże w każdym zakątku świata. Wystarczy przekonanie jednych, że są lepsi od pozostałych. Że inni powinni docenić ich wyższość, wyjątkowość, wielkość. Że każdy obcy powinien się mieć na baczności, bo to my jesteśmy u siebie, a oni są gośćmi. I jeśli jakieś zachowania gości się nam nie spodobają, to zostaną ukarani. Być może ukarany zostanie winny, być może ktoś zupełnie przypadkowy, a być może jakaś grupa obcych dostanie nauczkę. Zgadzamy się na to, że oberwać mogą też nasi, ale jeśli zadają się z obcymi, to cóż, ich wina. Nie powinni.
Niezwykle łatwo jest stworzyć klimat, atmosferę nienawiści do obcych. Podsycać lęki, rozjuszać rodaków. Wystarczy prosty i powtarzany w kółko przekaz, twardy język i – to bardzo ważne – brak kontry ze strony zarówno instytucji państwa, jak też zwykłych obywateli. Nieważne, czy obywatele milczą, bo jest im wszystko jedno, czy dlatego, że po cichu podzielają zdanie radykałów. Nieważne, czy są milczącą większością, czy większością obojętną – efekt jest ten sam, dają przyzwolenie na eskalację. I gdy ta eskalacja nie spotyka się ze zdecydowaną reakcją państwa, to państwo wkrótce przechodzi do defensywy. A później następuje erozja jego instytucji. Radykałowie czują się coraz mocniejsi, a kontra do ich słów i działań jest coraz słabsza.
W pewnym momencie, przypadkiem bądź celowo – bez znaczenia – poleje się krew. Ktoś zostanie pobity, a ktoś inny straci życie. Stanie się tak raz, drugi. Być może zagrożona grupa, rękami własnych radykałów, zdecyduje się na odwet. Robi się niebezpiecznie, ale służby państwa nie zapewniają porządku albo, co jeszcze gorsze, robią to selektywnie. Jednym pobłażają, a na drugich spadają represje. Ginie kolejna osoba. Na ulice wychodzą patrole „obywatelskie”, a zwykli obywatele boją się wyjść z domów po zmroku.
Ciąg dalszy to na przykład przejęcie rządów przez Adolfa Hitlera, który machinę nienawiści własnoręcznie nakręcał. Albo zamordowanie tysięcy muzułmańskich mężczyzn w Srebrenicy. Albo zaszlachtowanie setek tysięcy Tutsi przez Hutu w Rwandzie. Sąsiedzi mordowali tam sąsiadów. Zupełnie jak na Wołyniu.
Postawić tamę nienawiści i negatywnym emocjom
Tych wszystkich tragedii mogło nie być. Ludzie nie musieli się zabijać. Sąsiedzi nie musieli się wzajemnie wyrzynać. Mimo wielu różnic, często etnicznych lub religijnych, mimo historycznych zaszłości, ci ludzie mieszkali obok siebie przez dekady, a czasem setki lat. Jednak coś pchnęło ich do popełnienia niewyobrażalnych czynów. Była to pełna nienawiści i jadu retoryka, sączona przez – początkowo zawsze niewielką – grupkę radykałów. Najpierw głęboko zakamuflowanych, później organizujących ogromne demonstracje publiczne. Pokazy siły skierowane do swoich zwolenników – utwierdzające w przekonaniu, że jest nas wielu; do przeciwników i wrogów – pokazujące, że jest się czego i kogo bać; do niezdecydowanych – pokazujące, że lepiej się do nas dołączyć po dobroci. W końcu na sercu leży nam dobro narodu i ojczyzny. A często także i Boga.
Wołyń może wydarzyć się zawsze i wszędzie. Nieważne jaki jest stopień rozwoju cywilizacyjnego, nieważna jest rasa, ani wyznanie. Nienawiść może zniszczyć najbardziej nawet trwałe więzy społeczne, jeśli tylko trafi do serc i umysłów ludzi w odpowiednim momencie. Gdy będą się czegoś obawiali – utraty miejsc pracy, dachu nad głową, zdrowia bądź życia etc. Gdy przed oczami będą mieć coś, co bardzo negatywnie im się kojarzy – lub dominująca narracja jest taka, że wywołuje negatywne skojarzenia. Coś powiedziane raz czy dwa może nie zapaść w pamięć, ale jeśli ten sam przekaz powtarza się dziesiątki, setki, tysiące razy, to nawet najbardziej trzeźwo i racjonalnie myślący obywatele mogą zacząć wątpić w siłę rozumu i, choćby bezwiednie (siła podświadomości!) poddać się przekonaniu, z którym wcześniej głęboko się nie zgadzali.
Zachęcam do obejrzenia Wołynia wszystkich tych, którzy tego jeszcze nie zrobili. Nie będzie to przyjemne, nie będziecie czuć się po tym seansie dobrze. Jednak o to właśnie chodzi. Wołyń porusza, otwiera oczy i daje szansę na to, że teraz – gdy piewcy pogardy i wrogości w różnych częściach świata, także w Polsce i w Europie podnieśli głowy i z dumą głoszą swoje tezy – nie poddamy się tak łatwo coraz powszechniejszej narracji nienawiści. I że do kolejnego Wołynia nie dopuścimy. To zależy tylko od nas. Każdego z osobna i wszystkich razem.
Piotr Wołejko